Dwa rokosze. Dlaczego szlachta podniosła rękę na króla
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Dwa rokosze. Dlaczego szlachta podniosła rękę na króla

Dodano: 

Andrzej Sulima-Kamiński widzi dobre strony rokoszu Zebrzydowskiego. Jego zdaniem rokosz „uczył szacunku do szerokich mas świadomego obywatelstwa, niby to spętanych wpływami króla i senatorów, lecz zdolnych do akcji groźnych dla dworu i senatu […]. Gwałtownie topniała liczba jawnych monarchistów gotowych bronić wartości absolutnej władzy. Zasady obywatelskiej wolności uznane zostały za szczytny ideał na terenie całej Rzeczypospolitej”.

Czy rzeczywiście Zygmunt III dążył do władzy absolutnej? Historyk Józef Gierowski uważał, że król zamierzał tylko wzmocnić pozycję monarchy wobec Sejmu.

Przywódcy rokoszu nie występowali tylko w obronie wolności, ale także z powodów ambicjonalnych – chcieli narzucić królowi senatorów-rezydentów i oczywiście sami widzieli się w tej roli. Po Guzowie Mikołaj Zebrzydowski przeprosił króla, a rokoszanie otrzymali w 1609 r. amnestię.

Pycha Lubomirskiego

Znacznie bardziej krwawo zakończył się 60 lat później rokosz Lubomirskiego. Także on związany był ze sprawą wolności szlacheckiej oraz reformami państwa. „Po wstrząsie okresu »Potopu« istniała możliwość wzmocnienia sejmu i rządu […]. Wszelkie podejrzenia, że proponowane zmiany oddają w ręce króla i jego zaufanych, groziły rokoszem” – pisał Andrzej Sulima-Kamiński. I właśnie te podejrzenia wykorzystał w swoim interesie, kreując się na „trybuna ludu”, magnat Jerzy Lubomirski.

Król Jan Kazimierz zamierzał między innymi ograniczyć zasadę dożywotności i nieusuwalności z najważniejszych urzędów w państwie. Chciał też uszczuplić władzę marszałków koronnych, w tym sądowniczą. Rzecz jasna wzmacniałoby to pozycję króla.

Czytaj też:
Uduszeni w Petersburgu. Koszmarna śmierć dwóch carów

Jerzy Lubomirski uzyskawszy urząd marszałka, niemal natychmiast zaczął walczyć z Janem Kazimierzem o zakres swojej władzy. Król się żalił, że Lubomirski zrobił mu to, „czego nikt by się nie spodziewał po tak świeżo obwiązanej dobrodziejstwem kreaturze”. Jak pisał Tadeusz Wasilewski w biografii króla „Odtąd z niewielkimi przerwami całe niemal dalsze panowanie Jana Kazimierza wypełniła walka króla z potężnym oligarchą, który potrafił przewodzić tłumom szlacheckim, mimo że nie taił swej pogardy dla prostej szlachty”.

W odwecie król odebrał Lubomirskiemu prawo wydobywania soli, a fortuna Lubomirskich w dużej mierze z niej się wzięła. Gdy Jan Kazimierz oskarżył Lubomirskiego o zdradę stanu – a były ku temu istotne powody – magnat natychmiast odwołał się do opinii szlacheckiej, przekonując, że jest prześladowany za to, że sprzeciwia się planom wprowadzenia elekcji vivente rege, czyli za życia króla. Było to oczywiste uderzenie w jedną z zasad ustrojowych, lecz taki sposób wyboru monarchy – jak argumentował Jan Kazimierz – sprawiłby, że przebiegałaby ona bardziej spokojnie. Zapewne gdyby król wysuwał własnego syna na ten sposób elekcji. Jednak wraz z żoną Ludwiką Marią chciał zapewnić bezproblemowe objęcie tronu jednemu z francuskich książąt. Paweł Jasienica uważał, że większość szlachty była za elekcją vivente rege, ale pod warunkiem, że kandydat byłby „Piastem”, a nie cudzoziemcem.

