Tajemnica mordu w Podgajach. Jedna z największych polskich zagadek II wojny światowej
  • Piotr ZychowiczAutor:Piotr Zychowicz

Tajemnica mordu w Podgajach. Jedna z największych polskich zagadek II wojny światowej

Dodano: 

„Pojmaliśmy 20–30 polskich jeńców – pisał Kilitis w pierwszym dokumencie. – Zrugałem ich, ponieważ jako Polacy powinni wstydzić się walki z Łotyszami. Polacy bardzo się z tego powodu zdziwili. Powiedzieli nam, że ich oficerami są Rosjanie. Przekazałem jeńców do 48. Pułku [SS], w którym później ich zastrzelono. Podgaje pozostawiały raczej odrażające wrażenia. Kilka domów paliło się, wypełniając wioskę dymem. Była również mgła zabarwiona na kolor mleczno-różowy. Na ulicach leżało martwe bydło oraz wiele ciał ludzkich, wśród nich polscy jeńcy rozstrzelani przez Niemców. Niemieckie jednostki obniosły się z nimi raczej okrutnie. Napawa mnie to wstrętem, ponieważ są ludźmi takimi samymi jak my, walczącymi o swoje racje i nie można ich za to obwiniać. W powietrzu unosił się odór spalenizny oraz przyprawiający o mdłości słodkawy zapach ciał”.

W wersji książkowej znalazł się zaś następujący fragment:

„Niemiecka kwatera główna [w Podgajach] znajdowała się w tak zwanym dworku, czyli potężnej, dwupiętrowej posesji wyposażonej w meble dobrego gatunku, dywany oraz porządną piwnicę. Moi niemieccy koledzy popijali herbatę z koniakiem w filiżankach z prawdziwej chińskiej porcelany.

Podczas wizyty w niemieckim dowództwie zapytałem o los polskich jeńców, których im przekazaliśmy po naszym przybyciu do Podgajów. Niemcy wymienili wymowne spojrzenia, niezręcznie chrząkając, a następnie jeden z nich powiedział, że nie powinienem się martwić, ponieważ oni już niczego nie potrzebują. Taka odpowiedź mnie zdziwiła i niezmiernie zakłopotała, co uwidoczniło się na mojej twarzy. Zanim zdołałem coś powiedzieć, jeden z oficerów powiedział, że oni sami nie mają żywności ani kwater i zaledwie kilka oddziałów do pilnowania jeńców. Dlatego nie mieli wyboru.

Odszedłem, nie mówiąc ani słowa. Nie byłem w stanie odwiedzić ich ponownie tamtego dnia. Zdałem sobie sprawę, że między nami zaszło coś dziwnego i potwornego zarazem. Choć wojna ma niewiele wspólnego z ludzkimi uczuciami, odbieram ją jako konieczne i nieuniknione zło. Ale istnieje ogromna różnica między walką twarzą w twarz a zwykłym mordem. Jest to kwestia ludzkiego sumienia, a ja nie chciałem stracić swojego”.

Wspomnienia Kilitisa – przed wojną kapitana armii niepodległej Łotwy – po raz pierwszy wykorzystali dwaj zachodni autorzy Jürgen Fritz i Edward Anders. Uznali oni wersję Kilitisa za wiarygodną i doszli do wniosku, że łotewscy esesmani rzeczywiście nie mieli nic wspólnego z mordem w Podgajach.

Pomnik w Podgajach poświęcony pamięci ofiar

Egzekucji mieli dokonać żołnierze 48. Zmotoryzowanego Pułku SS „General Seyffard” dowodzeni przez Hauptsturmführera Helmuta Trögera. A więc jednak Niemcy?! Znowu nie jest to takie proste. 48. Pułk Grenadierów był bowiem pułkiem… holenderskim! Większość stanowisk oficerskich była obsadzona przez Niemców, ale w szeregach jednostki służyli głównie ochotnicy z Niderlandów oraz volksdeutsche z Rumunii i Węgier.

Muszę przyznać, że jako osobie, która sympatyzuje ze sprawą łotewską i której bliskie są antykomunistyczne ideały Łotyszy, wersja taka bardzo odpowiada. Wiem jednak, że życie bywa często bardziej skomplikowane i odbiega od naszych wyobrażeń. Dlatego z przykrością muszę napisać, że relacja Kilitisa ma jeden zasadniczy mankament. Pochodzi od jednego z głównych podejrzanych o dokonanie mordu.

