Polskie jednostki wojskowe sformowane w Związku Sowieckim w latach 1943–1944 wciąż wywołują kontrowersje i spory. Co ciekawe, raczej wśród ludzi niezaangażowanych osobiście w tę problematykę, ale powodowanych ideologicznymi emocjami, przy czym rzadko dotyczy to weteranów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie czy Armii Krajowej. Oni bowiem od dawna głoszą zarówno prywatnie, jak i w oświadczeniach władz swoich organizacji, że krew przelana przez polskich żołnierzy w walce z Niemcami miała wszędzie tę samą wartość.
Zasadniczo spór sprowadza się do pytania, czy kolejne formacje dowodzone przez płk./gen. Zygmunta Berlinga – 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, 1. Korpus Polski w ZSRS, 1. Armia Polska w ZSRS, 1. Armia Wojska Polskiego – były wojskiem polskim czy sowieckim. Problem polega zaś na tym, że trudno udzielić na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, stąd też swary i niemożność dojścia do porozumienia. Rozstrzygnięcie jest możliwe wyłącznie na podstawie starannej analizy socjologicznej i politycznej.
Którzy nie zdążyli do Andersa
Każda z wymienionych tu formacji składała się z trzech warstw. Pierwszą, najliczniejszą i decydującą o znaczeniu całości, były wielotysięczne masy żołnierskie. W większości byli to ci, którzy „nie zdążyli do Andersa” – łagiernicy i specosiedleńcy, a więc ludzie, których w żaden sposób nie można posądzić o sympatie probolszewickie. Już na Kresach Wschodnich dołączyli do nich żołnierze z poboru, dla których alternatywą było zesłanie na Wschód, a także – z tego samego powodu – spora liczba żołnierzy AK. Zresztą wielu z nich po prostu pragnęło kontynuować walkę z Niemcami.
Drugą warstwę stanowili oficerowie (a także podoficerowie) liniowi. Było ich bardzo mało, zarówno w liczbach bezwzględnych, jak i w stosunku do etatu polskich jednostek. Ogromna większość ich kolegów zginęła z rąk NKWD wiosną 1940 r. lub wyszła z armią Andersa. „Ci, którzy nie zdążyli”, często ukrywali swoje stopnie (dotyczyło to także podoficerów), nie dowierzając szczerości intencji Sowietów i obawiając się, że kiedyś i oni mogą spocząć w dołach śmierci. Zresztą także im Sowieci nie dowierzali, o czym świadczą zachowane dokumenty Smiersza, intensywnie penetrującego polskie jednostki i inwigilującego szczególnie właśnie oficerów. Trzeba zaznaczyć, że część polskich oficerów uległa jednak bolszewickiej indoktrynacji. I wreszcie dodać, że deficyt kadr był tak duży, iż niezbędne stało się ich uzupełnienie oficerami sowieckimi, najczęściej pochodzenia polskiego. Niemniej, biorąc łącznie masy szeregowych oraz oficerów i podoficerów liniowych, armia Berlinga była bez wątpienia polskim wojskiem.
Inaczej rzecz się miała z trzecią warstwą – oficerami politycznymi. Nie negując, że prawdopodobnie większość z nich brała udział w bojach, nie to było jednak ich głównym zadaniem. Oficerowie polityczni mieli indoktrynować masy żołnierskie w duchu polsko-sowieckiego braterstwa broni – co było zrozumiałe, choć trudne, biorąc pod uwagę przeżycia tych ludzi na zesłaniu – a następnie, stopniowo, przekonywać ich do ideologii komunizmu i braku alternatywy dla sojuszu polsko-sowieckiego, czyli w praktyce do przyjęcia do wiadomości, że wyzwolona spod niemieckiej okupacji Polska będzie musiała być podporządkowana Sowietom.
Czytaj też:
Rzeźnia pod Lenino
Wiele, może nawet większość, pogadanek oficerów politycznych było poświęconych przyszłej granicy polsko-sowieckiej, która niewiele miała się różnić od niemiecko-sowieckiej linii demarkacyjnej z września 1939 r. Ponieważ ogromna większość żołnierzy pochodziła ze wschodnich województw Rzeczypospolitej, które wedle owych pogadanek miały się znaleźć w granicach ZSRS, tragizm tych żołnierzy polegał na tym, że zdawali sobie sprawę, iż nie walczą o powrót do własnych domów, bo zostaną im one odebrane – tym razem już definitywnie. Mogą walczyć o Polskę, ale przynajmniej do tych bardziej wyrobionych politycznie docierało, że nie będzie to wolna Polska. Po przymusowym pobycie w Związku Sowieckim i wysłuchaniu pogadanek mieli już przynajmniej ogólne wyobrażenie o tym, jaka ona będzie. Nie powinno dziwić, że gdy armia Berlinga znalazła się na zachód od Bugu, wielu żołnierzy, podoficerów i oficerów „poszło do lasu”, zasilając antysowiecką partyzantkę. W ten sposób uniknęli losu tych, którym rozkazano tę partyzantkę zwalczać.
Czerwoni janczarzy
Ponad tymi trzema warstwami armii Berlinga – bezpośrednio nad trzecią – trwała walka o jej polityczne zdominowanie. Próbował tego sam Berling w duchu quasi-legionowym – i szybko przegrał. Na placu boju pozostały Związek Patriotów Polskich z Wandą Wasilewską, przynajmniej werbalnie i oficjalnie odżegnujący się od komunizmu, oraz Centralne Biuro Komunistów Polski, skupiające głównie niedobitków rozgromionej w 1938 r. na rozkaz Stalina KPP i kierowane przez Jakuba Bermana. Wygrało sekciarskie CBKP i rządziło zwasalizowaną Polską do 1956 r.
Armia Berlinga była więc niewątpliwie formacją polską w aspekcie militarnym, dzielnie, a często bohatersko walcząc z niemieckim okupantem. Za to należy się jej żołnierzom, niezależnie od stopnia, pamięć i szacunek. W aspekcie politycznym ci sami żołnierze zostali wykorzystani – głównie propagandowo, choć często także jako siła zbrojna – do zainstalowania i umocnienia w Polsce stalinowskiego reżimu. W sensie politycznym była to zatem formacja sowiecka.