Bohaterowie 1920. O tych Polakach powinien usłyszeć cały świat
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Bohaterowie 1920. O tych Polakach powinien usłyszeć cały świat

Dodano: 

„Wybitnie dzielny, brawurowy i kochający Ojczyznę” – pisał o nim gen. Berbecki. Mianowany pośmiertnie kapitanem, Jerzy Kulczycki spoczął w grobie rodzinnym na warszawskich Powązkach, obok zmarłej w wieku dziecinnym siostry. Jego rodzice, którym nie pozostało już żadne dziecko, zostali pochowani w tej samej mogile wiele lat później – Ludwik krótko po wybuchu drugiej wojny, jego żona Natalia w 1952 r. Pamiątką po kpt. Kulczyckim, oficerze, który potrafił własny hełm oddać żołnierzowi, uważając, że „nie wypada go nosić oficerowi, skoro nie mają hełmów żołnierze”, jest jego dziennik z walk z Ukraińcami i bolszewikami, który ukazał się w 1927 r. z przedmową gen. Mariana Kukiela. Ten wybitny historyk, uczeń Szymona Askenazego, znał Kulczyckiego ze Szkoły Podchorążych Polskiej Siły Zbrojnej w Ostrowi Mazowieckiej, w której pełnił funkcję komendanta.

„Hej, kto Polak”...

Kiedy w jednym z pierwszych bojów legionowych z Rosjanami, pod Laskami jesienią 1914 r., „uderzenie 2. kompanii zaczęło się załamywać, został rzucony dla jej podtrzymania pluton ppor. Radońskiego z II rzutu 3. kompanii, a pluton ppor. [Alfreda] Greffnera zaczął wchodzić w lukę między kompaniami. Ten sukurs dodał nowego zapału chwiejącej się kompanii, która ruszyła ponownie do natarcia mimo ciężkich strat. Gdy padł drugi z kolei dowódca plutonu 2. kompanii, ppor. »Gintowt« [Adolf Maciesza], zdając dowództwo na kpr. Józefa Orłowicza »Brzeszczota« – wówczas całe prawe skrzydło począł prowadzić ppor. Radoński, rzucając się z pieśnią na drugą linię okopów, która też wkrótce została opanowana” – pisał Aleksander Narbut-Łuczyński. Tą pieśnią był refren „Warszawianki”, zaczynający się od słów: „Hej, kto Polak na bagnety”. Zaintonowana przez Zygmunta Radońskiego, została podjęta przez innych, którzy „ze śpiewem tym pobiegli po raz wtóry do szturmu, na drugi rząd ziejących ogniem okopów”.

Zygmunt Radoński „Żarski”

Ten ledwie 18-letni oficer noszący pseudonim Żarski bił się równie mężnie w kolejnych bitwach Legionów. 20 maja 1915 r. pod Konarami został lekko ranny, ale nie opuścił dowodzonego przez siebie plutonu. Dwa dni później podczas walk w lesie pod Kozinkiem odniósł jednak ciężką ranę głowy, wskutek której stracił prawe oko. Jak twardy charakter musiał mieć Zygmunt Radoński, który mimo kalectwa po kilku miesiącach wrócił do szeregów I Brygady i wziął udział w kampanii wołyńskiej... Nie może dziwić, że męstwo jego nagrodzono w niepodległej Polsce Virtuti Militari.

Inaczej niż Kulczycki, a podobnie jak niemal wszyscy oficerowie i żołnierze I Brygady, „Żarski” odmówił złożenia przysięgi państwom centralnym. Poważnie wówczas chorował i mógł uniknąć internowania, a jednak chcąc okazać solidarność z kolegami, zgłosił się 30 lipca 1917 r. do obozu w Beniaminowie. Dwa dni później zapisywał w prowadzonym dzienniku: „Zbliża się powoli nasza trzyletnia rocznica wymarszu na wojnę, a my siedzimy w więzieniu jako cywilni jeńcy i to w wolnej i niepodległej Polsce, proklamowanej przez Niemców. A nasze społeczeństwo, poza ronieniem łez bezsilnem, jak było, tak jest bierne. Jak długo tu zostaniemy i co z nami zrobią, nie wiemy”. Nadal chorował. Badający go Sławoj Składkowski stwierdził anemię i ogólne osłabienie organizmu wskutek niedożywienia. Zalecił lepsze odżywianie, co po latach skomentował we wspomnieniach z Beniaminowa: „Nigdy jeszcze nie dawałem tego zlecenia lekarskiego w tak absurdalnych warunkach, jak obecne. Porucznik Radoński uśmiechnął się blado i machnął ręką. Wykluczone jest, by mógł sobie pozwolić na luksus wypełniania mych wskazań lekarskich. Niestety, trudno zapewnić dobre odżywianie pacjentowi, podczas gdy sam doktór jest piekielnie głodny”.