Nie można więc wykluczyć, że łotewski oficer starał się obciążyć Holendrów winą za swoją własną zbrodnię. Na sprawę tę uwagę zwrócił już dr Maciej Maciejewski ze szczecińskiego oddziału IPN.

„Wrażliwość deklarowana przez oficera łotewskiego – pisał badacz – kłóci się z potwierdzonym faktem dobijania rannych jeńców. Oceniając wiarygodność tychże wspomnień, trzeba wszakże zachować ostrożność i uwzględnić, że Kilitis mógł próbować zrzucić z siebie odpowiedzialność”.

Oczywiście nie oznacza to, że Kilitis na pewno kłamał. Niewykluczone, że mord w Podgajach rzeczywiście obciąża konto Holendrów. Niemniej kwestia tego, kto zamordował żołnierzy LWP, nadal pozostaje otwarta.

Płomienie czy kule

W badaniach Fritza i Andersa uwagę zwraca jeszcze jedna sprawa. Otóż drobiazgowa i bardzo przekonująca analiza dostępnych dokumentów pozwoliła obu badaczom obalić podstawowy mit komunistycznej propagandy. Żołnierze LWP wcale nie spłonęli żywcem. Zostali rozstrzelani po przesłuchaniach, a ich ciała pozostawiono w stodole. Stodoła zaś dwa dni później, czyli 3 lutego, spłonęła wraz z całymi Podgajami w efekcie zmasowanego sowieckiego ostrzału artyleryjskiego.

Nieprawdziwa była również komunistyczna opowieść o drucie kolczastym, którym rzekomo miano skrępować więźniom ręce. Rzeczywiście użyto do tego celu drutu, ale był to... drut telefoniczny. Chodziło o to, żeby uniemożliwić jeńcom podjęcie kolejnej próby ucieczki. Wiemy o tym z relacji Czesława Krystmana, jednego z żołnierzy przydzielonych do pochowania zamordowanych. Wyraźnie pisze on o „kablu telefonicznym”. Trudno zresztą wyobrazić sobie, w jaki sposób strażnicy mieliby związać jeńcom ręce drutem kolczastym. Z technicznego punktu widzenia byłoby to zadanie niezwykle trudne.

„Informacje” o spaleniu żołnierzy żywcem i drucie kolczastym były więc typowymi sowieckimi kłamstwami, które miały jeszcze bardziej zohydzić przeciwnika i zachęcić żołnierzy do zaciętej walki. A także zniechęcić ich do oddawania się do niewoli. Zaraz po odkryciu ciał zamordowanych w Podgajach politrucy LWP rozdawali żołnierzom ulotki, w których obrazowo, z drastycznymi szczegółami opisali zbrodnię.

Czytaj też:
Ten zamach wstrząsnął Warszawą. To była zemsta za mord na carskiej rodzinie

Zdemaskowanie komunistycznych krętactw oczywiście nie zmienia oceny dokonanej przez esesmanów zbrodni. Mord jeńców jest jednym z najbardziej haniebnych i odrażających czynów, jakich można dopuścić się na wojnie. Dla morderców z Podgajów nie ma żadnego usprawiedliwienia. W imię prawdy historycznej należy jednak odnotować, że zbrodnia nie była tak okrutna, jak przedstawiali to komuniści.

Jest jeszcze jedna wersja wydarzeń, która z kolei pojawiła się w literaturze niemieckiej. Zgodnie z nią do zbrodni w Podgajach w ogóle nie doszło. Jeńcy mieli zginąć na skutek ostrzału sowieckiej artylerii. Jeden z pocisków zapalających trafił w stodołę, w której byli przetrzymywani żywi berlingowcy. Tragedia w Podgajach byłaby więc fatalną pomyłką, typowym przypadkiem „friendly fire”.

„Wiadomo, że od 1 do 3 lutego 1945 roku Podgaje znalazły się pod ciężkim ostrzałem artyleryjskim – pisał cytowany wyżej Maciej Majewski – powodującym niemal całkowite zniszczenie wsi i wielkie straty po stronie Niemców oraz ich sojuszników. Jednak nawet gdyby przyjąć, że Polacy zginęli od ostrzału prowadzonego przez swoich towarzyszy, okoliczności tej tragedii nie zdejmują odpowiedzialności z formacji SS działających w tym rejonie. Umieszczenie skrępowanych jeńców w bezpośredniej strefie frontowej wystawiało ich bowiem na niechybną śmierć”.

