Spróbujmy krótko umiejscowić ich na mapie Europy. Jasny opis daje nam Jerzy Strzelczyk. „Na zachód od plemion później określanych mianem polskich i na północny zachód od czeskich oraz na wschód od germańskich Sasów i Turyngów ukształtowało się zwarte i liczne zachodnie skrzydło Słowiańszczyzny Zachodniej, a zarazem - skrajna zachodnia rubież całego świata słowiańskiego. W nauce polskiej określa się ją najczęściej mianem Słowiańszczyzny połabskiej (jako że w zwarty sposób sięgała ona na zachodzie rzeki Łaby [i jej dopływu Sali], miejscami nawet znacznie je przekraczając), lub krótko: Połabszczyzny”.
Za blisko Niemców
Mamy tu na myśli plemiona łużyckie, serbskie, wieleckie i obodryckie. „Wszystkie one – pisze Gerard Labuda – już od czasów Karola Wielkiego znajdowały się najpierw pod naporem całego państwa frankijskiego, od roku zaś 843 wschodniofrankijskiego, które w roku 911 przekształciło się w państwo niemieckie”. Niezbyt jednak wiele możemy powiedzieć o ich wczesnej historii, bowiem pozostawali oni na etapie „kultury przedpiśmiennej”. Wiemy natomiast z całą pewnością, że przez wiele wieków byli nękani przez ludy germańskie, często pod pozorem szerzenia na tych terenach chrześcijaństwa. Ich trwanie w pogaństwie, a także niechęć do zjednoczenia swoich sił, pozostawanie w plemiennym partykularyzmie, nie mogło się dla nich zbyt dobrze skończyć.
Najlepiej organizowały się położone między dolną Łabą a Bałtykiem plemiona obodryckie, gdyż były w stanie nawet wybrać sobie księcia. Pozostałym jednak to się nie udało i stąd łatwiejsze stawało się ich niszczenie. J. Strzelczyk: „Podczas gdy w Polsce i na Morawach pomyślnie trwały procesy konsolidacyjne, które z czasem miały doprowadzić do powstania trwałych organizacji państwowych, po drodze zaś zacierały odrębności szczepowe i dawne nazwy plemienne - Połabszczyzna pozostała do końca swego istnienia (tzn. do XII w.) obszarem znacznie zwolnionego rozwoju społeczno - politycznego, co sprzyjało utrzymywaniu się tradycyjnego układu stosunków plemiennych i plemiennej nomenklatury”.
Czytaj też:
Słupy graniczne Chrobrego. Jak Polska sięgnęła za Berlin, a Niemcy wpadli w furię
Przywołajmy jeszcze jednego uczonego. Leszek Wojciechowski pisze: „Okres od X do XII w., który w odniesieniu do dziejów Słowiańszczyzny zachodniej określany jest mianem wczesnego średniowiecza, zamyka w sobie różne koleje losów tych ziem. Od czasów świetności i rozwoju różnych organizacji politycznych Słowiańszczyzny, przypadających na IX i X w., obserwujemy w XI i poł. XII w. dalszy wzrost ich znaczenia i potęgi. Jednakże ekspansja feudałów niemieckich i walki wewnętrzne powodują, że w II poł. XII w. pozycja państw Słowiańszczyzny zachodniej ulega znacznemu osłabieniu. W zasadzie, wobec podboju Połabia przez Niemców, niezależna Słowiańszczyzna Zachodnia w kształcie takim, jaki został określony, przestaje istnieć w latach siedemdziesiątych XII wieku”.
Malarz przypomina
Wszystko jednak zaczęło się od wspomnianego wyżej Karola Wielkiego, który w 789 roku dokonał zniszczenia imperium Połabian. Niemniej resztki tych ludów przetrwały. Gdzie? Mówiąc najprościej, zaraz za Odrą od państwa Polan. I za nich w wiekach kolejnych wzięli się Niemcy. Król Otton I przystąpił do nawracania tych plemion na wiarę chrześcijańską. Jak mogło to „nawracanie” wyglądać, możemy łatwo sobie wyobrazić, a nawet obejrzeć na obrazie. Tragedia Słowian zachodnich nie umknęła bowiem naszym malarzom historycznym.
