Jerzy Krauze ps. Lot, powstaniec warszawski, który w ciągu 33 dni swojego udziału w walkach niemal każdego dnia widział piekło na ziemi, najbardziej wstrząsający moment w całym swoim życiu przeżył 2 września 1944 r. Osiemnastoletni powstaniec czekał wówczas na możliwość ewakuacji kanałami z opanowanego przez Niemców Starego Miasta. Gdy jasne się stało, że nie ma mowy o wydostaniu się, „Lot” zdjął swoją powstańczą niemiecką panterkę i wyjął z plecaka mundurek szkolny, który założył na siebie. Miał nadzieję, że pozwoli mu to na przeżycie – w tamtym okresie zrywu w stolicy Niemcy uznawali jeszcze wszystkich powstańców za bandytów, co groziło im rozstrzelaniem na miejscu. – Zatrzymali mnie obok ulicy Miodowej. Wyglądałem na cywila, więc skierowali mnie do sznureczka ludzi, którzy szli na plac Zamkowy. Pamiętam, że kolumna Zygmunta była już roztrzaskana – pomnik króla leżał na bruku.
Tuż obok niemieccy żołnierze stali nad włazami do kanałów, gotowi zabić każdego powstańca, który próbował się wyrwać z okrążenia – mówi w rozmowie z „Do Rzeczy” 93-letni dziś Jerzy Krauze. Znalezienie się w grupie cywili nie było jednak w tym przypadku gwarancją ratunku. – Na wysokości kościoła św. Anny niemiecki żołnierz zgarnął mnie na bok. Zrozumiałem, że trafiłem do grupy osób wytypowanych do egzekucji lub w najlepszym razie do stania się żywymi tarczami. Z minuty na minutę było nas coraz więcej. Nie było mowy o ucieczce. W tym momencie byłem już pewny, że mnie zabiją, że to ostatnie chwile mojego życia – mówi „Lot”. I dodaje: – Nagle jednak zorientowałem się, że pewien Niemiec wpatruje się we mnie wzrokiem, w którym dostrzec można było… współczucie! Ten żołnierz zbliżył się do mnie, zatrzymał przechodzącą obok nas starszą panią, zabrał jej tobołek i zarzucił mi go na plecy, a następnie krzyknął do mnie: „Raus!”. Z przerażenia nie byłem w stanie zrobić ani jednego kroku. Dopiero lekki kopniak od Niemca wyrwał mnie z tego stanu. Poszedłem razem z tą babcią i w ten sposób przeżyłem. Dziś nieopodal miejsca, gdzie stałem w grupie osób przeznaczonych do likwidacji, znajduje się tablica upamiętniająca ofiary egzekucji z 2 września 1944 r. Jestem pewien, że ta tablica upamiętnia ludzi, wśród których wtedy stałem...
OPÓR STOLICY
„Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność ojczyzny” – specjalne kamienne tablice z napisem tej treści wkomponowanym w krzyż widać niemal w całej Warszawie. Tak zwane tablice pamiątkowe Tchorka przez lata stały się trwałymi elementami pejzażu stolicy. Ich twórcą był Karol Tchorek, warszawski rzeźbiarz, ochotnik w wojnie 1920 r. Pod koniec lat 40. 460 tablic upamiętniających obywateli Polski zamordowanych w czasie okupacji zostało ustawionych w całej Warszawie. Niestety, w ciągu ostatnich 70 lat tablice stopniowo znikały – w miejscach wyburzanych budynków z oznaczonymi na nich miejscami pamięci powstawały nowe, na których upamiętnienia zazwyczaj już nie powracały. W ten sposób do dziś zachowało się na terenie Warszawy zaledwie 167 tablic Tchorka. Dla gości z zagranicy są one nieczytelne – umieszczone na nich napisy przygotowano oryginalnie jedynie w języku polskim. Sytuacja ta powoli się jednak zmienia. Specjalnie na 80. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej PGE Energia Ciepła S.A., we współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej, uruchomiła projekt pt. „Tablice Pamięci”. Jego celem jest ratowanie tych wyjątkowych miejsc pamięci, a także – docelowo – umieszczenie przy każdej ocalałej tablicy Tchorka dodatkowej informacji w języku angielskim, która pozwoli cudzoziemcom na zrozumienie, jak potworna tragedia dotknęła stolicę Polski. Projekt zainaugurowany został w zeszłym roku. Pierwsza tablica anglojęzyczna pojawiła się przy rondzie Romana Dmowskiego w centrum Warszawy.
