Bitwa o Huế. To tam Amerykanie przegrali wojnę w Wietnamie
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Bitwa o Huế. To tam Amerykanie przegrali wojnę w Wietnamie

Dodano: 

W zasadzie książka nie odkrywa przed czytelnikiem niczego nowego, i przeznaczona jest raczej dla pasjonatów historii wojennych operacji, którzy będą w stanie przebrnąć przez kilkaset stron skądinąd żywo i barwnie napisanej opowieści. Nikogo nie powinny dziwić ani zaskakiwać powtarzane przez autora stwierdzenia, że wojna w Wietnamie została przegrana przed ekranami telewizorów albo że była katalizatorem przemian kulturowych i obyczajowych w USA. Nie dziwi też, że demokracja nie mogła wygrać na zasadach prowadzenia wojny narzuconych przez północnowietnamską dyktaturę. Każdy zabity amerykański żołnierz oznaczał spadek poparcia dla prowadzonej tysiące mil od domu i w cudzym interesie wojny. Hồ Chí Minh nie musiał przejmować się takimi sprawami i doskonale to wykorzystywał, wcielając w życie swoje powiedzenie „Zabijcie dziesięciu naszych ludzi, a my zabijemy jednego z waszych. To wy pierwsi będziecie mieli dość”.

Zajmujący - zwłaszcza dla mniej zainteresowanych szczegółami zmagań wojennych - jest epilog książki. Autor próbuje w nim spojrzeć na wojnę z perspektywy minionych lat i jej skutków. Nie wspomina co prawda o ponad milionie Wietnamczyków, którzy ryzykując życie na lichych łodziach uciekali z kraju opanowanego przez komunistów. Jednak z rozmów z mieszkańcami kraju - nawet mimo paraliżującego wpływu rządowego tłumacza - jasno wynika, że z zazdrością spoglądają na Seul czy Tokio zastanawiając się „czy tak wyglądałby nasz kraj, gdybyśmy nie wygnali Amerykanów?”.

Amerykańscy marines w ruinach kościoła w Huế. Luty 1968 r.

Równie ciekawe są spostrzeżenia dotyczące Amerykanów. Ofensywa Tet i bitwa o Huế nie przesądziły co prawda o wyniku wojny, ale stanowiły przełom, po którym nie można już było twierdzić, że wojnę można łatwo i szybko wygrać. Społeczne poparcie dla prowadzenia działań zbrojnych, dotychczas pozostające na stabilnym poziomie, zaczęło stopniowo spadać. Łączyły się z tym również zmiany w społeczeństwie. Jak pisze autor „w szerszym sensie Ofensywa Tet była jednym z pierwszych ciosów w wiarę amerykańskiego narodu w swoich przywódców”. Na skutki nie trzeba było długo czekać. W marcu 1968 r. Lyndon Johnson, który jak mantrę powtarzał, że wojnę da się wygrać zrezygnował z ubiegania się o następną kadencję. W czerwcu 1968 r. ze stanowiska dowodzącego w Południowym Wietnamie zdjęty został gen. William Westmoreland. Ich następcy myśleli już tylko, jak z Wietnamu wyjść z twarzą. Trudno było przyznać, że kosmiczne mocarstwo pokonali wieśniacy w sandałach, ale nie można było kontynuować wojny bez poparcia opinii publicznej.

Chyba jednak najbardziej zaskakująca jest opisana w książce postawa wielu amerykańskich weteranów. Bynajmniej nie leczą oni psychicznych i fizycznych ran uciekając w narkotyki i alkohol, prześladowani poczuciem winy za wyrządzone Wietnamczykom zbrodnie i świadomością uczestniczenia w przegranej sprawie, jak chciałyby lewicowe media. Większość zachowywała się przyzwoicie (o ile pozwalały na to w ogóle wojenne warunki). Po wojnie poukładali sobie życie i nie mają poczucia, że uczestniczyli w złej sprawie. Wręcz przeciwnie, wielu z nich wyjeżdżając do Wietnamu było takimi samymi idealistami, jak protestujący w Ameryce przeciwnicy wojny, czy żołnierze północnowietnamscy. Do dzisiaj nie mają wątpliwości, że walczyli w słusznej sprawie, a przegrali głównie dzięki politykom. Zresztą trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, kto tak naprawdę przegrał, a kto wygrał tą wojnę skoro - jak pisze autor - dzisiaj wnuki partyzantów z Wietkongu pilnie uczą się angielskiego, żeby wyjechać na studia do USA.