Siemaszko: To było najmniej złe wyjście

Siemaszko: To było najmniej złe wyjście

Dodano: 

Podzielam to zdanie, bo Beck to rodzaj marzyciela, a nie realista polityczny. Był politykiem emocjonalnym… Proszę pana, polityka Piłsudskiego sprowadzała się do tezy: „Ani z Niemcami, ani z Rosją”. I to była polityka słuszna dopóty, dopóki Hitler nie doszedł do władzy, a Rosja nie zaczęła reform ekonomicznych, głównie „piatiletki” – planu pięcioletniego rozwoju przemysłu. Przed 1939 r. to były już dwie prawdziwe potęgi militarne. Utrzymanie takiej samej odległości od Berlina i od Moskwy było już niemożliwe. Hitler zerwał z polityką Rapallo, zerwał współpracę z Sowietami. Polska mogła tylko wybierać między Niemcami a Rosją.Wtedy trzeba się było trzymać świętej zasady: „Salus Rei Publicae suprema lex esto” – trzeba było szukać najmniej złego rozwiązania.

Jakie były więc inne możliwości polityki Rzeczypospolitej pod koniec lat 30., które pozwoliłyby jeśli nie uniknąć klęski, to przynajmniej wydatnie ją zminimalizować?

Tylko pójście z Niemcami! 40 lat temu tego bym nie powiedział, bo tak mnie wychowano, ale teraz mówię – trzeba było iść z Niemcami! Wszystkie te „Międzymorza”, sojusz z Rumunią, szukanie zbliżenia z Czechami, nie mówiąc już o tych – pożal się Boże – gwarancjach brytyjskich, to nie była polityka. Tragedia polegała na tym, że Hitler był fanatykiem, dążył do wojny. On jednak jeszcze nie był taki w 1935 r., gdy tuż po śmierci Piłsudskiego składał propozycje ambasadorowi Lipskiemu, bardzo wyraźne propozycje. W owym czasie to było najmniej złe wyjście. Obowiązkiem polityków polskich było wybrać najmniej złe rozwiązanie.

Joachim von Ribbentrop i Józef Beck w Warszawie w styczniu 1939 r.

W czerwcowym numerze „Nowego Czasu”, w pięknej skądinąd laudacji na pana cześć, prof. Marek Kornat rozróżnił dwie historie: afirmatywną i krytyczną, czyli jak ją nazwał – „rozdrapującą rany”. Pańskie prace zaliczył do tej drugiej. Czy podziela pan ten punkt widzenia?

Nie sądzę, abym rozdrapywał rany. Ja odróżniam propagandę i politykę historyczną od historii, która ma być rzetelna, to znaczy zaczynać od ustalania faktów. Oczywiście, dobry polityk powinien znać obie: prawdziwą historię i historię „fryzowaną”. Jednak zawsze powinien się kierować zasadą, którą stawiam na pierwszym miejscu i którą ciągle podkreślam: „Interes narodu jest prawem najwyższym”.

Podkreślał pan nieraz, również publicznie, jak bardzo utrata niepodległości, ziem wschodnich oraz narzucenie ustroju bolszewickiego zmieniły oblicze polskiej kultury.

Do II wojny światowej kultura polska była przez całe stulecia bardzo elitarna. To była kulturaszlachecka z przyczyn całkiem naturalnych. W średniowieczu miasta były bardzo niemieckie, ostoją polskości były wieś, dwór szlachecki. Tam się rodziła i rozwijała polska kultura. Już od XVI w. przejmowało ją polonizujące się mieszczaństwo (Lwów był takim pięknym przykładem). Człowiek był jej wartością najwyższą w wymiarze ziemskim, to było przesłanie chrześcijańskiej cywilizacji łacińskiej, dlatego kultura ta tak bardzo przyciągała elity litewsko-ruskie. Dawała im prawa, zapewniała podmiotowość polityczną.Była ona alternatywą dla modelu rosyjsko-bizantyjskiego, gdzie najwyższym dobrem było państwo, któremu człowiek musiał bezwzględnie służyć.Jej ekspansja trwała 500 lat. Już rzeź rewolucyjna lat 1918–1920, znana jako „pożoga”, w szczególny sposób wycięła polskie elity na głębokich Kresach, niszcząc je ekonomicznie i mordując lub zmuszając ludzi do opuszczenia rodzinnych stron. Pomimo to kultura ta trwała w dalszym ciągu i imponowała. Po odbyciu służby w Wojsku Polskim białoruski chłopak zachowywał się jak pan. Pańskość imponowała. To wszystko skończyło się po 1945 r.