Dzieje zapisane w książkach można zapomnieć, obraz malowany, gdy się ostanie, można z łatwością obejrzeć. Jednym z najbardziej bodaj wybitnych obrazów odnoszących się do tego okresu dziejów Słowian zachodnich jest obraz o wielkich wymiarach pędzla Wojciecha Gersona „Opłakane apostolstwo”. Zaraz po jego publicznej prezentacji na łamach czasopisma „Kłosy” w roku 1867, ukazał się artykuł Kazimierza W. Wójcickiego, który tak pisał o tym dziele malarskim:„Wykształcony naukowo (Wojciech Gerson – przy. red.), obeznany z historyczną przeszłością, wziął za przedmiot swojej kompozycji chwilę najsmutniejszą, a tak wymowną, gdy hufce zbrojne Sasów nachodzą pod godłem krzyża, na spokojną osadę rolniczą. Książę daje znak ręką, jest to hasło zniszczenia. Obok niego na koniu siedzi biskup, pobożnie złożył ręce; krzyż chrześcijański i chorągwie unoszą się nad ich głowami. Za nimi surmacz zwołuje rozproszone z łupem zastępy. Widzimy świątynie i domostwa w płomieniach, święte drzewa zwalone, równie jak posąg bożyszcza, obok pomordowanych trupów. Zbrojne żołdactwo otoczyło bezbronne rodziny, dla których nie ma innej przeszłości nad ohydną niewolę. Te hufce najezdnicze, nie mogły zjednywać zwolenników dla wiary Chrystusowej, którego postać widzieli Słowianie poza potokami krwi i dymem pożarów”.
Powstałe trzy lata po wybuchu powstania styczniowego dzieło malarskie miało według znawców tematu, oprócz wspomnienia tragicznych losów Słowian zachodnich, wymiar metaforyczny i jak zauważa Irena Kossowska, nawiązywało „do bieżącej sytuacji na terenie prowincji pomorskiej, która poddawana była konsekwentnej polityce germanizacji i rugowania elementu polskiego". Do innego zaborcy natomiast odnosi się Barbara Ciciora, która w katalogu obrazów MNK pisze, że „w Słowianach podbitych przez bezwzględnego, okrutnego najeźdźcę, który pod pozorem szerzenia własnej wiary zabijał, rabował, palił i niewolił, widziano analogię do polityki prowadzonej wobec Polaków przez rosyjski carat”. Jakby jednak owo dzieło nie interpretować obecnie, to wówczas polski odbiorca musiał widzieć je tak, jak jednym zdaniem ujął jego przesłanie Armand Vetulani: „Słowianie i Niemcy na obrazie Gersona - to naród polski i zaborca”.
Dodatkowo spełniał też rolę edukacyjną - przypominał co stało się z naszymi pobratymcami zamieszkałymi zaraz za Odrą wiele wieków temu. Musimy tu także wspomnieć o jeszcze jednym obrazie artysty, który Gerson stworzył ponad dwadzieścia lat później. To płótno „Bez ziemi. Pomorzanie wyparci przez Niemców na wyspy Bałtyku”. Obraz ten również nawiązuje do tych samych tragicznych dziejów Słowian zachodnich, o czym wprost mówi autorski tytuł tego malowidła.
W zależności od potrzeb
Słowianie zachodni najeżdżali Niemców, szli aż po Hamburg, ale i Polanom też się dostawało od nich, jak np. w 963 roku, kiedy to Wieleci przeprowadzili dwa najazdy na mieszkowe państwo. Piastowie również ruszali na nich zbrojnie. Cóż, wojna w średniowieczu to był stan permanentny. Później też za wiele się nie zmieniło. Musimy tutaj wspomnieć i o tym, że państwo Mieszka po przyjęciu chrztu czy państwo Chrobrego czasami wspierało Niemców w walkach z zachodnimi Słowianami. Byliśmy już państwem chrześcijańskim więc musieliśmy wspomagać tych, co głosili, że idą nawracać. A Słowianie zachodni nie chcieli się chrzcić. Zresztą i poddani Mieszka I zapewne też. A poza tym nikt z trzymających władzę Piastów im nie kazał. Ochrzcił się dwór władcy i możni, a po wioskach, gdzieś w puszczach, dalej czczono swoich bogów. Uważa się, że proces chrystianizacji trwał w Polsce do końca XIII stulecia, a nawet i dłużej.