Sąd sejmowy skazał marszałka w 1664 r. na utratę stanowisk i wszystkich dóbr oraz na infamię. Lubomirski musiał uchodzić z kraju. Król i królowa nie uznali jednak tego za definitywne rozwiązanie problemu i – jak się miało okazać – słusznie. Zamierzali Lubomirskiego zabić. Gdy dyplomaci francuscy przekazali Ludwice Marii plan porwania Lubomirskiego przez magnatów węgierskich, „królowa poparła ten plan i nakazywała mu uciąć po schwytaniu głowę, a Jan Kazimierz oświadczył, że dałby w zastaw nawet kołdrę swoją dla wykonania takiego czynu i wzywał uniwersałami górali, aby zabili zdrajcę” – pisał Tadeusz Wasilewski.

Lubomirski zjednał sobie zwolenników, gdyż był „katalizatorem nastrojów politycznych i społecznych średniej szlachty” – stwierdza prof. Mariusz Markiewicz. Nie życzyła sobie ona żadnych zmian ustrojowych, w tym zamiany wolnej elekcji na elekcję vivente rege.

Rzeź pod Mątwami

Rokosz skończył się dramatycznie rok później, 13 lipca 1666 r. pod Mątwami. Mniej liczne wojska Lubomirskiego (liczące 16 tys.) zaatakowały siły królewskie (19–20 tys.) podczas przeprawy przez Noteć. Bój był zacięty, wybita została niemal cała doborowa dywizja Stefana Czarnieckiego.

„Oficyjerów naginęło znacznych, a nade wszystko owi ludzie zacni, regiment Czarnieckiego, kawalerowie tacy, żołnierze dawni, którzy w Danijej, w moskiewskich, w kozackich, w węgierskich dokazywali mirablila (cudów) i bywali zawsze nieprzełomani – na domkowej wojnie wszyscy zginęli” – pisał uczestnik bitwy Jan Chryzostom Pasek.

Niewiele brakowało, by w bitwie zginął Jan Sobieski. „Z pistoletami za nim goniono, ledwo ochronę znalazł od swoich, którzy broniąc pana zdrowiem i gardłem swoim zastąpili” – zanotował ówczesny pamiętnikarz.

Czytaj też:
Ostatni strzał powstańca styczniowego - zamach na cara Aleksandra II

Cudem uratowany przyszły król pisał po bitwie do żony, że żołnierzy królewskich, którzy schronili się na błotach, wywoływano stamtąd, obiecując nietykalność, a potem rąbano na kawałki. Wstrząśnięty Sobieski pisał: „Nie tylko Tatarowie, Kozacy nigdy takiego nie czynili tyraństwa, ale we wszystkich historiach o takim od najgrubszych narodów nikt nie słyszał okrucieństwie. Jednego nie najduja ciała, żeby czterdziestu nie miało mieć w sobie razów: bo i po śmierci się nad ciałami pastwili”.

Szczególna nienawiść rokoszan obróciła się przeciw oficerom niemieckim, a także francuskim. Ułożony w czasie rebelii wierszyk zachęcał: „Siecz Francuzów, siecz, wyostrzywszy miecz. Bij Francuzów, bij, wziąwszy dobry kij. Wal Francuzów, wal, wziąwszy ich na pal”.

Zginęło około 4 tys. ludzi. Rzeź była straszna i bezsensowna, bo niczego ta rozlana krew dobrego nie przyniosła. Król ostatecznie poniechał idei elekcji vivente rege, a rokoszanie nie planowali naprawy ustroju. „Nadal brak odpowiedzi na pytanie, czy miał jasną świadomość, do czego dążył i czy w ogóle dążył do jakiegoś jednego i niezmiennego celu” – pisała o Jerzym Lubomirskim prof. Urszula Augustyniak. A czas był najwyższy – w 1651 r. poseł upicki Władysław Siciński zerwał skutecznie sejm okrzykiem: „Liberum veto”. Miesiąc po bitwie Lubomirski przeprosił króla. Rokoszanie otrzymali amnestię.

Gdyby Lubomirski znalazł się 14 września 2013 r.w Warszawie, zapewne z właściwą mu pogardą patrzyłby na solidarnościowy tłum, co nie oznacza, że nie usiłowałby wykorzystać jego oburzenia.

Artykuł został opublikowany w 8/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.