Stoimy w miejscu, gdzie 74 lata temu zostało rozstrzelanych 102 naszych rodaków. […] Egzekucje były przeprowadzone przez okupanta niemieckiego po to, by rzucić to miasto, niezłomną, niepokonaną Warszawę, na kolana. Ale Warszawy nie dało się pokonać, tej woli oporu warszawiaków! – powiedział prezes IPN Jarosław Szarek podczas ceremonii inauguracji projektu „Tablice Pamięci”.
– Płaskorzeźbiona, kuta w piaskowcu tablica, której głównym motywem jest maltański krzyż, jest do dziś dla wszystkich mieszkańców Warszawy symbolem męczeńskiej śmierci, przede wszystkim cywilnych ofiar. Pielęgnowanie pamięci jest naszym niepodważalnym patriotycznym obowiązkiem. Dbając o prawdę historyczną głoszoną w miejscach kaźni naszych rodaków, odnawiając miejsca pamięci im poświęcone, uzupełniając je, ten obowiązek wypełniamy – powiedział podczas tej ceremonii prof. Piotr Gliński, minister kultury i dziedzictwa narodowego, który objął patronat nad projektem.
– Czujemy się zobowiązani do opieki nad miejscami ważnymi dla historii Polski, a tablice Tchorka to unikat na tle innych krajów dotkniętych II wojną światową. Rozrzucone po całym mieście tablice są dowodem ogromu zbrodni i bestialstwa, których Warszawa doznała podczas niemieckiej okupacji. To namacalne świadectwo o konsekwentnym planie eksterminacji mieszkańców Warszawy i zniszczenia miasta przez Niemców. Przez lata tablice Tchorka znikały, a z ponad 400 zostało 160. Powoli też były zapominane, a ich symbolika nie była już zauważalna w przestrzeni miejskiej – mówi Wojciech Dąbrowski, prezes zarządu PGE Energia Ciepła.
I dodaje: – Projekt „Tablice Pamięci” stworzyliśmy po to, aby przywrócić tym pomnikom rangę, na jaką zasługują, utrwalać pamięć o ofiarach i przedstawiać nieznaną – szczególnie turystom zagranicznym – historię miasta z czasów wojny.
1 września tego roku, w 80. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, pod tablicą Tchorka przy rondzie Dmowskiego kwiaty złożyli kanclerz Angela Merkel i premier Mateusz Morawiecki, podkreślając tym samym, jak ważne dla pamięci Polaków są te miejsca. Dzięki nowej anglojęzycznej tablicy goście z Niemiec mogli dokładnie zapoznać się ze szczegółami masowej egzekucji, której Niemcy dokonali w tym miejscu w 1944 r.
– Nie chce mi się wierzyć, że aż tyle tablic Tchorka zniknęło z warszawskich ulic – mówi Jerzy Krauze. – Jak to możliwe, że właściciele nowych budynków nie zabiegają o to, żeby na ich ścianach znalazły swoje miejsce tablice ku pamięci zamordowanych warszawiaków? To obowiązek nas wszystkich, by nie przerywać sztafety pokoleń. Z zadowoleniem przyjmuję każdą inicjatywę, która ma na celu ratowanie tych miejsc i propagowanie informacji o ofiarach poniesionych przez Polaków w tych świętych dla nas wszystkich punktach Warszawy. Tym bardziej jeżeli takie działania docierają do młodzieży – mówi powstaniec warszawski.
W ramach projektu powstały też m.in. strona internetowa oraz aplikacja na smartfony. Dzięki temu można zobaczyć na wirtualnej mapie, gdzie znajdują się wszystkie ocalałe tablice Tchorka. – Jak to możliwe, że stare tablice znikają, a nowe nie pojawiają się w ich miejscu? To po prostu brak wrażliwości ludzi, dla których liczy się przede wszystkim biznes, „tu i teraz”, a pamięć o naszej tożsamości to jakaś abstrakcja – mówi historyk Wiktor Cygan, członek Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, pracujący przy projekcie „Tablice Pamięci”. – W sumie w Warszawie i w jej najbliższych okolicach umieszczono ponad 500 tablic Tchorka. Niemiecki terror największe natężenie miał w latach 1943–1944, co oznacza, że niemal każdego dnia w ciągu tego potwornego okresu Niemcy dokonywali zbrodni, która upamiętniona została jedną tablicą. Miejmy jednak na uwadze, że każda taka tablica oznacza przeciętnie zbrodnię dokonaną na kilkudziesięciu osobach. Mało tego – w tych miejscach ludzie ginęli też po masowych egzekucjach. Myślę tu o osobach, które przychodziły tam, aby choćby zapalić symboliczną świeczkę. Niemcy nie wahali się do nich strzelać...