Jak by pan określił teraźniejszą polską kulturę?

Żeby Polaków nie denerwować, nazywam ją PRL-owską. Jest ona zupełnie czymś innym niż wiekowa polska kultura. Są oczywiście wyjątki, może nawet liczne,ale ogólnie rzecz biorąc, sposób myślenia Polaków, sposób reagowania, sposób oceny rzeczy bardzo się zmieniły. Wrzesień 1939 r., ale przede wszystkim nieszczęsne powstanie warszawskie złamały psychikę Polaków. Po latach przyznałem rację Stanisławowi Mickiewiczowi, który pisał w 1945 r., że tak jak Biała Góra zmieniła psychikę Czechów, jak Verdun zmieniło psychikę Francuzów, tak powstanie warszawskie zmieni psychikę Polaków.

Grupa żołnierzy Kolegium "A" Kedywu podczas Powstania Warszawskiego. 11 sierpnia 1944 r.  Źródło: Tadeusz Sumiński , ed. (1959) "Pamiętniki żołnierzy baonu "Zośka". Powstanie Warszawskie"

Poza tym przez dziesięciolecia komunizmu Polacy utracili szacunek dla samych siebie oraz dla własnej historii i wcale go nie odzyskali. Utracili poczucie własnej wartości,dumę narodową, popadli w kompleksy niższości i dlatego tak naśladują, żeby nie powiedzieć – małpują, wszystko, co napływa z Zachodu. Szczególną rolę w kształtowaniu tego stanu rzeczy odgrywają w dalszym ciągu zmarksizmowane wydziały humanistyczne uniwersytetów, które kształcą ludzi ograniczonych, niepotrafiących myśleć przyczynowo-skutkowo, pozbawionych logiki. Proszę popatrzeć, jak jest traktowana historia i tradycja.Polska międzywojenna przedstawia same wady. Wszystko, co szlacheckie, ma same wady. Szlachta miała swoje wady, ma się rozumieć. Największą wadą szlachty od pewnej epoki w Polsce przedrozbiorowej stał się brak dbałości o państwo, brak tego, co tak charakteryzuje Rosjan. A mimo to przez stulecia Polacy wywierali ogromny wpływ również na Rosjan. Przecież elita rosyjska w Moskwie mówiła najpierw po polsku, a potem dopiero przeszła na francuski. A poloneza tańczyli nawet w czasie uroczystości zmiany nazwy Sankt Petersburga na Leningrad. Bal zaczął się od „polskowo”.

Wracając do teraz…

Wracając do teraz. Po 1990 r. Polska nie przeżyła żadnego odrodzenia narodowego, podobnego do tego po roku 1918, nie było więc również odrodzenia kultury. Poza wszystkim do tworzenia wielkiej kultury potrzeba pieniędzy. Komunizm zniszczył stan posiadania wszystkich warstw społecznych, niezależność materialną. Pytam przyjaciół z Polski, jak zachowuje się młode pokolenie dzieci nowobogackich, którzy wzbogacili się na tzw. transformacji po roku 1990. I słyszę, że oni uważają się za „Europejczyków”, broń Boże za Polaków, a styl ich życia można wyrazić maksymą: „Panem, circenses et sexus”. Żadnych aspiracji, żadnego poczucia służby społecznej. Dlatego to wszystko takie marne.

I co dalej…? – nawiązując do tytułu pańskiej autobiografii.

Co dalej? Sytuacja na naszym obszarze zaczyna być w pewien sposób podobna do tej z lat 30. Zjednoczona Europa pruje się i sypie. Niemcy, jej główny budowniczy i beneficjent, przeżywają wielki kryzys polityczny, spowodowany polityką Merkel. Na rozkład państwa sobie nie pozwolą, więc porządek mogą przywrócić siły radykalne, a wiemy, co to znaczy… W sytuacji, gdy Europa wymknie im się z rąk, będą chcieli szukać porozumienia z Rosją, zresztą cały czas ten flirt między nimi trwa. Albo z Polską… A wtedy tylko alternatywa: Niemcy i Polska versus Rosja albo Niemcy i Rosja dzielące wpływy na ciele Polski. Tym bardziej że Trump chce uporczywie zresetować stosunki z Rosją, ułożyć z nią podział świata. Oby nie za cenę Europy Wschodniej. Sytuacja Polski staje się trudna, a politycy polscy mają się nad czym zastanawiać.

Artykuł został opublikowany w 11/2018 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.