W tym samym czasie cenzura PRL zaczęła czynić problemy z dodrukiem Złego oraz odmówiły wydania innych prac, m.in. powieści Siedem dalekich rejsów i Życie towarzyskie i uczuciowe, z którą Leopold wiązał duże nadzieje widząc w niej, być może, swoją najlepszą pracę. Nie bez problemów udało się Tyrmandowi opublikować Wędrówki i myśli porucznika Stukułki i zbiór opowiadań Gorzki smak czekolady Lucullus. Ostatnią wydaną w Polsce powieścią był Filip z 1961 r.
Nowe życie za oceanem
Od końca lat pięćdziesiątych pisarz rozmyślał nad wyjazdem z Polski, lecz władze odmawiały mu wydania paszportu. Przez kilka lat Tyrmand starał się o pozwolenie, które ostatecznie udało się uzyskać w połowie kolejnej dekady. Wyjechał z Polski 15 marca 1965 r. i zamieszkał w Stanach Zjednoczonych.
Będąc na obczyźnie publikował w paryskiej „Kulturze”, a wkrótce w jednym z potężnych amerykańskich pism „The New Yorker”. W roku 1970 wydał Zapiski dyletanta (Notebooks of Dilettante), które przyniosły mu popularność w intelektualnych kręgach ówczesnej Ameryki. Wykładał na Uniwersytecie Stanowym Nowego Jorku i Uniwersytecie Columbia.
W wyniku konfliktu z Jerzym Giedroyciem, zaprzestał publikacji w „Kulturze” i zaangażował się w działalność kręgów konserwatywnych, m.in. Rockford Institute (Illinois).
Czytaj też:
Mit Hłaski. Boleśnie piękne urojenia pisarza
Poglądy Tyrmanda ewoluowały lub – może lepiej powiedzieć – nabierały wyrazistości. Mieszkając w Polsce uchodzić mógł na liberała, wyróżniającego się na tle komunistycznej szarzyzny. Jednak to, co w Warszawie postrzegano jako barwną ekstrawagancję, w Stanach Zjednoczonych było już wówczas krzykliwą normą. W czasach, kiedy za „żelazną kurtyną” ludzie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach lub podczas manifestacji, kiedy odbierano im wolność myśli i decydowania o sobie, w USA „pokolenie’68” organizowało pochody niosąc na sztandarach wizerunki Mao Zedonga i Ho Chi Minha, a podziw dla Związku Sowieckiego był głoszony powszechnie, coraz częściej z uniwersyteckich katedr.
Jedno z najsłynniejszych zdań Tyrmanda brzmi: „Przybyłem do Ameryki bronić jej przed nią samą” – i tak było w istocie. Pisarz, dzięki swym doświadczeniom i praktycznej znajomości państwa totalitarnego, pragnął przestrzec Amerykę przed zgubną fascynacją. Bezskutecznie. Wiele środowisk intelektualnych i artystycznych zdążyło już odurzyć się fantasmagoryczną wizją marksistowskiego państwa. Apele Tyrmanda, jak ten zawarty w Cywilizacji komunizmu, nie doczekały się wydania. Jego przemyślenia znalazły ujście w czasopiśmie „Chronicles of Culture”, do dziś jednym z najważniejszych tytułów konserwatywnych w USA, wydawanym przez wspomniany think-thank Rockford Institute.
Mieszkając w Stanach Zjednocznych, w 1971 r. Leopold Tyrmand ożenił się po raz trzeci i założył rodzinę. 10 lat później, z małżeństwa z Mary Ellen Fox urodziły się bliźnięta, Rebecca i Matthew. Niestety Leopold krótko cieszył się nowym życiem. Zmarł w 1985 r., mając zaledwie 65 lat.
Moda i jazz
Jazz poznał podczas studiów w Paryżu. Miłość do tego gatunku muzyki towarzyszyła mu przez resztę życia. W latach pięćdziesiątych, mieszkając w Warszawie organizował festiwale i koncerty, walnie przyczyniając się do spopularyzowania jazzu w Polsce. Wydał również zbiór esejów U brzegów jazzu, chwalony przez Kisielewskiego, uchodzący za świetną ilustrację jego pasji oraz samego zjawiska, jakim jazz był dla świata muzyki.
Krzysztof Teodor Toeplitz w książce Zły Tyrmand Mariusza Urbanka opisuje tę wielką miłość pisarza: „Jego środowiskiem byli jazzmani. Nawet przy postawie najbardziej nonkonformistycznej człowiek orientuje się na jakąś grupę. Oni podobnie jak on ubierali się, podobnie myśleli i kochali tę muzykę. Wśród nich, w jazzowym podziemiu, był u siebie i zażywał olbrzymiego szacunku. Przypisywał jazzowi znaczenie o wiele większe niż tylko muzyczne. Jazz był dla niego sprawą światopoglądu".
Oprócz zamiłowania do muzyki, Tyrmand znany był ze słabości do nietypowych, jak na lata pięćdziesiąte, strojów: szerokich marynarek, wąskich spodni i kolorowych skarpetek oraz krawatów. Często powtarza się, że Leopold był symbolem polskiej subkultury bikiniarzy, nawiązujących do amerykańskich beatników, lecz on sam za bikiniarza się nie uważał. Barwny ubiór był raczej jeszcze jedną manifestacją braku zgody na ponurą komunistyczną rzeczywistość pełną absurdów.
Dlaczego warto pamiętać
Tyrmand nigdy nie dał się zaszufladkować – zarówno w okresie stalinizmu czy pobierutowskiej odwilży, jak w latach późniejszych na obczyźnie. Nie potrafił i nie chciał płynąć z prądem, czy to komunistycznej cenzury, czy amerykańskiego świata showbiznesu. Na każdym kroku kontestował rzeczywistość, w jakiej przyszło mu żyć, starając się uczynić ją bardziej autentyczną.
Jego twórczość pozostaje aktualna. Jej wartość należy rozważać przynajmniej w dwóch aspektach: literackim i historycznym. Obraz powojennej Polski, jaki dostarcza zwłaszcza Dziennik 1954, jest wyjątkowym wizerunkiem miasta i ludzi, którzy próbują podźwignąć się z powojennej pożogi wracając do normalności.
Leopold Tyrmand był świetnym pisarzem, lecz przede wszystkim idealistą. Miał odwagę mówić, co myśli i działać wtedy, kiedy trudno było odwagi wymagać. Można uważać go za człowieka pełnego brawury, a może nawet nonszalancji. Cechy te jednak składały się na niezwykłą osobowość, tak odmienną w czasach, kiedy trudno było zdobyć się na bycie kimś innym.