Do pierwszej masowej egzekucji dokonanej przez Niemców w okolicy Warszawy doszło już w grudniu 1939 r., gdy w podwarszawskim Wawrze miejscowi bandyci zastrzelili dwóch niemieckich żołnierzy. W odwecie Niemcy zamordowali 107 mieszkańców Wawra. Przelicznik wynosił tu 1:50 (50 zabitych Polaków za jednego zabitego Niemca).
W kolejnych latach również dochodziło do masowych egzekucji, ale prawdziwy terror rozpętał i zinstytucjonalizował Hans Frank 21 października 1943 r., podpisując rozporządzenie o „zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”. Rozpoczęło to nowy rozdział rozlewu krwi na warszawskich ulicach. Całą akcję nadzorował gen. Franz Kutschera, który od jesieni 1943 r. był dowódcą SS i policji na dystrykt warszawski. Obwieszczenia niemieckie ustaliły nawet stały współczynnik: „Za każdą napadniętą osobę będzie co najmniej 10-ciu przewidzianych do aktu ułaskawienia rozstrzelanych”. Niemcy chcieli w ten barbarzyński sposób powstrzymać akcje polskiego podziemia skierowane przeciw ich machinie wojennej.
Według danych zebranych przez Władysława Bartoszewskiego w ciągu czterech miesięcy trwania warszawskiej „misji” Kutschery każdego tygodnia zabijanych było przeciętnie 300 ludzi.
– Tego koszmaru nie da się opisać. Ciągły terror, strach, że w każdej chwili mogą zablokować ulicę, wszystkich złapanych ustawić przy ścianie i po prostu rozstrzelać – mówi w rozmowie z „Do Rzeczy” Tadeusz Zapałowski ps. Michał, powstaniec warszawski, jeden z ostatnich żyjących członków warszawskiego Kedywu. – Miejsca, w których przelana została krew mieszkańców Warszawy, muszą być odpowiednio oznaczone, żeby pamięć o ich ofierze nie zginęła. Jesteśmy im to winni. Ratowanie tych tablic i opisywanie ich w sposób zrozumiały dla gości z zagranicy to kawał dobrej roboty – dodaje Tadeusz Zapałowski.
Publiczne egzekucje (do wybuchu powstania warszawskiego) skończyły się w Warszawie w lutym 1944 r., po udanym zamachu na Kutscherę. Wprawdzie w bezpośredniej zemście za zabicie dowódcy SS i policji na dystrykt warszawski Niemcy zamordowali w Warszawie 300 osób (rekordowy przelicznik 300:1), jednak udana akcja AK przekonała Niemców, by wstrzymać masowe mordy w stolicy.
Sytuacja ta trwała niecałe pół roku. Wszystko zmienił wybuch powstania warszawskiego. Niemcy rozpętali wówczas egzekucje na niespotykaną wcześniej skalę. Mniej więcej połowa zachowanych tablic Tchorka upamiętnia ofiary zabite właśnie w czasie 63 dni zrywu stolicy. Dość powiedzieć, że tylko w dniach 5–7 sierpnia 1944 r. niemieckie oddziały wymordowały na warszawskiej Woli ok. 59 tys. osób. Była to najprawdopodobniej największa jednorazowa rzeź ludności cywilnej dokonana w Europie w czasie drugiej wojny światowej.
Skala niemieckich zbrodni w okupowanej Polsce często bywa szokiem dla odwiedzających nasz kraj gości z Zachodu. O ile choćby w przypadku Paryża trudno mówić o spokojnej okupacji, ponieważ również w stolicy Francji Niemcy dokonali licznych zbrodni, o tyle skali terroru w obu miastach nie sposób porównywać. Jak ujął to prof. Jerzy Eisler, historyk specjalizujący się w temacie okupacji Francji w latach 1940–1944, „niemiecki oficer, przybywając do Paryża, miał przed sobą tylko jedną walkę – o stoliki w kawiarni”. Zarówno opór mieszkańców Paryża, jak i odwet Niemców są w tym kontekście nieporównywalne z sytuacją w stolicy Polski.
