I znów tupot nóg sołdackich
  • Krzysztof MasłońAutor:Krzysztof Masłoń

I znów tupot nóg sołdackich

Dodano: 
Władysław Sebyła
Władysław Sebyła Źródło:Wikimedia Commons
Temu świetnemu lirykowi zabrakło czasu, by swą poezję wznieść na absolutne wyżyny.

W jednym z „4 wierszy o wojnie” pisał:

A ponad miastem, w ciszy niedzielnej ukrytem
Zaświszczą ciężkie bomby złowrogim skowytem,
Zatrzaskają motory w nieba oddaleniu…
… I nie zostanie z miasta kamień na kamieniu.

Ten profetyczny utwór Władysława Sebyły powstał dziewięć lat przed wybuchem wojny, w 1930 r. Gustaw Herling-Grudziński pisał: „Mit katastrofizmu Sebyła dopuścił do siebie bez zastrzeżeń. I nie, aby tak jak Gałczyński, snuć na tej tkance samowystarczalne wizje poetyckie. »Pieśni szczurołapa« są krzykiem przerażonego, nawiedzonego, przeświadczonego o tym, że żyje na wulkanie – nigdy śpiewem »grającego słodko na flecie«”.

Po wojnie milczano o nim aż do 1956 r., gdy w Czytelniku ukazały się jego „Wiersze wybrane” w wyborze i ze wstępem innego poety z tej samej grupy literackiej Kwadryga, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego. Ale nie zapomniał też o tym ważnym dla siebie twórcy Czesław Miłosz, wspominając go w wydanym w 1957 r. „Traktacie poetyckim”:

Ostatni wiersz epoki był w druku.
A jego autor, Władysław Sebyła,
Lubił wieczorem wyjąć z szafy skrzypce
Kładąc futerał przy tomach Norwida.
Haftki munduru wtedy miał rozpięte
(Bo na kolei pracował, na Pradze).
W tym swoim wierszu, jakby testamencie,
Do Światowida przyrównał ojczyznę.
Zbliża się do niej świst i werbli trzask
Od równin wschodu i równin zachodu
A ona śni o brzęku swoich pszczół,
O popołudniach w hesperyjskich sadach.
Czy za to strzelą w tył głowy Sebyle
I pochowają go w smoleńskim lesie?
Jaki to był ten niemający tytułu „ostatni wiersz epoki”?
I znowu tupot nóg sołdackich,
i grzmiących sotni gwizd kozackich,
gwiaździsty nad Europą but,
i mrowi się ludami wschód.
A na zachodzie werbli trzask,
rozgwar motorów z nieboskłonu
i krok miarowy – wzywa łask
boga mocniejszych batalionów.
Ojczyzno moja, a ty trwasz
w żelaznym pogrążona gwarze,
światowidową mroczną twarz
zwracając w cztery strony wraże.
I marzy ci się chleb i miód,
i szklane domy w rodnych sadach,
i szczęśliwości pełen trud,
pod gałęziami lip biesiada.
A niebo wokół się czerwieni,
ocknął się kontuszowy trup,
przystają mędrcy przerażeni,
opustoszały widząc grób.
I znów? Czy znów? Kołowrót dziejów
w płonący krąg porywa nas,
skończyły się sny kołodziejów,
stalowy szumi groźny las.
Żelazne dęby dudnią głucho,
toczy się mur, żelazny bór.
Nad konarami, zawieruchą
Znów szumi wiatr, znów śpiewa chór.
O mój rozmarynie…

Po latach, w noblowskim przemówieniu w grudniu 1980 r. w Sztokholmie, powie Miłosz: „Antologie poezji polskiej podają nazwiska moich przyjaciół, Władysława Sebyły i Lecha Piwowara, oraz datę ich śmierci, 1940. Jest absurdem, że nie wolno napisać, jak zginęli, chociaż każdy w Polsce zna prawdę: podzielili los wielu tysięcy oficerów polskich, rozbrojonych i internowanych przez ówczesnego wspólnika Hitlera, i są pochowani w masowym grobie”.

Artykuł został opublikowany w 6/2023 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.