Amerykańscy lojaliści. Zapomniani uczestnicy wojny o niepodległość
  • Piotr SemkaAutor:Piotr Semka

Amerykańscy lojaliści. Zapomniani uczestnicy wojny o niepodległość

Dodano: 
Wbrew obawom o antyangielskie sympatie lojalność wobec króla zachowali przybyli do Ameryki szkoccy górale, którzy stali się ofiarami jednego z wczesnych zwycięstw „patriotów”. W początkach 1776 r. siły szkockich górali stanowiących trzon oddziałów lojalistów w Karolinie Północnej pod wodzą Szkota – generała brygadiera Donalda MacDonalda – wyruszyły ku Atlantykowi, aby wspomóc brytyjski atak na lokalny bastion rebeliantów, Charleston. 27 lutego 1776 r. zastąpiły im drogę siły „patriotów” nad rzeką Moore’s Creek. Górale wpadli w pułapkę i zostali wybici ogniem ze wszystkich luf.

Niedługo potem, w sierpniu 1776 r., Brytyjczycy wzięli rewanż i dokonali udanego desantu na Nowy Jork, który początkowo został opanowany przez wojska rewolucji. Nazywany przez „patriotów” „Torytown” będzie głównym portem i bastionem sił brytyjskich aż do końca wojny w 1783 r.

Kolejna bitwa ze znaczącym udziałem lokalnych milicji wiernych Koronie to batalia o Lenud’s Ferry, która rozegrała się 6 maja 1780 r., gdzie walczyli wyłącznie lojaliści (z wyjątkiem dowódcy, przybyłego zza oceanu Banastre’a Tarletona).

Lojaliści z południowej Karoliny odznaczyli się w krwawej bitwie pod Camden 16 sierpnia 1780 r., gdzie wojska lorda Cornwallisa rozbiły siły niepodległościowców pod wodzą gen. Horatio Gatesa. Było to najefektowniejsze zwycięstwo brytyjskie nad siłami unionistów.

Dwa miesiące potem karta się odwróciła. Wojska brytyjskie wspierane przez spore siły lojalistów poniosły 7 października 1780 r. dotkliwą porażkę pod Kings Mountain. Do legendy po stronie Brytyjczyków przeszła odważna szarża konna mjr. Patricka Fergusona, który dowodził milicją lojalistów.

Brytania przyjmuje lojalistów, rysunek z epoki.

Czas i amerykańska poprawność historyczna zatarły pamięć o najwybitniejszych kolonistach, którzy nie poparli rewolucji. Najbardziej symboliczną postacią był William Franklin (1715–1813), królewski gubernator kolonii Massachusetts i syn samego Benjamina Franklina, współtwórcy Deklaracji niepodległości USA. Swój pomnik w kanadyjskiej Ottawie ma John Butler (1728–1796), dowódca „rangersów Butlera”, który wiele razy dał się we znaki armii Jerzego Waszyngtona. Rdzennym Amerykaninem urodzonym w kolonii Connecticut był Benedict Arnold (1741–1801), który zdradził szeregi „patriotów” i przeszedł na stronę Korony. Był niezłym dowódcą armii brytyjskiej w wojnie o niepodległość, choć w obozie Brytyjczyków ciągle podejrzewano go o grę na dwa fronty.

Gdzie oczy poniosą

Gdy w 1783 r. konflikt zakończył się wygraną „patriotów”, stało się jasne, że dla najbardziej zaangażowanych w walkę po stronie króla nie będzie miejsca w Stanach Zjednoczonych. Ewakuacja rodzin lojalistów zaczęła się już w czasie wojny. W 1776 r. gen. William Howe, brytyjski dowódca sił broniących Bostonu, wysłał 1,1 tys. członków rodzin lojalistów do kanadyjskiego Halifaksu. Potem już było normą, że uciekinierzy z terenów zajętych przez rebeliantów byli kierowani ku Kanadzie.

