Poniższy tekst jest fragmentem najnowszej książki Piotra Zychowicza pt. „Alianci” (Wyd. Rebis)
Potężne armaty kalibru 381 mm plunęły ogniem. Pierwsza salwa, druga, trzecia, czwarta. Masywne okręty liniowe drżały jak zabawki, wydobywające się z luf gazy prochowe spowiły całą armadę.
Pociski z wyciem pędziły w stronę stłoczonych w porcie okrętów i rozrywały się w ogłuszającej eksplozji. W powietrze wylatywały fragmenty potrzaskanych stalowych belek, wybuchy pruły burty i pokłady. Marynarze, którzy szaleńczo usiłowali odcumować okręty, ginęli, płonąc żywcem lub rozrywani przez pociski. Miażdżyły ich odłamki betonowych płyt falochronu.
Zaskoczenie było całkowite. Szok – totalny. Część okrętów stanęła w ogniu, część załóg desperacko próbowała odpowiedzieć na ostrzał. Inne w całym tym ogniu piekielnym usiłowały manewrować, opuścić pułapkę i wyjść w morze. Niestety wrogie samoloty zaminowały wyjście z portu.
Po trzynastu minutach było po wszystkim. Francuska flota stojąca w porcie Mers el-Kébir w Algierii została zdruzgotana. Zginęło 1,2 tysiąca marynarzy. Na samym pancerniku Bretagne – który poszedł na dno – życie straciło aż 977 ludzi. Pancerniki Dunkerque i Provence oraz niszczyciel Mogador zostały podziurawione pociskami i osiadły na mieliźnie. Zaledwie kilku jednostkom udało się wymknąć z portu i uniknąć pogromu.
Napastnik niemal nie poniósł strat, zginęło jedynie dwóch lotników z zestrzelonego samolotu. Ogień francuskich okrętów był nieskuteczny. Zacumowano je rufą w stronę morza, nie mogły więc użyć posadowionych w części dziobowej dział artylerii głównej. To nie była bitwa – to była egzekucja.
Atak na Mers el-Kébir nastąpił 3 lipca 1940 roku. Najbardziej zaskakujące w tej sprawie było to, że napastnikiem nie była ani Kriegsmarine, ani włoska Regia Marina. Rozkazu zatopienia floty bazującej w Mers el-Kébir nie wydał ani Hitler, ani Mussolini. Wydał go Winston Churchill. Napastnikiem była bowiem brytyjska Royal Navy.
Operacja „Catapult"
Aby zrozumieć tę zdumiewającą historię, należy się cofnąć o ponad tydzień. Do 22 czerwca 1940 roku. Tego dnia w lesie Compiègne pod- pisany został układ rozejmowy między Francją a Niemcami. Francuzi, aby uniknąć tragicznego losu okupowanej Polski, poddali się, zrywając brytyjsko-francuskie ustalenia z 28 marca 1940 roku, według których żadna ze stron nie mogła zawrzeć separatystycznego pokoju z Hitlerem.
Wywołało to oczywiście irytację Brytyjczyków, którzy liczyli, że Francja będzie kontynuować wojnę z terenu swoich kolonii: Maroka, Algierii, Tunezji, Syrii i dominiów na Czarnym Lądzie. Największy niepokój Churchilla wywoływał jednak los floty wojennej Francji. Mimo że układ rozejmowy zakładał rozbrojenie francuskich okrętów, Londyn panicznie się bał, że francuska flota zostanie przejęta przez Niemców lub Włochów.
To zaś – jak pisze brytyjski historyk David Wragg, autor książki „Zatopić Francuzów. Wojna brytyjsko-francuska 1940" – byłoby dla Anglii katastrofą. Francja dysponowała bowiem czwartą najpotężniejszą marynarką wojenną świata. Marine nationale ustępowała tylko siłom morskim Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Japonii.
