O tym jak bardzo Maryja zaangażowała się w ratowanie polskiego narodu przed całkowitym unicestwieniem dowiedzieliśmy się dzięki badaniom ks. dr. Krzysztofa Bielawnego. Wynikało z nich, że latem 1877 r. miało zostać rozpętane kolejne powstanie w zaborze rosyjskim.
Został sformowany polski rząd narodowy pod kierownictwem Adama Sapiehy, który za pieniądze Londynu miał rozpocząć zaciąg do oddziałów powstańczych, oraz rozniecić dywersję na tyłach armii rosyjskiej, która właśnie wmaszerowała na Bałkany.
Prusacy, w oczekiwaniu na ugrzęźnięcie Moskali w wojnie z Turcją i przy spodziewanym powstaniu na ziemiach polskich, rozpoczęli nad granicą z Francją gigantyczne manewry, czekając tylko na ostateczny przerzut wojsk z Warmii, by uderzyć na Paryż.
I wtedy – zainterweniowała Maryja. Na wieść o objawieniach, tysiące Polaków zaczęły pielgrzymować do Gietrzwałdu. Niekończące się transporty pielgrzymów, zakorkowały pruską sieć kolejową, nie dopuszczając do przemieszczenia kolejnego rzutu wojsk nad granicę z Francją. Maryja zablokowała rozwinięcie planów Wielkiej Wojny na długie miesiące. Nie dopuściła do powstania, które dokończyłoby dzieła ostatecznego zniszczenia Polski.
Niniejszy tekst to fragment książki: Grzegorz Braun, Włodzimierz Skalik, „Gietrzwałd 1877. Wojna Światów”, wyd. Fronda
Strategiczna stacyjka
Latem 1877 roku Polacy zmierzają do Gietrzwałdu ze wszystkich stron i wszelkimi środkami komunikacji: indywidualnie lub grupami, nierzadko całe parafie wyprawiają się w daleką, czasem wielodniową podróż – aby tylko dotrzeć na miejsce, w którym, jak wszyscy słyszeli, Najświętsza Maryja Panna mówi po polsku. Polacy z ziem zaboru rosyjskiego mają najtrudniejszą przeprawę – idą najczęściej na piechotę, a kordon graniczny pokonać muszą nielegalnie, bo przecież wymaganych formalności niektórzy musieliby dopełniać aż w Petersburgu. Wielu spotykają więc szykany – zwłaszcza w drodze powrotnej zdarzają się mandaty i konfiskaty cennych pamiątek, np. dewocjonaliów i książek do nabożeństwa.
A jednak te ludzkie masy wędrują. Stosunkowo najlepszych warunków mogą oczekiwać Polacy z zaboru pruskiego i w ogóle z Zachodu, właśnie dlatego, że do Gietrzwałdu mogą dotrzeć pociągiem – wysiadając ok. 20 kilometrów przed Olsztynem, na przystanku Biesal (wówczas: Biesselen), skąd pieszo do Gietrzwałdu będą mieli do przejścia ledwie parę kilometrów. A jednak i wybierający tę drogę muszą się liczyć z poważnymi trudnościami. Przede wszystkim, właśnie w związku z „wędrówką ludów” do Gietrzwałdu, linie kolejowe są permanentnie zatłoczone – do tego stopnia, że wielu ludzi koczuje na peronach i wokół dworców, by doczekać pociągu, który ich zabierze. Wszystkie składy są bowiem przepełnione – jedna lokomotywa już nie wystarcza, by uciągnąć dziesiątki, czasem blisko setki wagonów z pasażerami.
Sieć linii kolejowych w krajach niemieckich należała do najgęstszych na świecie jeszcze przed wojnami o zjednoczenie. Szczególnie intensywnie inwestowano w jej rozwój w Prusach. Teraz w ramach nowego cesarstwa prowadzona jest uniformizacja linii zarządzanych przez różnych właścicieli, zmierza się do ujednolicenia przepisów i norm – zgodnie z wytycznymi z Berlina, a konkretnie Sztabu Generalnego.
Bo jak dawniej w Prusach, tak teraz w ramach cesarstwa najważniejsze decyzje i plany dyktowane są przez strategiczny interes państwa, którego ostatecznym interpretatorem jest armia. Szef Sztabu Generalnego Helmut von Moltke starszy, po doświadczeniach wojen o zjednoczenie w 1866 i 1870 roku, dokonał kopernikańskiego przewrotu w doktrynie wojennej Prus, a obecnie Cesarstwa Niemiec: nie inwestujemy więcej w twierdze – inwestujemy w koleje!
Ponieważ rzuciwszy na kolana Francję, jak wcześniej Austriaków, Prusacy wygenerowali dookoła siebie klub poszkodowanych malkontentów, których wspólna żądza odwetu może połączyć w ligę antyniemiecką. Aby zatem obronić zjednoczone cesarstwo, Niemcom prędzej czy później przyjdzie toczyć wojnę na dwa fronty. Aby sprostać takiemu wyzwaniu, nie można dać się zamknąć w twierdzach – rozumuje von Moltke, a cesarz i kanclerz przytakują – bo choćbyśmy trzykroć pogrubili mury, to i tak wojnę pozycyjną przegramy. Po prostu potencjał militarny wszystkich naszych potencjalnych przeciwników razem wzięty jest większy; oni mają większe rezerwy, a zatem czas grać będzie na naszą, tj. Niemców niekorzyść. Inwestujemy zatem w koleje, czyli maksymalizujemy możliwości błyskawicznego przemieszczenia naszych sił – i wtedy, owszem, mamy szanse wymanewrować nawet połączone siły naszych wrogów. Tak więc budowa linii kolejowych staje się szczególnym priorytetem, ba, wręcz wyznacznikiem niemieckiej racji stanu.
Niniejszy tekst to fragment książki: Grzegorz Braun, Włodzimierz Skalik, „Gietrzwałd 1877. Wojna Światów”, wyd. Fronda
Czytaj też:
Cudotwórca, nauczyciel, apostoł Narodu Wybranego. Co wiemy o św. Piotrze?Czytaj też:
Wyklęci. Ostatnie polskie powstanieCzytaj też:
Dom ten płonął. A może to była stodoła...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.