Nawet na książęcym dworze mamy taki przykład. Władysław Herman pierwszy swój ślub wziął w obrządku słowiańskim. Trudno też przypuszczać, aby sam książę Mieszko tak od razu stał się żarliwym chrześcijaninem, choć oczywiście wykluczyć nie można, że poczuł doświadczenie wiary. Niemniej na „papierze” stało, że jest ochrzczony i tym samym przynależy do cywilizacji zachodniej. Co prawda nie chroniło to nas automatycznie od walk z odwiecznym niemieckim wrogiem, ale było im już trudniej uzasadniać ekspansję na nasze ziemie. Mogli podobnie postąpić także i zachodni Słowianie - zjednoczyć się pod jednym władcą i ochrzcić. Nie chcieli tego uczynić. Wielka szkoda, bo być może teraz Berlin byłby słowiański. Trudno im się zresztą dziwić stawianiu oporu, gdyż na własnej skórze odczuwali często do czego nowa wiara w wydaniu germańskim jest zdolna.
Zapewne było tak jak na obrazie Gersona – rozmodlony biskup i wojowie uzbrojeni po zęby tną i biorą w niewolę kogo popadnie. Dlatego Słowianie, zarówno ci za Odrą, jak i na terenach polskich mogli myśleć tak, jak pisał J.I. Kraszewski w powieści „Lubonie”. „Tam na Pomorzu przychodził jeden z nowym bogiem do nich, to go zabili... i dobrze zrobili, dobrze! Nasza ziemia do naszych bogów należy, a cudzy tu nie będą panowali, nigdy! Posyłają przodem swojego boga, aby im ziemie zawojował, a z nas niewolniki uczynił!”. Dlatego opór ich by silny, a Niemcy odpuścić nie chcieli. Ten ich Drang nach Osten był szczególnie dziełem margrabiów wschodnich i trwał jeszcze długo po czasach Chrobrego.
Taki margrabia Albrecht Niedźwiedź ponad stulecie po naszym Bolesławie sprawił – jak pisze Paweł Jasienica – „że zniemczyła się słowiańska ziemia, na której leży Berlin. Goryszy od niego był tylko jeden – współcześnie, lecz dalej ku północy działający margrabia Henryk Lew, kat Obodorzyców, okrutnik nawet na owe czasy zupełnie wyjątkowy. Jego właśnie Adolf Hitler uznał za sztandarową postać, za coś w rodzaju patrona swojej partii”.
Po chrzcie pierwszym naszym władcom nie wypadało stawać po stronie pogan, dlatego Mieszko i syn jego czasami Niemców wspomagał. Marek Barański: „Kontynuując politykę swego ojca, wysłał on w 992 r. wojska na pomoc Niemcom atakującym Wieletów, a w 995 r. sam wziął udział w wyprawie połabskiej. Współpracując z Niemcami, mógł liczyć na rozszerzenie polskiej strefy wpływów na Połabiu”.
Były to działania mające na celu zbliżenie się do Świętego Cesarstwa Rzymskiego i przez to wytłumaczalne. Idziemy nawracać, a przy tym coś ugramy dla siebie. Wówczas norma. Niemcy natomiast traktowali ich w zależności od aktualnych potrzeb. Cesarzowi nie przeszkadzało jak była konieczność zbratać się z poganami dla własnych celów. Tak było w 1004 r., kiedy Chrobry w wyniku wojny z Niemcami wspartymi Wieletami stracił świeże nabytki Milsko i Łużyce, choć później na pewien czas odzyskane, to przecież „ich trwałe złączenie z Polską mogło mieć poważny wpływ na dzieje Słowiańszczyzny Zachodniej” - zauważa Gerard Labuda. Sami sobie wówczas strzelali w stopę. Ale o tym raczej nie myśleli wówczas. Mieli wiele rachunków do wyrównania z pierwszymi Piastami. Ten sojusz Niemców z pogańskimi Słowianami przeciwko Polsce trwał lat kilkanaście.
