Adam Stefan Sapieha, biskup, a następnie arcybiskup krakowski, a u schyłku życia kardynał, nie był ani wybitnym intelektualistą katolickim, ani cenionym teologiem, ani złotoustym kaznodzieją. Miał jednak bystry intelekt, uwielbiał książkowe lektury. Przeszedł do historii nie tylko polskiego Kościoła, lecz także narodu – a te dwie historie są ze sobą splecione – dzięki jego sile charakteru i godności. Był czwartym biskupem w rodzie Sapiehów i – obok Lwa Sapiehy, hetmana i kanclerza wielkiego litewskiego – najwybitniejszym jego przedstawicielem.
Gdy w 1911 r. zmarł biskup krakowski, Jan Puzyna, 44-letni wówczas Adam Stefan Sapieha, od kilku lat pracujący w Watykanie jako rzeczywisty tajny szambelan papieski, a nieformalnie doradca papieża do spraw polskich, nie był faworytem do objęcia stolicy biskupiej. Galicyjscy hierarchowie wskazywali przede wszystkim na bp. Anatola Nowaka. Decydujący głos miał jednak Michał Bobrzyński, namiestnik Galicji. Zauważył, że bp Nowak, z ubogiej rodziny, „prowadzący życie z dala od świata”, będzie miał trudności w kontaktach z ziemiaństwem i inteligencją. A arystokracji należy się miejsce w galicyjskim episkopacie. Nie bez znaczenia była też praca Sapiehy w Watykanie i jego znajomość z papieżem Piusem X. Cesarz Franciszek Józef I zaaprobował kandydaturę Sapiehy, a papież mianował go biskupem krakowskim. Przybysz z lwowskiej diecezji zdobył serca mieszkańców Krakowa i Galicji, gdy w latach I wojny powołał do życia Książęco-Biskupi Komitet, zajmujący się działalnością charytatywną: pomocą dla dotkniętych skutkami wojny, epidemiami, dla jeńców wojennych. Był to, jak pisał ks. Jan Piwowarczyk, rodzaj ministerstwa opieki społecznej.
Spór o trumnę
W 1927 r. abp Adam Stefan Sapieha zgodził się na pochowanie w katedrze na Wawelu prochów Juliusza Słowackiego, ulubionego poety Józefa Piłsudskiego. Marszałek i arcybiskup chcieli, by był to ostatni pochówek w tym miejscu. Sześć lat później Piłsudski zszedł do wawelskiej krypty, by w 250. rocznicę bitwy pod Wiedniem złożyć hołd pochowanemu tam Janowi III Sobieskiemu. Spotkał się wówczas z Adamem Sapiehą i w pełnej uprzejmości rozmowie powiedział – żartem, a może serio – że może znalazłoby się w tej krypcie miejsce i dla niego. Nie wiadomo, co Sapieha odpowiedział. Według legendy zareagował słowami: „Panie Marszałku! Niech się pan pospieszy, póki ja żyję”.
Gdy w maju 1935 r. Marszałek zmarł, Sapieha wahał się, czy zgodzić się na złożenie jego trumny w katedrze wawelskiej. Nie należał do sympatyków Marszałka, doceniał jednak jego historyczną rolę. Rząd, obawiając się kłopotów ze strony arcybiskupa krakowskiego, wystarał się u papieża o zgodę na pochówek Marszałka na Wawelu. To przesądziło, także w oczach Sapiehy, sprawę.
Trumna Marszałka złożona została w krypcie św. Leonarda. Miejsce fatalne dla zmumifikowanych zwłok Piłsudskiego, wilgotne i nieprzewiewne. Ponadto wejście do krypty prowadziło z nawy katedry. Tłumy pragnących oddać hołd Marszałkowi przeszkadzały w nabożeństwach, ludzie nie zachowywali należnej w tym miejscu powagi, a nawet załatwiali potrzeby fizjologiczne. Sapieha proponował, by wybudować dla Marszałka mauzoleum między katedrą a zamkiem. Byłoby to wywyższenie Marszałka, ale jednak eliminowałoby go z narodowego panteonu królów i bohaterów narodowych. Naczelny Komitet Uczczenia Pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego nie zgodził się na to. Ostatecznie porozumiano się z gospodarzem katedry, że Marszałek spocznie pod mającą wejście z zewnątrz katedry kryptą pod Wieżą Srebrnych Dzwonów. Gdy wiosną 1937 r. krypta była gotowa, Sapieha zarządził przeniesienie trumny.