Oczywiście wersji takiej nie można wykluczyć. Jest ona jednak mało prawdopodobna. Jeżeli stodoła zostałaby trafiona pociskiem i stanęła w płomieniach, jeńcy – nawet ze skrępowanymi rękami – próbowaliby się z niej wydostać. I zapewne przynajmniej części z nich by się to powiodło. Tymczasem ciała zamordowanych znaleziono leżące w jednym miejscu, co wskazuje na to, że w momencie uderzenia pocisku Polacy byli już martwi.

Sprawa mordu w Podgajach ma jeszcze jeden nieprzyjemny aspekt. Chodzi o jej kontekst. W 1945 r. na Pomorzu toczyła się ideologiczna, totalna wojna na wyniszczenie prowadzona przez dwa potworne, ludobójcze reżimy. Reżimy, które nie przestrzegały rycerskich zasad prowadzenia walki. Niemcy i ich sojusznicy mordowali wziętych do niewoli żołnierzy wroga, ale jednocześnie Armia Czerwona i Ludowe Wojsko Polskie mordowały jeńców niemieckich.

W Polsce przyjął się pogląd, że żołnierze LWP przestali brać jeńców dopiero po zbrodni w Podgajach. Oczywiście odkrycie ciał ich towarzyszy w spalonej stodole zradykalizowało nastroje w szeregach komunistycznej armii. W rzeczywistości jednak przypadki rozstrzeliwania wziętych do niewoli Niemców zdarzały się i wcześniej.

W momencie przekroczenia przedwojennej granicy Rzeszy żołnierze LWP przystąpili do „wyrównywania rachunków” ze znienawidzonymi szkopami. Zirytowało to nawet samego Iwana Sierowa, który postanowił poskarżyć się na Polaków Ławrentijowi Berii. Nie chodziło tu oczywiście o obiekcje natury moralnej. Zbrodnie przeciwko jeńcom dokonywane przez LWP utrudniały po prostu Sierowowi prowadzenie działań wywiadowczych.

„Żołnierze 1. Armii Wojska Polskiego – pisał w raporcie cytowanym przez brytyjskiego historyka Antony’ego Beevora – postępują w stosunku do Niemców szczególnie surowo. Często niemieccy jeńcy nie docierają nawet do wyznaczonych miejsc zbiórek, gdyż rozstrzeliwuje się ich po drodze. Na przykład w pasie działania 2. Pułku 1. Dywizji Piechoty do niewoli trafiło 80 jeńców. Do rejonu zbiórki dotarło tylko dwóch. Reszta została zabita. Tych dwóch ocalałych jeńców było przesłuchiwanych przez dowódcę pułku. Kiedy odesłano ich na przesłuchanie do szefa wydziału rozpoznawczego pułku, zostali rozstrzelani po drodze”.

Szczególnie ostro obchodzono się z esesmanami, nie zważając przy tej okazji na to, z jakiego kraju pochodzą. Oto jeszcze jeden charakterystyczny fragment z książki Beevora „Berlin 1945. Upadek”: „Zmuszono żołnierza z jednostki SS do grania na fortepianie. Na migi pokazano mu, że zostanie zabity, gdy tylko przestanie grać. Żołnierz grał przez szesnaście godzin, zanim już zupełnie bez siły, płacząc, głową uderzył w klawiaturę. Czerwonoarmiści wywlekli go na zewnątrz i zastrzelili”.

Walczący na froncie wschodnim esesmani wiedzieli więc, że w przypadku dostania się do niewoli ich szanse przeżycia są niewielkie. Sami traktowali więc jeńców w sposób zbrodniczy.

Myśląc o masakrze dokonanej w Podgajach, trudno nie zadumać się nad tragicznymi dziejami Europy Wschodniej. Otóż nie ma najmniejszej wątpliwości, że interesy Polaków i Łotyszy w 1945 r. były zbieżne. Ojczyzny obu tych narodów były pożerane i trawione przez sowieckiego kolosa. Tymczasem w Podgajach Polacy i Łotysze stanęli naprzeciw siebie jako śmiertelni, zajadli wrogowie. Jedni pod komendą Sowietów, drudzy pod komendą Niemców. Cóż za fatalny paradoks.

Artykuł został opublikowany w 5/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.