– Myślę, że takie projekty są niezbędne, by przekazać pamięć o naszych olbrzymich ofiarach kolejnym pokoleniom, a także gościom z zagranicy. Niestety, obawiam się, że przeciętny turysta z Zachodu jest kompletnie niezaznajomiony z tym, jak wyglądał niemiecki terror w Polsce, na jaką skalę byli mordowani obywatele naszego kraju. Na Zachodzie dużo uczy się w szkołach o Holokauście, ale informacje o cierpieniach Polaków to bardzo często zupełna nowość dla gości z zagranicy. Trzeba koniecznie do nich docierać z prawdą o naszej historii – mówi „Do Rzeczy” prof. Jan Żaryn.
W ramach projektu „Tablice Pamięci” zorganizowana została m.in. specjalna wystawa na temat tablic Tchorka w Muzeum Wojska Polskiego oraz Koncert „Miasto Pamięci” pod patronatem Ministra Obrony Narodowej M. Błaszczaka, a w najbliższej przyszłości PGE Energia Ciepła planuje również zadbać o miejsca pamięci w innych polskich miastach.
ANDREW NAGORSKI, amerykański dziennikarz i pisarz, wieloletni korespondent amerykańskiego tygodnika „Newsweek” m.in. w Warszawie, Berlinie i Moskwie. W Polsce ukazała się właśnie jego najnowsza książka pt. „1941. Rok, w którym Niemcy przegrały wojnę”
Nowe, anglojęzyczne tablice w miejscach masowych mordów w Warszawie na pewno są bardzo potrzebne, ponieważ statystyczny gość z zagranicy nie rozumie, czym była niemiecka okupacja Polski i szerzej – całej Europy Wschodniej. Amerykanom, Francuzom czy Holendrom może być ciężko wyobrazić sobie, jak gigantyczna była różnica w polityce okupacyjnej między zachodnimi a wschodnimi ziemiami Europy okupowanej przez Niemców. Przykładowo to samo wykroczenie czy przestępstwo – według prawa niemieckiego – było inaczej karane przez Niemców we Francji czy w Holandii, a inaczej w Polsce. Pomoc udzielona Żydowi na zachodzie Europy zazwyczaj nie była karana śmiercią, podczas gdy w okupowanej Polsce Niemcy nie mieli żadnych oporów przed sięganiem po najwyższy wymiar kary, która zazwyczaj oznaczała kulę w głowę. Oczywiście nie sposób za pomocą samych tablic wytłumaczyć zagranicznemu turyście realiów niemieckiej okupacji Polski, ale jest to krok w dobrą stronę. Mijane tak często w Warszawie miejsca masowych egzekucji, które są opisane we właściwy sposób, z pewnością zmuszą ludzi do refleksji.
JOCHEN BÖHLER, niemiecki historyk, wieloletni pracownik Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Obecnie pracuje na Uniwersytecie w Jenie. Jest m.in. autorem książek „Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce”, „Najazd 1939” i „Einsatzgruppen w Polsce”
Warszawa staje się coraz bardziej międzynarodowym miastem, stolicę Polski każdego roku odwiedzają coraz większe tłumy turystów, którzy często kompletnie nieświadomie mijają miejsca kaźni tysięcy Polaków zamordowanych w czasie wojny. Nie zdają sobie sprawy z hekatomby, która dotknęła wówczas mieszkańców Warszawy, skupiając się na jej dzisiejszych walorach. Z własnego doświadczenia wiem, że szczególne wrażenie robi na turystach informacja, iż wspaniale prezentujące się dziś Stare Miasto zostało w czasie powstania warszawskiego kompletnie zrównane z ziemią, a w jego gruzach Niemcy zabili tysiące Polaków. Skala zniszczenia i śmierci trudna jest to wyobrażenia dla przeciętnego gościa z Zachodu. Okupacja niemiecka nigdzie nie była łatwa, ale szczególnie w Polsce ludzie mogli stracić życie dosłownie w każdej chwili i bez powodu, co jest trudne do zrozumienia dla przeciętnego turysty z Zachodu. Dokładne wskazanie i opisanie w języku angielskim miejsc kaźni Polaków mordowanych przez Niemców na ulicach swojej stolicy wydaje się więc świetnym pomysłem. Tylko w ten sposób, obcując bezpośrednio z tragiczną historią Polaków, ofiar dwóch totalitaryzmów, goście z zagranicy będą w stanie zrozumieć, jak wyjątkowe miasto odwiedzają.
Partnerem dodatku jest PGE Energia Ciepło
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.