Sowiecki horror w kościele w Grodnie. Takiej metody mordowania nikt się nie spodziewał

Sowiecki horror w kościele w Grodnie. Takiej metody mordowania nikt się nie spodziewał

Dodano: 

Ojciec był zmobilizowany do Armii Polskiej jeszcze w lipcu. My nie wiedzieliśmy, gdzie go mamy szukać. Matka myślała, że on może być w kościele razem z obrońcami. Pozwoliła mi pod nadzorem ciotki, razem z innymi chłopakami, obserwować to, co się działo wokół kościoła. Czekałem u ciotki w mieszkaniu na nastanie nocy. Jak się ściemniło, to usłyszeliśmy szum samochodów i razem z ciotką wyszliśmy na podwórko. Przez uchylone drzwi bramy zobaczyłem znajome już ciężarówki, które tyłem podjeżdżały do wejściowych drzwi kościoła i zasłoniły sobą cały widok. Była noc, ale nie było zbyt ciemno. Wtenczas postanowiłem wyjść na przeciwległą stronę kościoła. Teraz już dobrze widziałem, jak mordercy w maskach przeciwgazowych i specjalnych okryciach wynosili z kościoła trupy ludzi i kładli je na ciężarówki. Ktoś świecił im latarkami. Potem samochody odjechały i niezadługo przyjechały ponownie. Tak było cztery razy do świtu. Na każdy samochód ładowali 20 trupów.

Po czwartym odjeździe kościół zamknięto na klucz i postawiono strażników w cywilnych ubraniach. A my wszyscy poszliśmy do swoich domów bardzo cicho i niepostrzeżenie. Umówiliśmy się, że wieczorem pójdziemy na cmentarz wojskowy. Na cmentarz wieczorem przyszło bardzo wielu chłopaków. Ktoś ukrywał się za pomnikami, ktoś leżał między mogiłami, kilkoro z nas ukryło się w krzakach. Już ściemniało się i kierowca spycharki zapuścił silnik i włączył światła. Po chwili zjawiły się te same samochody ciężarowe stojące tyłem na skraju rowu. Znowu wyrzucano z nich trupy, z każdego po 20. W ciągu nocy przyjeżdżali cztery razy po dwa samochody. Ostatni raz, jak przyjechali, spycharka zaczęła zasypywać ludzi, ubijając ziemię gąsienicami i wyrównując gładko. Po wszystkim spycharka odjechała z cmentarza. Oficer raz jeszcze obejrzał zbiorową mogiłę, wsiadł w auto i odjechał. A ochrona opuściła cmentarz dopiero 15 października. W ten dzień my z matką poszliśmy położyć kwiaty, straży już wtedy nie było.

Obrońcy Grodna byli zamordowani w kościele garnizonowym przez uduszenie jakimś trującym, duszącym gazem podanym do wnętrza kościoła sanitarnym samochodem przez funkcjonariuszy NKWD. To był ohydny sposób wymordowania i pogrzebania tak znacznej liczby, niemal pół tysiąca ludzi, przez cały tydzień trzymanych w zamknięciu bez chleba, wody i toalety. Ta egzekucja nie była ostatnią, nie ostatnia była i zbiorowa mogiła na wojskowym cmentarzu. Były i nowe w miarę chwytania zbiegłych obrońców i patriotów Polski.

Nie bez podstawy ludzie starsi wiekiem nazywali kościół garnizownowy w okresach pierwszej i drugiej sowieckiej okupacji aż po jego zniszczenie kościołem łez i męczenników. Po rozprawie z obrońcami na drzwiach kościoła wisiały wielkie kłódki. Z przyjściem Niemców do Grodna w 1941 r. stelmach Zygmunt Zaniewski ze swoim synem Ryszardem zrobili i postawili na zbiorowej mogile obrońców trzy drewniane krzyże, które przetrwały do 1960 r.

Fragment rękopisu relacji Hipolita Statkiewicza

Niemcy, napadając na Grodno 22 czerwca 1941 roku, okrążyli cały garnizon sowieckiej armii, ni jeden żołnierz nie uciekł. Jeńców umieszczono w byłych koszarach. Każdy dzień rano po ul. Artyleryjskiej Niemcy gnali 10–15 jeńców na cmentarz wojskowy kopać rów-mogiłę, a po południu wieźli tam na furmankach 10–15 całkowicie nagich trupów, zrzucali w rów i zasypywali ziemią. Tak było każdy dzień, dopóki nie skończyli się jeńcy.

Po wojnie na wojskowym cmentarzu postawiono obelisk poległym w latach 1941–1944 żołnierzom sowieckim. A na początku lat 70. dolną część cmentarza wojskowego zabudowano pięciopiętrowymi budynkami. Tam pracowały spycharki i koparki, ryły ziemię pod fundamenty budynków, a grunt razem z prochami pogrzebionych wywozili i zrzucali do najbliższych jam i rowów.

Tak czyn bohaterski obrońców Grodna został starty przez komunistyczny reżim sowieckich wandali z pamięci ludzi i historii Grodna. Ich prochy zostały rozproszone po ziemi grodzieńskiej i już nigdy nikt nie dowie się o patriotyzmie polskich obrońców Grodna 1939 roku, nie pozna ich imion i nie potrafi znaleźć miejsc, gdzie można położyć kwiaty chwały i podziękowania, uczcić pamięć swoich obrońców, którzy złożyli swoje głowy za wolność i szczęście grodnian.

Tak samo był zniszczony i żydowski cmentarz w latach 1965–1970, na miejscu którego urządzono boisko piłkarskie. Kościół garnizonowy był zamknięty w latach 1954–1956. Wtedy w kościele zostały założone ładunki wybuchowe, a jakiś czas później w nocy z soboty na niedzielę zagrzmiał wybuch. Rano ludzie zobaczyli tylko stos czerwonych cegieł. Ruiny usuwali przez długi czas komuniści, komsomolcy w niedzielę i dni wolne od pracy. W ten sposób z kościoła garnizonowego nie pozostał żaden ślad. W jego miejscu urządzono klomb-kwietnik. Tak skończył się tragiczny los tego kościoła. Ale kara Boża wcześniej czy później musi dosięgnąć winowajców. To wszystko, co napisałem, to prawdziwe zdarzenia, które wciąż stoją mi przed oczyma.

oprac. Piotr Włoczyk

Artykuł został opublikowany w 9/2015 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.