Idioci dla idiotów. 10 książek, które zachwyciły komunę
  • Krzysztof MasłońAutor:Krzysztof Masłoń

Idioci dla idiotów. 10 książek, które zachwyciły komunę

Dodano: 

Jednak najgorsze jest w „Zdobyciu władzy” co innego. Otóż Miłosz przedstawia prosty wybór dla Polski: albo reakcyjny kapitalizm, który pragną zafundować narodowi AK-owcy, albo komunistyczny totalizm przyniesiony nad Wisłę znad Oki przez berlingowców. Po której stronie jest sympatia autora, nie ma wątpliwości, ale przy okazji prokuruje Miłosz paszkwil na Polskę i Polaków. Sekretarz generalny PPR, w którym możemy domyślać się Gomułki, załamuje ręce: „Co za naród! Gdziekolwiek tknąć, tam faszyści, nacjonaliści, religianci, gracze. Zazdroszczę Jugosławianom. To szczęście mieć miliony oddanych i wypróbowanych ludzi. My musimy lepić gmachy z gówna”.

Wczytajmy się też we wspomnienia uciekiniera z getta: „Było nas pięciu. Trzech mężczyzn i dwie dziewczyny. Wpadliśmy w obławę Narodowych Sił Zbrojnych. Michał (łatwy do rozszyfrowania Bolesław Piasecki – przyp. K.M.) w Warszawie był teoretykiem tego szlachetnego ruchu. Naród, tradycja, walka z Niemcami, katolicyzm i tak dalej. Publikował swoje brednie w ich pismach podziemnych. Ale w praktyce działalność ich oddziałów polegała na czyszczeniu kraju z Żydów i komunistów, co dla nich jest, jak wiesz, tym samym. Ich obława wyganiała nas z lasu na pola, gdzie czekali niemieccy żandarmi. Tamci czterej poszli i zginęli”.

Tyle miał do powiedzenia Czesław Miłosz, laureat Nagrody Nobla z 1980 r., o Żołnierzach Wyklętych. Przypomina się w tym miejscu list, jaki do „Czesia” – podówczas świeżo upieczonego dyplomaty nowej w Polsce komunistycznej władzy – wysłał w 1948 r. jego duchowy mentor, Tadeusz Juliusz Kroński, zwany „Tygrysem”. Filozof ten pouczał poetę: „Kto daje nam gwarancję, że ten ustrój, który umożliwia wolność i postęp, przejdzie przez wszystkie niebezpieczeństwa? Na kim się opieramy? Górnicy, część robotników i nawet Żydów (myślę, że nie więcej jak 20 proc.). Że większość jest jeszcze przeciw nam, to dlatego mamy zrezygnować z takiej szansy historycznej. No więc i ja czasem celowo daję się ponieść temperamentowi: My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji”.

Czesław Miłosz

Niewątpliwie przyszły noblista okazał się pojętnym uczniem. Przynajmniej do czasu, a nie zapominajmy, że „Zdobycie władzy” pisał już po otrzymaniu azylu na Zachodzie. W wolnym świecie.

6. Noam Chomsky

„Językoznawstwo i polityka”

W dziedzinie językoznawstwa – autorytet, współtwórca gramatyki transformacyjnej, autor ciekawych prac o strukturach składniowych. Niestety, ubzdurało mu się być również filozofem i politologiem. We wszystkim jest, jak przystało na Amerykanina, antyamerykański, a że jest Żydem (jego pochodzący z Ukrainy i Białorusi rodzice dopiero za wielką wodą zapomnieli jidysz), to dla urozmaicenia co pewien czas gwałtownie atakuje politykę prowadzoną przez Izrael.

Najgorsi są jednak, według niego, Amerykanie. Bezkonkurencyjni wręcz. Ich polityka jest pod każdym względem niemoralna. Gdy pod koniec lat 70. wraz z Edwardem S. Hermannem podważył zbrodnie Czerwonych Khmerów w Kambodży, ćwierć wieku później nie wycofał się ze bzdur, które firmował swoim nazwiskiem, podkreślając jedynie, że krytykował działania amerykańskich mediów. Jakby to one dyrygowały Pol Potem.

Pisze książki głupie i jeszcze głupsze, jak „Hegemonia albo przetrwanie. Amerykańskie dążenie do globalnej dominacji” czy „Zysk ponad ludzi: neoliberalizm a ład globalny”. Uchodzi za guru alterglobalistów, sam deklaruje się jako wolnościowy socjalista. Stary głupiec – to już dodaję od siebie.

7. Ryszard Kapuściński

„Chrystus z karabinem na ramieniu”

Ryszard Kapuściński w literaturze zaistniał już jako nastolatek. Ciekawe, że nie w prozie, lecz poezji, o ile utworek, który przyszły autor „Cesarza” pomieścił w 1951 r. w antologii „Wieczny płomień. Wiersze o Feliksie Dzierżyńskim”, za poezję uznać można.

