Zacznijmy może od wyjaśnienia, że Żydowski Związek Wojskowy (żydowska prawicowa formacja obronna – przyp. red.) miał – dzięki lepszym kontaktom na zewnątrz getta - dużo lepszą broń od ŻOB. Armia Krajowa przekazywała broń powstańcom, ale kupowali oni też broń na czarnym rynku, co oczywiście było obarczone dużym ryzykiem. Bojownikom udało się w sumie zebrać 300-400 pistoletów i nie więcej niż kilkanaście karabinów maszynowych. Nie sposób więc powiedzieć, że byli oni dobrze uzbrojeni.
Jak zdobywano środki na kupno broni na czarnym rynku?
W getcie cały czas działała mała grupa ludzi, którzy albo byli kolaborantami, albo zarabiali duże pieniądze na podziemnej gospodarce i na szmuglu. Czasem bojownicy przystawiali im do głowy pistolet mówiąc, że trzeba zapłacić podatek, a czasem nawet porywali ich dzieci dla okupu.
I dlatego porównuje pan w książce ŻOB do mafii?
Tak, ale takie metody są powszechnie stosowane przez bardzo wiele organizacji podziemnych, na przykład przez irlandzką IRA. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że ŻOB była organizacją terrorystyczną. Ludzie, którzy byli w ten sposób „opodatkowani” nie byli niewiniątkami. Były to osoby, które zarabiały na wojnie. Przyszli powstańcy nie nachodzili ludzi, którzy nie mieli na chleb.
Zdarzało się też, że obydwie organizacje - lewicowa ŻOB i prawicowa ŻZW - wchodziły sobie w drogę podczas zbierania „podatków” na walkę.
Marek Edelman nie chciał na ten temat rozmawiać, dając do zrozumienia, że te spotkania nie były zbyt towarzyskie...
Jak to się stało, że te obydwie organizacje nie zjednoczyły się w obliczu ostatecznej zagłady?
Bojownicy ŻZW czuli, że mają wystarczająco dużo broni, a także uważali, że mają lepszy plan walki z Niemcami. Po pierwszym wystrzale nie było już jednak między obiema grupami żadnej różnicy, ponieważ oddziały bojowników były bardzo szybko izolowane i błyskawicznie zapanował chaos. Natomiast jeżeli chodzi o to, co działo się przed pierwszym strzałem... Cóż, polityka wszędzie jest taka sama i na całym świecie ludzie się o nią kłócili i będę się kłócić. Żydzi też jakoś specjalnie nie wyróżniają się w tej kwestii.
Jak to się w ogóle stało, że zainteresował się pan tym tematem? Przecież na Zachodzie nie brakuje publikacji na temat powstania w getcie.
Moja żona jest Żydówką. Nasze dzieci w świetle ustaw norymberskich byłyby uważane za Żydów. Dlatego z tej osobistej perspektywy zacząłem się zastanawiać, co by było gdybyśmy żyli w czasie wojny w Warszawie. Poza tym zawsze denerwowało mnie, że w USA książki o getcie warszawskim były pisane niejako w próżni, tak jakby nic nie istniało wokół tego tematu.
Chciałem też pokazać kontekst stosunków polsko-żydowskich, które są w USA postrzegane przez pryzmat stereotypów, tak samo zresztą jak ma to miejsce w Polsce. Zależało mi na ukazaniu, że ta historia, nie jest ani biała, ani czarna, ale że wszystko było wtedy szare, zniuansowane. Że po obu stronach byli źli i dobrzy ludzie. Oczywiście nie próbowałem przy tym unikać tematów, które są bardzo trudne dla Polaków. Przykładem jest tu rola szmalcowników, którzy – stanowiąc niewielki procent w społeczeństwie – bardzo zaszkodzili reputacji Polski. Niestety, widoczna jest w Polsce tendencja, aby unikać bolesnych tematów, choć działa to również w drugą stronę. Ekstremalnym przykładem jest Jan Gross, który nie przedstawia kontekstu opisywanych wydarzeń. Ja chciałem pokazać, że Polacy prezentowali w stosunku do Żydów całe spektrum postaw.
Jak wygląda wiedza Amerykanów na tematy, które porusza pan w swojej książce?
Niestety wiele osób ma wrażenie, że okupacja w Warszawie była porównywalna z okupacją w Paryżu. W USA prawie nikt nie wie, że doszło do powstania warszawskiego. Ostatnio dowiedziałem się, że nawet jedna z głównych redaktorek bardzo dużego amerykańskiego wydawnictwa nie wiedziała, że w 1944 roku wybuchło powstanie warszawskie, choć jej ojciec urodził się w getcie! Trudno więc oczekiwać, aby szary człowiek na ulicy miał na ten temat większe pojęcie. Dlatego chciałem poprzez historie moich bohaterów pokazać, że było też drugie powstanie, z którego Polacy mogą być dumni i w którym również brali udział Żydzi.
Będę bardzo zadowolony, jeżeli przynajmniej część z tych osób, które uważają wszystkich Polaków za antysemitów po przeczytaniu mojej książki stwierdzi: „ok, Polacy byli źli, ale rzeczywiście było wśród nich kilka osób, które pomagały Żydom”. Nawet takie coś byłoby dla mnie małym sukcesem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.