Jak uciec z piekła? Wielkie ucieczki Polaków

Jak uciec z piekła? Wielkie ucieczki Polaków

Dodano: 
Drut kolczasty, zdjęcie ilustracyjne
Drut kolczasty, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay
Nie ma takich więzień, z których Polacy nie potrafiliby uciec, ani trudności, których nie zdołaliby przezwyciężyć. Ryzykowali własne życiem, żeby pomóc innym. Wielka sztafeta pokoleń ludzi wolnych.

Poniewierani, osaczani, tropieni. Uwięzieni a niepokonani. Bohaterów tej książki łączy polski gen wolności. Przedzierali się przez ostępy Syberii i piaski irackich pustyń. Ukrywali w bagażnikach samochodów dyplomatycznych i zamarzali pod podwoziem TIR-a by dotrzeć do miejsca, w którym mogliby oddychać swobodnie.

Poniższy tekst to fragment książki T. Kowalik i P. Słowińskiego, „Wielkie ucieczki Polaków”, wyd. Fronda.

W bagażniku ambasadora. Ucieczka Krystyny Skarbek z Budapesztu

Godzinę po wyjściu z gmachu policji przy Horthy Miklós utca oboje udali się do brytyjskiego ambasadora na Węgrzech, sir Owena O’Malleya, (który w latach 1943–1945) pełnił również funkcję ambasadora przy Rządzie Polskim na Uchodźstwie). „Krystyna odczuwała nostalgię za niebezpieczeństwem – napisał później o bohaterce tej opowieści ambasador O’Malley. – Było jej niemal tak samo potrzebne jak powietrze, do oddychania, do życia. (…) Nie znam nikogo dzielniejszego od niej. Jedyne, czego nie potrafiła zrobić z dynamitem, to zjeść go”.

Po obfitym obiedzie sir Owen pomyślał chwilę i powiedział: – Zrobicie tak: Tommy [asystent ambasadora] weźmie mojego chryslera. Krystyna schowa się w bagażniku i pojedziecie na granicę. Andrzej powinien jechać z tobą, ale jeśli woli jechać na własną rękę, jego sprawa. Wydaje mi się to ryzykowne, ale to jego decyzja.

T. Kowalik, P. Słowiński, Wielkie ucieczki Polaków, wyd. Fronda

Chwilę później ambasador zaprowadził całą grupkę do podstawionego w międzyczasie auta. Chrysler był ogromnym i przestronnym pojazdem – śmiało mogło nim podróżować nawet osiem osób – i miał wielki bagażnik. To było ważne, bo inaczej pozbawiona powietrza Krystyna nie mogłaby w nim jechać.

Ruszyli w drogę, w kierunku przejścia granicznego Lenti. Pierwszy jechał swoim oplem Kowerski, za nim Krystyna, na razie jeszcze w kabinie chryslera. Droga była praktycznie pusta, samochodów jak na lekarstwo z powodu reglamentacji sprzedaży benzyny. Kilka kilometrów przed granicą zatrzymali się. Krystyna wysiadła i wczołgała się do bagażnika, w którym Andrzej przygotował coś na kształt gniazda z płaszczy i koców. Zagrzebała się w nich i sprawiała wrażenie, że jest jej całkiem wygodnie. Kowerski zamknął klapę i zapytał, czy może swobodnie oddychać. Odparła, ze wszystko w porządku, ale znów zaczęła kaszleć.

– Na miłość boską, uważaj z tym kaszlem – zatroskał się Andrzej. – Jak ktoś usłyszy coś takiego z bagażnika, to wszyscy wisimy.

W odpowiedzi usłyszał stłumiony chichot i nastała cisza.

Umówili się, że Kowerski ruszy kwadrans przed Tommym, żeby sprawdzić, jak zachowują się węgierscy strażnicy. Postanowił, iż jeśli będą próbowali go zatrzymać, po prostu wciśnie gaz do dechy i spróbuje się przebić. Jeżeli wszystko byłoby w porządku, da znak, pocierając nos. Wszystko było w porządku, Kowerski przepchał swój samochód przez granicę i chwilę później był już w Jugosławii. (Auta na polskich numerach kierowcy zwykle przepychali przez granicę, gdzie zabierał je nowy kierowca. Poprzedni szofer wracał na Węgry). Celnicy nie zwracali na niego uwagi, uprzedzeni, że za chwilę będzie przejeżdżał tędy brytyjski ambasador. Sir Owen O’Malley niczego nie pozostawiał przypadkowi. Poprosił nawet Ministerstwo Spraw Zagranicznych, żeby zawiadomiło posterunek, iż ambasador wyjeżdża w interesach do Jugosławii. W chryslerze jechał co prawda jego asystent, ale komu robiło to różnicę?

Po kilku minutach pojawiła się prowadzona przez Tommy’ego wielka landara. Kierowca był blady jak ściana, oczy miał jak spodki. Stojący po drugiej stronie granicy Kowerski zaczął szarpać się za nos jak zwariowany, aż jego narząd węchu stał się czerwony niczym pomidor. Węgrzy zasalutowali tylko z szacunkiem i podnieśli szlaban. Kilka kilometrów dalej Tommy zatrzymał chryslera i Andrzej czule, choć w pośpiechu, uściskał Krystynę. Wsiedli do opla i mała kawalkada ruszyła w stronę Belgradu.

„Andrzejowi udało się wyprowadzić swojego opla, chociaż Węgrzy obstawili dom – wspominała Krystyna Skarbek. – Pilnowali raczej jego służbowego auta, które parkował przed wejściem, a on wyjechał od podwórza. Dodał gazu i tyle go widzieli.

A ja ulotniłam się w przebraniu, gospodyni pożyczyła mi swój płaszcz, zawiązałam chustkę i włożyłam ciemne okulary. Na szczęście było słonecznie, więc nie budziło to podejrzeń. Trochę mnie wzięło, gdy mijałam dwóch żandarmów, stali oparci o samochód.

Przeszłam tuż obok nich. Gdyby coś do mnie zagadali, to koniec. Dotarłam do poselstwa mokra jak mysz, bo też jakaś słaba jestem po tej grypie i więziennych rozmówkach (…).

Bardzo kaszlałam i to był pewien problem, bo co na taki kaszlący bagażnik mogliby powiedzieć strażnicy graniczni? Ale Owen i na to znalazł sposób: dał mi pastylki od kaszlu. Oby podziałały – pomyślałam. Od tego przecież miał zależeć mój los. Owen dalej pouczał sekretarza: »Celnikom pan powie, że nie mają prawa rewidować poselskiego samochodu, a jeśliby się upierali, odeślij ich pan do mnie, niech do mnie zadzwonią. Będę cały czas przy telefonie«.

Trzeba powiedzieć, ze kiepsko czułam się w roli kontrabandy. Było mi niewygodnie, kolana miałam pod brodą, a co gorsza, dusiłam się, bo tabletki Owena jakoś nie podziałały, przynajmniej nie w tym momencie. Więc zaciskałam dłonią usta i modliłam się, aby mieć to za sobą”. (…)

Powyższy tekst to fragment książki T. Kowalik i P. Słowińskiego, „Wielkie ucieczki Polaków”, wyd. Fronda.

Czytaj też:
„Rozkaz wykonałem”. Witold Pilecki w obozie Auschwitz
Czytaj też:
Kościół u zarania. Historia według Euzebiusza
Czytaj też:
Ferdynand Antoni Ossendowski. Podróżnik, awanturnik, szpieg