Szarża na czele całego pułku w rozwiniętym szyku, wzorowo wyrównanym, była bezwzględnie najpiękniejszą chwilą mojego życia” – wyznaje w swojej książce Kornel Krzeczunowicz (1894–1988). Niemal na każdej stronie „Ostatniej kampanii konnej” widać tę miłość do kawalerii, do świata, który bezpowrotnie przeminął.
Nie potrzebuję przypominać czytelnikowi-tradycjonaliście wyniosłego uczucia jeźdźca patrzącego z góry na świat, tym bardziej gdy pędzi cwałem i wiatr gwiżdże mu w uszach. O ileż wznioślejsze jest ono, gdy widzisz przed sobą nie ogary czy charty pędzące za uciekającym zwierzem, lecz na równi z tobą uzbrojonego i groźnego przeciwnika, gdy stawką jest życie, odpowiedzialność za twoich ludzi, a czasem nawet więcej – los miłej Ojczyzny. W toku swojej długiej historii wojennej Polak zrósł się z koniem do tego stopnia, że piechota i inne bronie nieraz bywały w karygodnym zaniedbaniu. Przyczyną tego było pięć wieków walk z najeźdźcami ze Wschodu.
Krzeczunowicz, Polak z ormiańskimi korzeniami, który pochodził z ziemiańskiej rodziny z okolic Lwowa, bronił Polski w 1920 r. przed bolszewickim najazdem. W czasie tamtej wojny walczył w szeregach 8. Pułku Ułanów ks. Józefa Poniatowskiego (w sierpniu 1920 r. przejął dowództwo nad tą jednostką), który na południowo-wschodnim teatrze działań powstrzymywał pochód kawalerii Budionnego. Wspomniana szarża miała miejsce w czasie bitwy pod Komarowem. Profesor Norman Davies napisał o tym starciu, że był to „spektakl, jakiego Europa nie oglądała już nigdy więcej”. Pod Komarowem doszło bowiem do ostatniej wielkiej bitwy kawaleryjskiej w historii. Polacy pobili wówczas 1. Armię Konną Siemiona Budionnego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.