Najbardziej znamienny jednak przykład to rok 1017 i bohaterska obrona Niemczy przez nieliczne polskie wojsko. Andrzej Nowak: „Woje ochrzczonej dopiero 50 lat wcześniej Polski, stawali skutecznie czoła poganom, którymi dowodził cesarz – świeckie ramię chrześcijańskiego porządku na ziemi”. Niemiecki biskup katolicki, ale również i kronikarz Thietmar, choć nie lubił bardzo Polaków, to jednak uważał za stosowne zapisać te słowa z nieukrywanym podziwem: „Cesarz nakazał naszym zbudować różnego rodzaju machiny oblężnicze, wnet atoli ukazały się bardzo podobne do nich u przeciwnika. Nigdy nie słyszałem o oblężonych, którzy by z większą od nich wytrwałością i bardziej przezorną zaradnością zabiegali o swoją obronę. Naprzeciw poganwznieśli krzyż święty w nadziei, iż pokonają ich z jego pomocą. Gdy zdarzyło im się coś pomyślnego, nie wykrzykiwali nigdy z radości, ale i niepowodzenia również nie ujawniali przez wylewne skargi”.
Czytaj też:
Wielka ucieczka małego księcia. Przyszły król Polski cudem przeżył ten atak
Już w 1008 roku niemiecki biskup, późniejszy święty, Brunon z Kwerfurtu, napisał „List do cesarza Henryka II”, w którym ostro potępił tego władcę, wprost karcił go za bratanie się z poganami. „Czy godzi się prześladować lud chrześcijański [Polaków], a żyć w przyjaźni z pogańskim”?Na tym przykładzie jasno widać, że Niemcom nie chodziło o szerzenie wiary chrześcijańskiej, tylko jak to zazwyczaj bywa, o wpływy i władzę, a jak strach ich ogarnął od Bolesława potęgi, to mogli sprzymierzyć się nawet z samym diabłem. Dla przypomnienia – tenże Henryk II został później świętym. Pierwsi polscy władcy przyjęli taką właśnie drogę budowy naszej państwowości - aby zachód nie zarzucił nam, gdy ledwo żeśmy weszli w ten krąg cywilizacji - nielojalności. Współpracowaliśmy z cesarstwem na szczeblu władzy, jednocześnie chroniąc, jak zauważył Gall Anonim, „starodawną wolność Polski”. Niestety, tak nie postąpili zachodni Słowianie.
„Zagłada Słowian Połabskich - pisał Paweł Jasienica - oraz większości ludów bałtyckich jest tragedią, której rozmiarów stanowczo nie doceniamy. Chodzi o poważniejsze rzeczy niż ochrona Polski od zachodu.... Kultura kontynentu została zubożona, dorobek powszechny zmniejszony. (…) Doprawdy śmieszne nieporozumienie i dowód zaściankowego sposobu myślenia zarzucać średniowiecznej Polsce, że nie dała pomocy pobratymcom. Ależ oni sami odcięli się zarówno od tej pomocy, jak od wielu cenniejszych desek ocalenia. Istota zła polegała na tym, że ludy te nie przyłączyły się do wspólnych dziejów Europy. (…) Dobrowolne przystąpienie do powszechności ściągało trudne dobro, odcinanie się od niej – pewną zagładę”. I jak tu na tym smutnym przykładzie zaprzeczyć mądrym słowom twierdzącym, że „historia jest nauczycielką życia”? Uczmy się zatem studiując dzieje naszych praojców.
Wojciech Gerson, „Opłakane apostolstwo”, 1866 rok, olej/płótno; wymiary: 290 x 460 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie.
Wojciech Gerson, „Bez ziemi. Pomorzanie wyparci przez Niemców na wyspy Bałtyku”, 1888 rok, olej/płótno; wymiary: 114,5 x 207 cm, Muzeum Narodowe w Szczecinie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.