K-129 był pierwszym okrętem podwodnym, który mógł odpalić pociski balistyczne z zanurzenia. Jednostka przenosiła na pokładzie trzy rakiety atomowe. W lutym 1968 r. K-129 wypłynął z portu na Kamczatce w swój trzeci patrol. Dwa tygodnie później zaginął po nim wszelki ślad.
Dowództwo amerykańskiej marynarki wojennej zrozumiało, że sowiecka flota podwodna ma wielki problem, gdy na północnym Pacyfiku zaobserwowano wielką akcję poszukiwawczą. Po kilku tygodniach sowieckie okręty przerwały jednak tę operację. Co się stało z K-129?
- Niestety, jesteśmy skazani na spekulacje. Rosjanie do dziś wierzą, że doszło do zderzenia z amerykańskim okrętem podwodnym USS „Swordfish” - mówił w rozmowie z „Historią Do Rzeczy” Josh Dean, amerykański dziennikarz, autor książki „The taking of K-129”. - Co ciekawe jednak, USS „Swordfish” kilka dni po zaginięciu K-129 wpłynął do jednego z japońskich portów z uszkodzonym kioskiem... Było to jednak zbyt niewielkie uszkodzenie, by podejrzewać kolizję podwodnych kolosów. K-129 zatonął najprawdopodobniej na skutek wybuchu lub pożaru.
Sekret na dnie oceanu
Sowieci uznali, że skoro sami nie są w stanie odnaleźć swój własny okręt podwodny, to znaczy, że Amerykanie też nigdy go nie odnajdą. Moskwa stwierdziła, że tajemnice budowy K-129 oraz przewożonych przez nią rakiet nigdy nie zostaną odkryte.
Amerykanom udało się jednak zlokalizować wrak sowieckiego okrętu podwodnego. CIA zbudowało specjalny statek - „Glomar Explorer” - by podnieść K-129 z dna oceanu.
- Była to najbardziej zuchwała operacja wywiadowcza w historii ludzkości – chodziło o podniesienie z głębokości blisko 5 km ważącego ponad 2 tys. ton sowieckiego okrętu podwodnego uzbrojonego w rakiety z głowicami atomowymi – tłumaczył Josh Dean. – CIA musiało wymyślić sposób na dokonanie rzeczy – wydawałoby się – niemożliwej, przy użyciu technologii, która wówczas jeszcze nie istniała. Specjaliści, z którymi rozmawiałem podczas zbierania materiałów do książki, tłumaczyli mi, że skalę trudności związaną z tą operacją, przede wszystkim konieczność zachowania wszystkiego w absolutnej tajemnicy, można porównać do... lądowania na Księżycu.
Połowiczny sukces
Ostatecznie misja „Glomar Explorera” skończyła się połowicznym sukcesem. Sześć lat po zatonięciu K-129 na powierzchnię udało się wyciągnąć dziobową część okrętu. Reszta w czasie podnoszenia wypadła z gigantycznego „chwytaka” - jeden z „pazurów” tej maszyny wyłamał się, co spowodowało przełamanie się okrętu podwodnego.
– Z punktu widzenia wywiadowczego trudno to nazwać wielkim sukcesem. W nasze ręce wpadły wprawdzie torpedy z ładunkami atomowymi, ale rakiety przepadły... Z drugiej jednak strony – US Navy dowiedziała się bardzo dużo o budowie sowieckich okrętów – mówił Josh Dean. – Z technologicznego i inżynieryjnego punktu widzenia był to jednak wielki sukces: zawiódł tylko materiał, z którego wykonany był chwytak.