Wraz kilkoma kolegami wyczerpany i głodny znalazł się w jakiejś stodole na uboczu wsi, wszedł na stóg słomy i od razu zasnął. Jego koledzy nawet nie mieli sił, by wejść za ojcem i padli na klepisku. W nocy ojca obudził straszny krzyk, jęki i wołania. To banda ukraińskich zbrodniarzy z widłami, nożami i siekierami w rękach mordowała jego kolegów. Nic nie mógł zrobić.
Po latach tę scenę wkomponował Wojtek Smarzowski do filmu „Wołyń”.
W 1944 r. zostało zaatakowane woj. tarnopolskie a 28 lutego ofiarą padła duża polska wieś Huta Pieniacka.
O początkach tej zbrodni opowiedziałem w książce „Zanim spłonęli żywcem”. W drugim tomie znajdziecie opis jednego z najokrutniejszych aktów ukraińskiego ludobójstwa. O zbrodni opowiadają ci, co ocaleli z płonących stodół, albo ci, którzy zdołali uciec i ukryć się. A mordów dokonywali ukraińscy żołnierze z niemieckiej Dywizji SS Galizien, oddziały UPA i okoliczni ukraińscy chłopi.
Niniejszy tekst to fragment książki Stanisława Srokowskiego „Z Kościoła do piekła”, wyd. Fronda
Huta Pieniacka przed masakrą liczyła 172 gospodarstwa i około 1000 mieszkańców. We wsi znajdowała się również spora liczba uciekinierów z innych miejscowości.
Dom ten płonął. A może to była stodoła...
Maria K. idzie w grupie, w której znajdują się mężczyźni, kobiety i dzieci.
Zapędzono nas – relacjonuje – na podwórze przed jednym z domów. Dom ten płonął. Widziałam, jak do tego domu zapędzono grupę ludzi, wyprowadzoną z kościoła. Pewną część tej grupy, w której ja byłam, wpędzono także do tego palącego się domu. Pozostałą część ustawiono pojedynczo, jeden za drugim, w dwóch szeregach. Ustawionych w ten sposób ludzi rozstrzelano, tj. widziałam, że 2 umundurowanych na biało – nie wiem, czy byli to Niemcy, czy Ukraińcy – każdy przy jednym szeregu szedł i strzelał po kolei z pistoletu, mierząc w głowy. Moja siostra została wówczas rozstrzelana. Stała przede mną, więc najpierw strzelano do mnie. Strzelono mi w tył głowy. Kula wyszła mi pod prawym uchem. Mam ślad na policzku. Straciłam przytomność i upadłam w śnieg. Ocknęłam się, albowiem osunęła się na mnie płonąca strzecha tego domu. Ogień wypalił mi część włosów. Gdy odzyskałam świadomość, w pobliżu nie było nikogo z oprawców. Widziałam, że ludzie, z którymi stałam przed tym domem, leżeli pomordowani na śniegu. Za mną leżała jakaś starsza kobieta i prosiła, by ją dobić. Schowałam się za stodołę, a następnie leżałam przy drodze. Widziałam, było to pod wieczór, jak ze środka wsi drogą w stronę lasu wyjeżdżały wozy. Naładowane były dobytkiem mieszkańców Huty Pieniackiej […]. Widziałam przy tych wozach oprócz żołnierzy ubranych na biało także osoby cywilne.
To zapis szczególnego momentu. Mordercy i grabieżcy muszą się już spieszyć. Niedługo zapadnie zmrok. A do wymordowania zostało jeszcze wielu ludzi. Już nie segregują na dzieci, starców kobiety i mężczyzn. Aby przyspieszyć zagładę, biorą każdego, kto się nawinie pod rękę, byle szybciej. Czuje się ten pośpiech. Część ludzi wpędzają do palącego się domu. Narratorka mówi o domu. Być może był to dom, ale być może stodoła. W stodole mieściło się więcej osób. Jednak aby przyspieszyć działanie mechanizmu śmierci, zapędzają ludzi i do stodół, i do domów łatwo się palących. Gdy się nie mieszczą, rozstrzeliwują przed domami, tak jak opisuje Maria K. Równocześnie grabią.
Niniejszy tekst to fragment książki Stanisława Srokowskiego „Z Kościoła do piekła”, wyd. Fronda
Czytaj też:
Ciężarówki, doły w ziemi, upuszczony medalik i seria z karabinuCzytaj też:
Kogo zlikwidować w pierwszej kolejności, czyli Sonderfahndungsbuch PolenCzytaj też:
Jakubiak: Zrównanie bandytów z ofiarami to potwarz dla Polski
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.