Jednak prozą, i to szczególną, bo konfesyjną, są teksty Kapuścińskiego składające się na często pomijaną w ocenach jego dorobku książkę z roku 1975 „Chrystus z karabinem na ramieniu”. Czytelnikom polecamy zwłaszcza podwójny akt strzelisty – rozdział zatytułowany „Guevara i Allende”.

Ryszard Kapuściński i Julia Hartwig w Warszawie, 2006 rok.

Francuski biograf Guevary, Jean Cormier, we wstępie do swojej książki o „Che” napisał: „Wychudzone zwłoki tego brodatego mężczyzny nieodparcie przywodziły na myśl wizerunek innego brodacza, który zmarł na krzyżu i którego imię również zaczynało się od liter »Ch« – Chrystusa. Obaj walczyli o wolność pojmowaną w ten sam sposób – jako dobro należne ludziom. Ale Che wykroczył daleko poza pacyfistyczne ścieżki palestyńskiego Żyda”.

Kapuściński tak daleko się nie posuwa, ale w kreowaniu rzeczywistości mitycznej jest niezrównany. „Oddział Guevary – opowiada o ostatnim, boliwijskim okresie życia Che – raz po raz chwyta jeńców, szeregowych i oficerów, którzy zaraz zostaną wypuszczeni. Militarnie jest to błąd ciężki, jeńcy donoszą natychmiast o położeniu oddziału, o jego liczebności i uzbrojeniu, ale Guevara nie rozstrzela żadnego z nich. – Jesteście wolni – tłumaczy im – my, rewolucjoniści, jesteśmy ludźmi moralnie uczciwymi, nie będziemy się znęcać nad bezbronnym przeciwnikiem”.

I z miejsca komentuje: „Ta zasada moralnej uczciwości jest cechą lewicy latynoamerykańskiej. […] W buncie lewicy latynoamerykańskiej występuje zawsze ten czynnik moralnego oczyszczenia, poczucie moralnej wyższości, dbałość o utrzymanie moralnej przewagi nad przeciwnikiem”.

Regis Debray, boliwijski towarzysz Che, opowiadając o nim, stwierdził: „To on właśnie, a nie Fidel, wpadł na pomysł zorganizowania na półwyspie Guanaha w 1960 roku pierwszego »obozu pracy poprawczej«”. Od niego też wiemy, że w swoim testamencie Guevara chwalił „skuteczną nienawiść, która czyni z człowieka efektywną, działającą szybko, selektywnie i bezwzględnie maszynę do zabijania”. Kapuściński wolał snuć rzewne kawałki o człowieku, który wierzył, że historia zawsze i natychmiast staje po stronie szlachetnych racji.

8. Bertolt Brecht

„Pan Puntila i jego sługa Matti”

Jedynym, prawdziwie wielkim dziełem Bertolta Brechta jest „Opera za trzy grosze” z songami Kurta Weilla. Tyle że – jak niemal wszystkie jego utwory – też niesamodzielnym. Główny wątek wzięty został bowiem z „Opery żebraczej” Johna Gaya, a duże fragmenty libretta z poezji François Villona w przekładzie K.I. Ammera, który po protestach uzyskał udział w honorariach.

Czytaj też:
Zakazane bestsellery PRL

A inne utwory Brechta? „Jego »Święta Joanna szlachtuzów« (1932) – wylicza Paul Johnson – jest rodzajem parodii »Dziewicy Orleańskiej« Schillera i »Świętej Joanny« Shawa. Oparł swoją sztukę »Karabiny pani Carrar« na »Jeźdźcach do morza« Johna Millingtona Synge’a. »Pan Puntila i jego sługa Matti« Brechta była związana z kradzieżą pracy etnografki Helli Wuolojocki, która gościła go w Finlandii (charakterystyczny przykład niewdzięczności). Wiersz »Freiheit Und Demokratie« (»Wolność i demokracja«, 1947) bardzo wiele zawdzięczał poematowi Shelleya »Maska anarchii«. Kradł od Kiplinga, kradł od Hemingwaya. Gdy Ernest Bornemann zwrócił uwagę Brechtowi na dziwne podobieństwo między jedną z jego sztuk a opowiadaniem Hemingwaya – dotykając w ten sposób jego czułego miejsca – Brecht zakrzyknął: »Wynoś się! Wynoś się! Wynoś się!«. Helene Weigel, która była w kuchni zajęta gotowaniem i nie słyszała początku sporu – nie miała więc pojęcia, o co chodziło – przyłączyła się lojalnie i wpadła do pokoju, krzycząc: »Tak, idź sobie! Idź! Idź!«, wymachując »patelnią jak mieczem«”.

Brecht podziwiany był przez partyjnych czynowników, w pogardzie miało go zaś wielu pisarzy. Tomasz Mann nazywał go „potworem”, Wystan Hugh Auden „ohydną postacią”. A Theodor Adorno powiadał, że Brecht codziennie godzinami wpycha sobie brud pod paznokcie, by wyglądać jak robotnik.

