Komandor Przybyszewski wypisuje się ze szpitala na własną prośbę 28. września i wraca dowodzić baterią, która po usunięciu zniszczeń jest znów gotowa do walki. Jednak sytuacja w kraju i na półwyspie nie sprzyja dalszej obronie. W tym samym dniu skapitulowała Warszawa. Dzień później Twierdza Modlin. Dowódca Armii Warszawa gen. Rómmel pozostawił decyzję o kapitulacji wybrzeża w rękach jego obrońców.
Sytuacja stawała się dramatyczna również na samym półwyspie. 28. września przez wiele godzin Schleswig - Holstein i niemieckie baterie nadbrzeżne ostrzeliwują polskie pozycje od Chałup do Jastarni. Dwa dni później Niemcy zdobywają Chałupy. Polscy saperzy wysadzili przegrodę z torped zakopanych w ziemi w poprzek półwyspu między Chałupami a Kuźnicą, próbując odciąć go od stałego lądu, jednak wyrwa nie była w stanie powstrzymać Niemców. Kończyła się amunicja artyleryjska.
Bunt cywilów i żołnierzy
Niemcy od początku wojny bombardowali kaszubskie wioski, terroryzując ludność. Zrzucali ulotki wzywające do zaniechania oporu, aktywni byli też dywersanci. Kaszubi w dzień siedzieli w schronach w lesie, wracając do domów dopiero w nocy. 23. września doszczętnie została zbombardowana Kuźnica, gdzie zginęło wiele kobiet i dzieci. 25. września o świcie mieszkańcy Chałup wyszli na ulice wioski z białymi flagami, chcąc poddać się Niemcom. Wysłany tam patrol wojska został rozbrojony. Sytuację uspokoił dopiero pluton żandarmerii, w desperacji posuwając się do groźby decymacji mieszkańców, jeśli nie oddadzą zabranej broni.
29 września wybuchł bunt części żołnierzy 13. kompanii KOP, stacjonującej na samym krańcu półwyspu. Po prawie miesiącu bezczynności spędzanej pod nieustannym ostrzałem, spodziewano się wreszcie ataku Niemców. Żołnierzom wieczorem wydano do kawy wódkę. Po całonocnych dyskusjach rankiem wywiesili oni białe ręczniki i koszule, a potem opuścili pozycje i zaczęli maszerować wzdłuż wybrzeża. Zatrzymali się, kiedy nad ich głowami zaczęły świszczeć kule żandarmów. Żołnierze chcieli jeszcze ostrzelać się z CKM-u, ale jego celowniczy przezornie zabrał skrzynki z amunicją i uciekł od buntowników. Następnego dnia zbuntowali się żołnierze 12. kompanii. Śpiewając pieśni religijne, z białymi flagami i świętymi obrazami zabranymi z kościoła w Juracie ruszyli w kierunku Jastarni, gdzie chcieli wsiąść na łodzie i odpłynąć na drugi brzeg zatoki. Przed portem zatrzymała ich żandarmeria i żołnierze KOP-u.
Buntownicy - razem około 230 żołnierzy - stali się poważnym problemem dla dowództwa obrony. Kompanie prawie w całości składały się ze starszych już wiekiem, miejscowych rezerwistów, dla których często najważniejszym wojennym wspomnieniem były bunty w kajzerowskiej armii, w której większość służyła pod koniec I. wojny światowej. Nieustannie docierały do nich wiadomości o zniszczeniach wojennych i okrucieństwach, jakich na ludności cywilnej dopuszczali się Niemcy. Jednak po takim akcie niesubordynacji dowództwu obrony Helu nie pozostawało nic innego jak rozstrzelać ich na mocy wyroku sądu polowego. Ta perspektywa prawdopodobnie ostatecznie zdecydowała o zaprzestaniu przegranej już walki. Morale pozostałych żołnierzy przez cały czas oblężenia pozostawało na wysokim poziomie. Wielka w tym zasługa dowódców, w tym kapitana Przybyszewskiego i jego zwycięskich potyczek z niemieckimi okrętami.
Czytaj też:Upiorna prawda o żonie Hitlera
Wytrzymać do października
Dowódca Rejonu Umocnionego Hel kmdr Włodzimierz Steyer, na pytanie admirała Unruga o możliwości dalszej walki odparł tylko: „Wszyscy kapitulują we wrześniu. My wytrzymamy do października". Po tym rozpoczęto przygotowania do poddania się. Zniszczono akta sądowe dezerterów, szyfry, dalmierze, zamki dział i rozpoczęto pertraktacje z Niemcami. 1 października w nocy kilkunastu żołnierzy, strażników granicznych i pracowników wojska zdołało jeszcze uciec do Szwecji na pokładzie szybkiego kutra patrolowego Straży Granicznej ORP Batory. Około trzydziestu oficerów odpłynęło z półwyspu dwoma wolniejszymi kutrami rybackimi Hel 111 i Hel 117, ale nie zdołali przebić się przez niemiecką linię blokady morskiej. 2. października w Grand Hotelu w Sopocie podpisana została kapitulacja. Od dziesiątej rano Niemcy zaczęli wkraczać na polskie pozycje, szukając ciężkich dział. Nie mogli uwierzyć, że jedna bateria kalibru 152 mm potrafiła tak długo powstrzymywać potężne niemieckie siły, uniemożliwiając atak na półwysep.
