To Andrzejowi Mularczykowi Polacy zawdzięczali swoje najbardziej ukochane filmy, te oglądane dziesiątki razy i za każdym razem wywołujące oczyszczający śmiech i łzę wzruszenia. Bez jego scenariuszy nie byłoby „Niespotykanie spokojnego człowieka” ani „Cudownie ocalonego”, „Wyjścia awaryjnego” i „Ostatniego takiego tria”, seriali „Dom” i „Droga”. A przede wszystkim sławnego tryptyku, w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego, zapoczątkowanego w 1967 r. filmem „Sami swoi”.
Za rolę Pawlaka w tym filmie Wacław Kowalski dziękował scenarzyście, twierdząc, że czekał na nią całe życie. I zagrał ją, jak nikt inny by nie potrafił. Rozsadził sobą ekran, usuwając w cień wszystkie inne postaci, włącznie ze znakomitym przecież Władysławem Hańczą grającym Kargula, antagonistę Pawlaka. Ale też wyborny aktor dostał do ręki wyśmienity materiał utkany z wielu rozmów prowadzonych przez autora ze swoim stryjem, Janem Mularczykiem, którego nazywał „pisarzem słowa”. Mularczyk żartował, że właściwie niczego do tych opowieści nie musiał dodawać. Tylko słuchał…
W istocie „Sami swoi” rodzili się długo. Najpierw był radiowy scenariusz „I było święto”. Ale najważniejszy był stryj pisarza, ten sołtys wsi Boryczówka pod Trembowlą. „Kiedy wysiedlano stamtąd wszystkich Polaków i wywożono na Ziemie Zachodnie – opowiadał Andrzej Mularczyk – stryj musiał być do końca, jako »gołowa sieła«, czyli sołtys. I dlatego jechał późniejszym transportem z inną wsią. Pociąg się zatrzymał gdzieś w okolicach Tymowej, między Lubinem i Ścinawą. I tam stryj zobaczył znaną sobie krowę z ułamanym rogiem, własność nielubianego sąsiada. Mućkę po prostu. Pomyślał wtedy: Ot dojechał ja do swoich… I wysiadł, kazał odczepić swój wagon… Ta scena, żywcem zapisana w »Samych swoich«, jest całkowicie prawdziwa. Kanwa tego filmu jest w ogromnej części opowieścią stryja. Ja jej tylko uważnie wysłuchałem”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.