Powstaniec w zakonie. Wielkie dzieła św. Brata Alberta
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Powstaniec w zakonie. Wielkie dzieła św. Brata Alberta

Dodano: 

Helenie Modrzejewskiej napisał zaś: „Już nie mogłem dłużej znosić tego złego życia, którym nas świat karmi […]. Świat jak złodziej wydziera co dzień i w każdej godzinie wszystko dobre z serca”.

Kolegę-malarza, Józefa Chełmońskiego, pouczał: „Mój drogi Józefie, jeżeli z Panem Bogiem związek zerwałeś, zawiąż go na nowo i żyj jak prawy syn Boski”. I polecał, by jak najprędzej poszedł do spowiedzi.

Pobyt u jezuitów był krótki i zakończył się dramatycznie. Podczas rekolekcyjnych rozważań na temat śmierci doznał wstrząsu psychicznego. Tak silnego, że jezuici nie widzieli dla niego miejsca w zakonie. Chmielowski na krótko trafił do zakładu dla psychicznie chorych. Incydent, który przeżył, tak opisywał: „Byłem przytomny, nie postradałem zmysłów, ale przechodziłem okropne męki, skrupuły i katusze najstraszniejsze”. Ksiądz Władysław Kluz określił stan, w jakim znalazł się Chmielowski, jako epizod „nocy ciemnej”, po której dusza dochodzi do żywego płomienia miłości.

Św. Brat Albert

Do równowagi psychicznej Chmielowski dochodził na Podolu, nad Zbruczem w Kudryńcach, w majątku brata. Któregoś dnia w 1882 r. pojechał do kościoła w Szarogrodzie. Wyspowiadał się i „wrócił innym człowiekiem”. Dużo malował, odnawiał kapliczki i obrazy w kościołach. Zainteresował się ruchem tercjarskim, a jego wzorem stał się św. Franciszek, „biedaczyna z Asyżu”.

Dach i kawałek chleba

W 1884 r. przyjechał do Krakowa. Rozpoczynała się jego służba dla najbiedniejszych, bezdomnych.

Swoje mieszkanie przy ul. Basztowej podzielił na dwie części. W jednej była pracownia malarska, w drugiej mieszkali przygarnięci bezdomni. Jak pisał ks. Konstanty Michalski: „Kotara była zresztą czystą fikcją, gdyż po jednej i po drugiej jej stronie wyglądało mniej więcej tak samo. Nie było tam spokoju, ciągle żalili się sąsiedzi”. Niewdzięczni bezdomni okradli Chmielowskiego. Nie zraził się tym.

W 1887 r. nałożył tercjarski habit z szarego płótna. Od tego czasu będzie bratem Albertem, posługując ubogim. Mówił, że trzeba każdemu „dać jeść, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzież. Bez dachu i kawałka chleba może on już tylko kraść albo żebrać dla utrzymania życia”.

Miejskie ogrzewalnie dla bezdomnych przeraziły go. Miasto dbało tylko o to, żeby ludzie nie zamarzali pod mostem i na ulicach, ale nie robiło nic więcej. Ogrzewalnie były w istocie pijackimi i złodziejskimi melinami, w których rządzili przestępcy oraz prostytutki.

Brat Albert postanowił to zmienić. Zamieszkał w ogrzewalni na Kazimierzu, przy ul. Piekarskiej. „Ukochał to, czego żaden świat ukochać już nie chciał, nie umiał” – pisał ks. Michalski. Przyszedł z kiełbasą, ale też wódką. Ugoszczeni ludzie sprzeciwili się, gdy zdemoralizowany element rządzący w schronisku chciał wyrzucić brata Alberta. W 1888 r. – powstało wtedy Zgromadzenia Braci Albertynów, posługujących ubogim, a Chmielowski złożył śluby zakonne – miasto przekazało mu w zarząd ogrzewalnię. Dało także pewne fundusze, ale konieczna była kwesta, którą prowadził brat Albert.

„Pamiętam, jak jadąc swym wózkiem podobnym do trumny, nie wahał się zwoływać ludzi dzwonkiem, byleby coś zebrać dla swoich opuchlaków” – wspominał ks. Konstanty Michalski. Namawiano brata Alberta, by nadal malował, choćby po to, by sprzedawać obrazy, a pieniądze przeznaczyć dla biednych. Odmawiał. Mówił, że ma tylko jedną duszę. Gdyby miał dwie, jedną poświęciłby malarstwu.

Czytaj też:
Poncjusz Piłat – kim był człowiek, który osądził Jezusa?

Jan Paweł II, który był czcicielem brata Alberta, pisał: „Znalazłem w nim przykład na to, jak zostawić za sobą świat sztuki, literatury i kultury, znajdując w sobie powołanie do stanu duchownego”.

Ideą brata Alberta było zamienienie ogrzewalni w przytuliska. Chodziło o to, żeby bezdomnych nie tylko ogrzać, lecz także z miłością potraktować, przytulić. „Powinno się być dobrym jak chleb. Powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić, nakarmić” – mówił brat Albert.

Starał się organizować pracę swoim podopiecznym, organizował warsztaty. W osobach przybyłej w 1891 r. z Podlasia Anny Lubańskiej i Marii Silukowskiej zyskał pierwsze współpracowniczki, które zajęły się ogrzewalnią dla kobiet przy ul. Skawińskiej. Według Marii Winowskiej zdesperowane kobiety tam mieszkające, mając dość terroru prostytutek i alkoholiczek, podpaliły ogrzewalnię, by schronić się w domu, w którym mieszkały Lubańska i Silukowska. Dom ten narażony został następnie na atak rozwścieczonego kryminalnego elementu. W 1891 r. powstało Zgromadzenie Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim.

Albertyni i albertynki nie cieszyli się początkowo szacunkiem. Dziwiło, śmieszyło i raziło ich ubóstwo, gorszyło, że zajmują się bardzo podejrzanym środowiskiem i w nim żyją. Tymczasem brat Albert uważał ubóstwo za warunek prowadzenia misji wśród najbiedniejszych i bezdomnych. Uważał, że ktoś, kto ma osobisty majątek, nie jest w stanie ich zrozumieć. Pisał: „Złotych zębów nie wolno Braciom ani siostrom nosić, bo to byłoby dla nas hańbą i zgorszeniem każdego, co by to widział […]. Chodzić w nędznym samodziale – boso i opasywać się powrozem, a w gębie nosić złoto, to jest bezwstyd i brak wszelkiej delikatności”.

Za przykładem Krakowa przytuliska zaczęły powstawać w innych miastach Galicji, m.in. we Lwowie, w Stanisławowie, Przemyślu i Jarosławiu.

Brat Albert, Adam Chmielowski zmarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie.

Jan Paweł II beatyfikował go w 1983 r., a następnie kanonizował w 1989 r. Relikwie świętego znajdują się w Sanktuarium Ecce Homo Świętego Brata Alberta w Krakowie przy ul. Woronicza 10.

Dziś dzieło brata Alberta kontynuują albertyni i albertynki, prowadząc m.in. przytuliska dla kobiet i mężczyzn, kuchnie dla ubogich, domy pomocy dla dzieci i młodzieży niesprawnych intelektualnie oraz przewlekle chorych, ośrodek dla ofiar przemocy w rodzinie.

Artykuł został opublikowany w 1/2017 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.