Naczelny Komitet Uczczenia Pamięci Marszałka Józefa Piłsudskiego prosił o zaniechanie tego do czasu, gdy sarkofag dla Marszałka będzie gotowy. Sapieha odparł, że nie wiadomo, ile na to trzeba będzie czekać. Miał rację. Przez pięć i pół roku od śmierci Marszałka, do września 1939 r., taki sarkofag nie powstał. W sprawę zaangażował się prezydent Ignacy Mościcki, prosząc o nieprzenoszenie trumny. Sapieha, pewny swoich – skądinąd słusznych – racji prosił wysłannika prezydenta o powtórzenie mu swego stanowiska. Nie czekając lub nie doczekawszy się odpowiedzi, trumnę kazał przenieść.
Burza rozpoczęła się demonstracyjnym podaniem się premiera Składkowskiego do dymisji. Premier wyjaśniał, że do tego kroku został zmuszony, gdyż nie zapobiegł niewykonaniu woli prezydenta. Nastąpiła fala protestów przeciw decyzji arcybiskupa krakowskiego, spontanicznych i inspirowanych przez władze. Sapieha w liście do prezydenta stwierdził, że nie zamierzał obrazić prezydenta swoim postępowaniem i pozostaje wobec głowy państwa z największym szacunkiem. Jacek Czajowski, jeden z biografów Sapiehy, uznał, że była to Canossa arcybiskupa krakowskiego. Jednak wypada zauważyć, że Sapieha nie przeprosił prezydenta, nie uznał swej decyzji za błędną i wreszcie – że ostatecznie postawił na swoim: trumna Piłsudskiego znalazła się w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów. A sarkofagu dla Marszałka, który mu się należy, nie ma do dziś...
Przepustka do historii
Siedemdziesięciodwuletni Sapieha wystąpił wiosną 1939 r. do papieża z prośbą o uwolnienie go ze stanowiska arcybiskupa krakowskiego ze względu na stan zdrowia. Wycofał jednak swoje pismo wobec narastającej możliwości wybuchu wojny. Decyzja ta dla abp. Sapiehy stała się przepustką do historii nie tylko Kościoła, lecz także narodu. Mało kto zdobył ją w tak zaawansowanym, emerytalnym dopiero wieku.
We wrześniu 1939 r. wraz z rządem i prezydentem opuścił ziemie Rzeczypospolitej także prymas August Hlond, głowa Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. Nie powinien był tego zrobić. Szczęściem było, że pozostał w Polsce abp Adam Stefan Sapieha, choć także jego nakłaniano, by udał się na emigrację. To właśnie on stał się powszechnie uznawanym najwyższym autorytetem w Polsce okupowanej przez Niemców. Nie wydał – w przeciwieństwie do kilku biskupów na terenie Generalnego Gubernatorstwa – listów wzywających wiernych do zachowania spokoju i podporządkowania się zarządzeniom okupacyjnych władz. Biskupów tych trudno zresztą potępiać. Dbali o to, by sprzeciw i opór wobec okupanta nie spowodowały jego represji. Sam Sapieha nie sądził, by gwałtowne reakcje Polaków wobec niemieckiego panowania były pożądane. Nie wzywał do posłuszeństwa, ale nie zamierzał milczeć w sprawie brutalnej, terrorystycznej polityki Niemców wobec Polaków i Kościoła.
19 kwietnia 1940 r. abp Sapieha otrzymał informację, że generalny gubernator Hans Frank przyjmie go następnego dnia. Biskup pomocniczy Julian Groblicki wspomniał, że Sapieha zapytał go i kanclerza kurii, co o tym sądzą. Odpowiedzieli, że powinien spotkać się z generalnym gubernatorem, gdyż może to spotkanie przynieść jakieś zelżenie okupacyjnego terroru. „Tymczasem ks. metropolita skierował swój wzrok ku górze ponad nami i po krótkiej chwili namysłu głosem stanowczym i nieco podniesionym rzekł: »Nie, oni nic nie zmienią, natomiast sfotografują mnie i napiszą w dziennikach, że polski biskup w dniu urodzin Hitlera przybył z życzeniami«”. Niemiecki urzędnik, zdumiony odmową, próbował jeszcze wskazać na jej nieobliczalne konsekwencje, ale Sapieha był nieugięty.