Ten twórca rzekomo proletariackiego teatru z proletariatem nie miał nic wspólnego. Nawet ubiór starannie przez niego wymyślony i w szczegółach dopieszczony kwitowany był przez jego nieprzyjaciół zdaniem, że Brecht nosi jedwabne koszule pod proletariacką uprzężą. Taka też była jego twórczość. Po części skradziona, po części wydumana, zawsze wtórna.

9. Norman Mailer

„Pieśń kata”

Obok niego Gore Vidal i Truman Capote – to była w pewnym momencie wielka trójka literatury amerykańskiej, którą poza literackim talentem łączyło przeświadczenie, że na sprzedaż jest nie tylko to, co piszą, ale i to, kim są. A wyszło im, że skandalistą być najlepiej, z czego bodaj Mailer wyciągnął najdalej idące wnioski.

Z Vidalem pobił się przed kamerami telewizyjnymi, jeśli zaś chodzi o Trumana Capote’a, to ten długo oszczędzał Mailera, który uznał go za najwybitniejszego pisarza pokolenia, w końcu jednak po „Pieśni kata” (1979) nie wytrzymał i wyrąbał wprost, że książka ta nie umywa się do jego „Z zimną krwią”. Przy okazji zakwestionował metody pracy Mailera, wykorzystującego ludzi do zbierania materiałów, by samemu nadać książce dopiero ostateczny szlif. Mailer nie pozostawał dłużny, zwracając uwagę, że Capote od lat niczego nie napisał, a nadzieje, że stworzy coś na miarę „Śniadania u Tiffany’ego”, maleją z dnia na dzień. „Ja jednak napisałem arcydzieło, on nie” – rekontrował Capote.

Czytaj też:
Julian Tuwim. Ile słów, tyle łgarstw

Norman Mailer obrażał ludzi, wygadywał głupstwa i świństwa, wdawał się w awantury i bójki, za co w istocie nie ponosił konsekwencji. Bił, ranił nożem i poniżał kolejne swoje żony, niezmiennie pozostając – jak byśmy dziś powiedzieli – celebrytą pierwszej wody. Pozował na ekscentryka i radykała, a był nieźle wykształconym Żydem z Brooklynu. Jednak to naprawdę niewystarczający powód, by go czytać.

10. Kazimierz Brandys

„Nierzeczywistość”

Tak oto pisał Kazimierz Brandys w powieści „Człowiek nie umiera”: „5 października hrabia Bór-Komorowski, wystraszony skutkami swojej zbrodni, spłoszony jak szczur dymem płonącego miasta i widokiem podstępnie przelanej krwi, której był hojnym szafarzem, rozwścieczony wreszcie niemiłą sytuacją, obnażającą zbyt jaskrawo zdradę »londyńskiego« dowództwa, które pod hasłem powstania p r z e c i w h i t l e r o w s k i m o k u p a n t o m usiłowało pchnąć młodzież warszawską p r z e c i w w y z w o l e ń c z y m a r m i o m l u d o w y m, radzieckiej i polskiej, wystraszony, spłoszony i rozwścieczony tym wszystkim, pojechał hrabia Bór do Ożarowa. Tam w kwaterze dowódcy SS von dem Bacha, po przyjacielskiej gawędzie, w której obydwaj generałowie odnaleźli wspólnych przodków po kądzieli – podpisano akt kapitulacji”.

„Człowiek nie umiera” stanowił ostatnią część cyklu „Między wojnami”, nagrodzonego w 1950 r. Nagrodą Państwową II stopnia. Był Kazimierz Brandys stalinowcem wręcz modelowym. Gdy jesienią 1955 r. odwilżowych odznak na niebie i ziemi przybierało z dnia na dzień, ta późniejsza ozdoba salonu warszawskiego pastwiła się jeszcze nad Miłoszem, ogłaszając w „Nowej Kulturze” utwór pod – okazało się, że nie do końca proroczym tytułem – „Nim będzie zapomniany”.

Jak to było możliwe, że pisarz „robił” następnie za klasycznego inteligenta warszawskiego, w „Listach do pani Z”. lansując żoliborski model obywatela – inteligenta z tradycjami świeckimi, spółdzielczymi i demokratycznymi. W „Wariacjach pocztowych” (1972) poszedł jeszcze krok dalej, tworząc całą linię genealogiczną inteligencji polskiej. Naturalnie, linię wzorcową.

Pierwszą książką, jaką przyszły autor „Miesięcy” wydał poza cenzurą, była „Nierzeczywistość” (1977). W skrócie chodzi w niej o reżysera teatralnego, który przebywając na Zachodzie, odpowiada w hotelu na pytania ankiety dotyczące powojennego okresu w Polsce. Książkę tę świetnie podsumował Gustaw Herling-Grudziński: „Uderzyła mnie główna słabość tego pisarstwa: pociąg do prozy wylizanej, gładkiej, bez wyraźnego punktu oparcia (i oporu). W jego nowej powieści ta dobrze naoliwiona gładzizna intelektualna ma swoją parantelę – »Zniewolony umysł« Miłosza: czyli książkę świetnie napisaną, lecz błędną, »wydumaną« za biurkiem”.

Nic dodać, nic ująć.

Artykuł został opublikowany w 9/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.