Po zwolnieniu z obozu „Żarski” służył w Polskiej Sile Zbrojnej, a w listopadzie 1918 r., tak jak inni oficerowie legionowi, wstąpił do Wojska Polskiego. Był uważany przez przełożonych za bardzo dobrego dowódcę batalionu, wysoko ceniono jego zdolności organizacyjne i wychowawcze, podkreślano, że pracuje z pełnym zamiłowaniem służby i dba o samokształcenie się w dziedzinie wojskowości. Latem 1919 r. został komendantem Szkoły Podoficerskiej w Dęblinie, a po ukończeniu kursu dowódców batalionów w Szkole Aplikacyjnej Oficerów Piechoty w warszawskim Rembertowie pełnił funkcję zastępcy szefa Oddziału I Dowództwa Okręgu Generalnego w Poznaniu.

Zaraz po rozpoczęciu ofensywy przeciw bolszewikom na Ukrainie zwrócił się z prośbą do swoich przełożonych o przeniesienie go na front. Wobec odmowy, którą uzasadniano kalectwem Radońskiego – chociaż nieco wcześniej uznano jego zdolność do służby frontowej – ponowił prośbę o przydział frontowy, na co ostatecznie uzyskał zgodę na początku czerwca. Został oddany do dyspozycji Naczelnego Dowództwa WP, a 24 czerwca 1920 r. przydzielony bezpośrednio z DOG w Poznaniu do 105. pp na stanowisko dowódcy batalionu.

Zygmunt Radoński „Żarski”, kapelan ks. Henryk Ciepichałł, Aleksander Tomaszewski

Na front wyruszył już następnego dnia. Nigdy nie dotarł do pułku. Pociąg, którym jechał, wobec zbliżania się bolszewików został zatrzymany w pobliżu Mizocza w przedwojennym powiecie zdołbunowskim na Wołyniu (obecnie rejon zdołbunowski w obwodzie rówieńskim na Ukrainie). Wówczas Radoński „wyskakuje z pociągu, szybko opanowuje gromadę cofających się w nieładzie żołnierzy i ginie jak bohater [...]”. Bliższych okoliczności jego śmierci nie udało się ustalić, a ciała nie odnaleziono. Nierzadko spotykany los polskiego żołnierza nie tylko w tej wojnie.

Wspomniane postaci to nie jedyni spośród licznych oficerów Legionów Polskich, którzy polegli w wojnie z bolszewikami. A byli wśród nich jeszcze m.in. Stanisław Parczyński „Młot”, żołnierz kompanii kadrowej, a później 1. pp I Brygady Piłsudskiego, z którą przeszedł wszystkie boje. Po rozwiązaniu Legionów był w Polskiej Organizacji Wojskowej i uczestniczył w rozbrajaniu okupanta niemieckiego. Wiosną 1919 r. oswobadzał Wilno od bolszewików, walczył z nimi w kolejnych bojach na północnym wschodzie i na Łotwie. Zginął w bitwie o Fastów, jednej z pierwszych w wyprawie, mającej na celu wyzwolenie Ukrainy spod władzy bolszewickiej i zabezpieczenie przed bolszewikami odrodzonej Polski.

W walkach na Ukrainie poległ także kpt. Stefan Holinkowski z tego samego pułku legionowego co Parczyński. Przed pierwszą wojną światową dowódca oddziału Polskich Drużyn Strzeleckich w austriackim Leoben, oficer I Brygady, który od listopada 1918 r. walczył z Ukraińcami w obronie Lwowa, a następnie jako dowódca kompanii 1. pułku Legionów, podobnie jak „Młot”, uczestniczył w zwycięskim zdobyciu Wilna, gdzie został ciężko ranny. W następnym roku ze swoim pułkiem bił się na Ukrainie z Armią Konną Budionnego i tam, pod Suchą Wolą, ciężko ranny, rozerwał się granatem, by nie dostać się do niewoli.

Dzięki poświęceniu i tych oficerów, wywodzących się z I Brygady Piłsudskiego, którzy polegli w latach 1919 i 1920, byt odrodzonej ojczyzny został uratowany. I nic nie pomogło bolszewikom to, że przy poległym mjr. Drojowskim znaleźli mapnik z dokumentami zawierającymi plany ofensywy, która miała przynieść Polsce zwycięstwo.

Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Narodowej IPN, profesorem Uczelni Łazarskiego.

Artykuł został opublikowany w 8/2020 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.