Na dobre akcja emigracyjno-osiedleńcza zaczęła się jednak wraz z zawarciem pokoju, który dawał zwolennikom króla prawo spokojnego opuszczenia terenów zajmowanych przez Amerykanów. Ocenia się, że kraj opuściło wtedy ok. 100 tys. ludzi. Rodziny wierne Jerzemu III kierowano do prowincji Nowej Szkocji i Nowego Brunszwika, gdzie trafiło ok. 30 tys. ludzi. Trzeba przyznać, że skarb królewski dość uczciwie wypłacał odszkodowania za stracone majątki, mające pomóc w ułożeniu sobie na nowo życia. Wyróżniający się lojaliści otrzymali na dodatek prawo do używania honorowego skrótu UE (United Empire) po swoim nazwisku.

Wszystko to nie równoważyło trudów zmagania się z nieporównanie surowszymi warunkami klimatycznymi niż w amerykańskich koloniach. Ci, którzy odnaleźli się w nowej rzeczywistości i wyszkolili w nowym zawodzie – znaleźli zatrudnienie w szkutnictwie, gospodarce drzewnej, rybołówstwie i przetwórstwie ryb – odzyskali z czasem utraconą zamożność. Równie liczne były jednak przypadki klęsk życiowych. Zdarzały się także ciche i wstydliwe powroty do USA z nadzieją na wybaczenie lojalistycznych „grzechów”.

Lojaliści z południowych stanów kierowali się ku Karaibom. Na wyspy Bahamy przybyło ok. 2,5 tys. białych wygnańców, którzy przywieźli ze sobą 4,5 tys. niewolników. Na miejscu zderzyli się jednak ze znacznie gorszymi warunkami niż w południowych stanach. Mniej było ziemi pod plantacje i była ona mniej żyzna. Nawet jeśli udało się odtworzyć uprawy, to niszczyły je huragany.

Czytaj też:
Powstańcy listopadowi w jednej z najsłynniejszych bitew w historii USA

Jeszcze inne rozwiązanie wymyślono dla czarnych lojalistów. Londyńscy filantropi opłacili ich wysyłkę do Afryki. 1196 czarnoskórych poddanych JKM wypłynęło w 1792 r. na 15 statkach ku brzegom zachodniej Afryki, gdzie stworzyli kolonię nazwaną Nową Szkocją. Takie były początki dzisiejszego państwa Sierra Leone ze stolicą, której nazwa – Freetown, przypomina spełnienie marzeń o wolności.

A co się działo z lojalistami, którzy zostali w nowych USA? Ci, których złapano z bronią w ręku lub na szpiegowaniu, trafiali na stryczek. Nikt nie miał skrupułów – Brytyjczycy równie okrutnie rozprawiali się ze zwolennikami rewolucji. Tych, którzy agitowali przeciwko nowemu państwu, oblewano smołą, obtaczano w pierzu i wyrzucano ze wsi oraz miasteczek. Wielu zsyłano do kolonii karnej zwanej „Piekłem” w Newgate – kopalni miedzi w Connecticut. Jeszcze inni zginali kark, przysięgali na wierność nowemu państwu i przez wiele lat żyli z etykietką „cholernych torysów”.

Wykształceni wyjeżdżali do Anglii, gdzie łatwiej było znaleźć pracę dla osób z naukowym cenzusem. Tam w londyńskich mgłach tęsknili do amerykańskiej ojczyzny. Jeden z lojalnych królowi gubernatorów – zarządca prowincji zatoki Massachusetts, Thomas Hutchinson – zmarł w 1780 r. w Londynie, ale swe serce kazał po śmierci odesłać do rodzinnego Bostonu i tam pochować.

Amerykanie z obozu niepodległościowców nie mieli zbyt dużo współczucia dla emigrantów. Gdyby losy wojny potoczyły się inaczej, tacy jak Hutchinson podpisywaliby wyroki śmierci na nich, a wielu innych „rebeliantów

Artykuł został opublikowany w 10/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.