Pamiętam taką akcję na więzienie w Kraśniku. Podjechaliśmy do niego w siedmiu, w mundurach żołnierzy armii Berlinga. Pamiętam, że oprócz „Zapory” byli też z nami „Jur”, „Cygan”, „Opal” i „Duch”. „Zapora” zadzwonił do bramy, wartownik ją otworzył i wpuścił nas do środka. Przyszedł jakiś oficer i pod dyktando „Zapory” otwierał cele i wypuszczał z nich chłopaków związanych z konspiracją. Dopiero jak odjechaliśmy od Kraśnika jakieś dwadzieścia kilometrów, w miasteczku ogłoszono alarm. Ściągnęli nie tylko bezpiekę, ale i ogromny oddział ruskich. Ruszyli za nami z obławą, ale za późno. „Zapora”, przewidując pościg, wystawił kilka niewielkich oddziałów, które zaatakowały pogoń, wyciągając ją w las. My zaś odskoczyliśmy dalej, w zupełnie innym kierunku.
Wacław Gąsiorowski
„Mundek” z Czekańskim nie mieli szans. Funkcjonariusze UB nie wzywali ich nawet do poddania się; od razu puścili serię pocisków zapalających w dach chałupy Bajgera, krytej słomą. Strzecha od razu się zapaliła i cały budynek stanął w płomieniach. Ubowcy liczyli na to, że jeżeli „Mundek” i Czekański nie będą chcieli się upiec żywcem, wyskoczą i w świetle płomieni będą doskonale widoczni. „Mundek” wyskoczył przez okno i w tym momencie płonąca słomiana strzecha zawaliła się i go przygniotła. Czekański zdołał odskoczyć i ostrzeliwał się z erkaemu Diegtiariowa. Gdy wywalił cały magazynek, nie chcąc dać się wziąć żywcem, jak mi mówiono, strzelił sobie z pistoletu w głowę. Rano obu zabitych zawieziono na cmentarz w Targowiskach, wrzucono bez trumien do przygotowanego dołu za płotem i zakopano bez żadnych oznaczeń, zakrywając miejsce darniną.
Julian Kilar
Czytaj też:
Prawdziwy kat Wołynia - to on, a nie Bandera, był mózgiem ludobójstwa
Z naszego zatrzymania zapamiętałem też takiego Niedzielskiego. Gdy załadowali nas na pakę ciężarówki, zacząłem się śmiać. Wtedy ten pilnujący nas ubowiec Niedzielski powiedział:
– Nie śmiej się, bo za dziesięć minut będziesz płakał.
Kiedy nas przywieźli do siedziby UB przy ul. Śląskiej 22, od razu nas poddali obróbce. Najpierw ustawili nas wszystkich na baczność w szeregu. Potem rzucili mnie na podłogę i zaczęli kopać. Pięciu ich chyba to robiło. Zmasakrowali mi twarz, mało nie połamali żeber… Dlaczego to robili, nie wiem. O nic mnie nie pytali, tylko tłukli. Chcieli chyba zastraszyć kolegów i pokazać im, że dostaną takie bicie, jak ich herszt, jeśli nie będą gadać.
Henryk Baldowski
Zginął również, choć nie w samej akcji, Jasio Chrząstkowski, mój przyjaciel i brat mojej pierwszej sympatii. Mieszkającym w Radomiu uczestnikom akcji kazano ukryć się w mieście. To było najłatwiejsze. Gdy Jasio wchodził do swojego domu, zastrzelił go ubek nazwiskiem Den. To było wieczorem. Den, będąc pod wrażeniem całej akcji i widząc, że w jego stronę idzie jakiś młody człowiek, bez słowa wyjaśnienia strzelił do niego. Warto wspomnieć, że ubecy wystawili w szpitalu zwłoki Jasia na widok publiczny. Liczyli na to, że ktoś go rozpozna i zdradzi im, kto to. Był jedynym synem swoich rodziców i zrozumiałe, że pani Chrząstkowska poszła do szpitala, zresztą jak wielu innych ludzi. Nikt jednak nie doniósł o tym UB. Nikt nie zdradził, kim był ten chłopak, choć Jaś był znany w całym Radomiu. Den, który zastrzelił Jasia, był Żydem. Nawet w upał chodził w zielonej skórze, z pejczem i z psem, jak gestapowiec. To wprost śmieszne, że małpował gestapowców, a przyjechał z wojskiem radzieckim jako ubek!
Zygmunt Mogiła-Lisowski
Raz omal nie wpadliśmy z dowództwem całego oddziału. Jechaliśmy na furze: ja z chłopem, do którego ona należała, a za nami siedzieli; „Zapora”, „Opal”, „Duch” i „Cygan”. Nagle jak spod ziemi wyrośli ubowcy. Padał deszcz, wszyscy jechali skuleni i nie zachowali ostrożności. Jak usłyszeli rozkaz: „Ręce do góry!”, to nawet „Zapora” usłuchał. Ja miałem wtedy granat siekany i parabellum. Pod marynarką wyszarpnąłem zawleczkę tego granatu i rzuciłem go między konie. Powstało straszne zamieszanie. Jedno zwierzę padło zabite, a kilku ubowców stojących obok zostało rannych. Siedzący na wozie za mną się opamiętali, dali ognia i ubowców już nie było. W rozpacz wpadł tylko furman, któremu żal było konia. „Zapora” oświadczył mu jednak, żeby się nie martwił, bo za konia zapłacimy.
Wacław Gąsiorowski
Powyższe fragmenty pochodzą z książki Marka A. Koprowskiego „Żołnierze wyklęci. Wspomnienia i relacje t. I” (wyd. Replika)
- wybór: p.z.