Tragiczny los
Komandor Przybyszewski podczas wojny przebywał w oflagach Nienburg, Spittal i Woldenberg, skąd dwukrotnie próbował uciec. W 1945 r. powrócił do kraju i ponownie wstąpił do Marynarki Wojennej. Służył na różnych stanowiskach, w tym dowódcy 31. dywizjonu artylerii nadbrzeżnej w Redłowie, który od podstaw zorganizował. Dosłużył się nawet stanowiska zastępcy szefa Wydziału Marynarki Wojennej w Sztabie Generalnym i stopnia komandora porucznika. Zdecydowanie nie pasował jednak do wizji nowych władców Polski. Nie chciał zapisać się do partii, ciągle nosił na piersi medalik i prowadził żołnierzy służby zasadniczej w niedziele do kościoła. Zamiast zabronionego kordzika, nosił przy pasie bagnet. Nic dziwnego, że wzięła go na cel Informacja Wojskowa, szukająca prawdziwych i wyimaginowanych wrogów ludu.
We wrześniu 1950 r. został jako pierwszy aresztowany w sprawie tzw. „spisku siedmiu komandorów”. Razem z sześcioma innymi obrońcami Helu miał już w 1946 r. zorganizować w Marynarce "grupę bojową", współdziałającą z "imperialistycznymi interwenientami". Oficerowie mieli podejmować "działania szpiegowsko-dywersyjne, mające na celu walkę o obalenie władzy ludowej". W trakcie śledztwa byli bestialsko torturowani i zmuszani do składania nieprawdziwych zeznań.
Po sfingowanym procesie, w lipcu 1952 r. Przybyszewski wraz z czterema innymi oskarżonymi został skazany na karę śmierci. Dwóch pozostałych obrońców Helu na dożywotniewięzienie. Wyroki wydał sąd pod przewodnictwem oficera Armii Czerwonej Piotra Parzenieckiego. Sędzia po kursie prawniczym w Saratowie wsławił się wydawaniem wyroków śmierci w najważniejszych sfingowanych sprawach przeciwko polskim oficerom i urządzaniem alkoholowych libacji w przerwach między posiedzeniami.
Przybyszewski odmówił złożenia odwołania od wyroku. Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Zrozpaczona żona komandora próbowała interweniować w tej sprawie u Juliana Tuwima, który miał dobre stosunki z władzami. Poeta tylko zwyzywał ją i rzucił słuchawką.
Przybyszewski został zabity strzałem w tył głowy w mokotowskim więzieniu w grudniu 1952 r. i pochowany w nieznanym miejscu. Jego żona z córką zostały wyrzucone z własnego domu, który został skonfiskowany. Nie mogły się też zbliżać do polskiego wybrzeża na mniej niż 100 kilometrów.
Sprawa była oparta na tak wątłych podstawach, że już w 1956 r. na fali odwilży została wznowiona. Najwyższy Sąd Wojskowy wkrótce ją umorzył i w pełni zrehabilitował wszystkich oskarżonych. Stwierdził, że nie było jakichkolwiek dowodów ich winy. Oficerowie Głównego Zarządu Informacji i sędziowie, którzy brali udział w sprawie zostali zdegradowani i usunięci z WP. Parzeniecki dożył w spokoju starości i zmarł po 2000 r. w Warszawie.
Spóźniona chwała
Ciało komandora Przybyszewskiego zostało odnalezione na Łączce dopiero wiosną 2013 r. razem z ciałami dwóch innych zamordowanych obrońców Helu - kmdra Stanisława Mieszkowskiego i kmdra Jerzego Staniewicza. W grudniu 2017 roku trumny ze szczątkami oficerów wyruszyły przez Półwysep Helski na miejsce wiecznego spoczynku. W uroczystej ceremonii z udziałem Prezydenta RP zostały złożone na cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni Oksywiu. W 2016 r. imię komandora Przybyszewskiego nadano Morskiej Jednostce Rakietowej z Siemirowic, rakietowej pięści Marynarki Wojennej, która dzisiaj spełnia podobne funkcje jakie przed II wojną światową pełniły baterie artylerii na Helu.
Przy pisaniu artykułu wykorzystano wspomnienia obrońcy Helu bosmana Stanisława Pawlikowskiego.