Premier ustala cenę benzyny
  • Piotr GabryelAutor:Piotr Gabryel

Premier ustala cenę benzyny

Dodano: 
Beata Szydło, premier RP
Beata Szydło, premier RP Źródło: PAP / Radek Pietruszka
Nie tak dawną pogłoskę o tym, że rząd Beaty Szydło wywiera presję na PZU, by firma ta nie podnosiła znacząco cen polis OC i nie psuła w ten sposób humorów zmotoryzowanym wyborcom, szybko zdementowano.

Jednak czy musi to oznaczać, że nie było w niej ani krzty prawdy? Albo że nie było jej w pogłosce – do tej pory jednoznacznie ani niezdementowanej, ani niepotwierdzonej, a pochodzącej z nagranych przez kelnerów rozmów – o tym, że premier Donald Tusk naciskał na Orlen, by przed wyborami w 2011 r. nie windował cen paliw? W końcu obie te pogłoski, a także ostatnia, zagadkowa obniżka cen gazu dla odbiorców indywidulanych w sytuacji, gdy podniesiono ceny gazu dla firm – jak ulał – pasują do intuicyjnego wyobrażenia sporej części opinii publicznej o tym, do czego tak naprawdę politykom niezbędne jest władztwo nad przedsiębiorstwami. 

Otóż – wedle tego wyobrażenia – państwowe firmy mają co roku przynosić kasie państwa krocie w postaci dywidendy potrzebnej do robienia prezentów wyborcom, mają dostarczać posad niezbędnych do obdzielania nimi własnych ludzi i wreszcie realizować takie polityczne zlecenia, które – zdaniem rządzących – leżą w najżywotniejszym interesie kraju, a przy okazji nierzadko stoją w kolizji z podstawowymi regułami rachunku ekonomicznego. Takie polityczne zlecenia, jak choćby uporczywe utrzymywanie przy życiu upadłych kopalń, pełnych gotowych do manifestowania swej dezaprobaty górników, jak kupowanie z tych samych powodów innych zbankrutowanych firm albo – wręcz przeciwnie – firm całkiem dobrze sobie radzących, za to wskazanych do przejęcia przez władze państwa w ramach np. akcji repolonizacyjnej. 

To zapewne głęboko niesprawiedliwe uproszczenia, ale o tym, że nie wzięły się z powietrza, łatwo się domyślić, obserwując praktykę życia publicznego. Nawet jednak gdyby wszyscy politycy byli propaństwowymi aniołami i myśleli o firmach państwowych wyłącznie jako o wehikułach realizujących jak najlepiej przez nich rozumiany interes Polski, to i tak działalność tych firm plus uprzywilejowana pozycja, którą się cieszą, korzystając ze wsparcia władz, sprawiałyby, że miałoby to negatywny wpływ na rynek. A zatem byłoby – i jest, bo przecież jest! – dla życia gospodarczego, a w konsekwencji dla budżetu państwa, a więc i dla całego państwa – szkodliwe. I dlatego tegoż państwa (czyli polityków i ich jawnej oraz skrywanej na tym polu aktywności) powinno być w gospodarce jak najmniej. Natomiast powinno być w polskiej gospodarce jak najwięcej POLSKIEGO KAPITAŁU PRYWATNEGO, i to w tak pojmowanej repolonizacji, czyli we wspieraniu przez państwo polskich firm prywatnych w przejmowaniu zagranicznych – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach – rola państwa jest cały czas nie do przecenienia.

Czytaj też:
„Do Rzeczy” nr 17-18: Chcą z nas zrobić antysemitów. Jak lewica próbuje przyprawić Polakom gębę

Cały felieton dostępny jest w 17-18/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także