Gdyby więc – rozumował Churchill – francuskie okręty zostały wcielone do Kriegsmarine, Royal Navy znalazłaby się w rozpaczliwym położeniu. Londyn zdecydował więc, że sam przechwyci (a jeśli to będzie konieczne – zniszczy) flotę dotychczasowego alianta. Operacji nadano kryptonim „Catapult" i przeprowadzono ją z niebywałą bezwzględnością.
Francuskie okręty bazowały w wielu portach na terenie Europy i Afryki. Mała część z nich w brytyjskich portach Plymouth, Portsmouth i Southampton. Były to głównie jednostki, które kilka tygodni wcześniej osłaniały brytyjską ewakuację z plaż Dunkierki. Francuscy marynarze toczyli boje z Luftwaffe i Kriegsmarine, by uratować brytyjskich żołnierzy uciekających z kontynentu.
Szereg francuskich okrętów zostało podczas tych walk zatopionych lub poważnie uszkodzonych. Wielu marynarzy utonęło lub zginęło w eksplozjach niemieckich pocisków. Taka była cena za oszczędzenie żołnierzom Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego pobytu w stalagach i oflagach. Te francuskie okręty, które przetrwały bitwę na kanale La Manche, zawinęły, często uszkodzone, do brytyjskich portów.
Tuż przed świtem 3 lipca 1940 roku, ku zdumieniu Francuzów, na ich pokłady wtargnęły oddziały królewskiej piechoty morskiej dowodzone przez oficerów z pistoletami w dłoniach. Obstawili oni wszystkie włazy i korytarze. Zaskoczenie było całkowite. Opór stawiła tylko załoga Surcoufa, w owym czasie największego okrętu podwodnego świata.
Dwóch młodych brytyjskich oficerów – komandorowie porucznicy Patrick Griffiths i Denis Sprague – wparowało bezceremonialnie do kajuty dowódcy Surcufa, komandora Paula Martina. Oświadczyli mu, że jest aresztowany. Martin, choć jeszcze w piżamie, nie stracił zimnej krwi i poprosił, aby pozwolili mu włożyć mundur i udać się na sąsiedni francuski okręt w celu konsultacji.
Tymczasem w mesie oficerskiej panowała coraz bardziej napięta atmosfera. Młodsi francuscy oficerowie gotowali się z oburzenia na „perfidnych Anglików". Skończyło się to dziką strzelaniną i jatką. Jeden z francuskich oficerów wpakował kulę w głowę Sprague'a. Griffiths zdążył go postrzelić w ramię, ale po chwili otrzymał postrzał w klatkę piersiową od pokładowego chirurga.
Ten sam francuski lekarz zastrzelił jeszcze sierżanta piechoty morskiej Alberta Webba, który rzucił się na niego z bagnetem, którym wcześniej zranił francuskiego oficera. Trzech Brytyjczyków i jeden Francuz zostali zabici, a kilku Francuzów i jeden Brytyjczyk odnieśli rany.
Do incydentu, choć nie krwawego, doszło również na niszczycielu Mistral. Gdy Brytyjczycy wtargnęli na ten okręt, jego załoga otworzyła zawory denne i zaczęła go zatapiać. Brytyjski oficer zapowiedział wówczas z flegmą, że zamknie wszystkich Francuzów pod pokładem i pójdą na dno ze swoją jednostką. Zawory denne zostały natychmiast zamknięte.
W sumie Brytyjczycy zatrzymali 8 tysięcy marynarzy, których internowali w obozie Aintree pod Liverpoolem. Warunki były tam tak skandaliczne, że Francuzi zaczęli się domagać przeniesienia z powrotem na ich okręty. Odpowiedź była oczywiście odmowna.
Brytyjczycy dali wszystkim marynarzom możliwość zaciągnięcia się do sił Wolnych Francuzów generała Charles'a de Gaulle'a. Oburzenie na angielskiego „sojusznika" było jednak tak wielkie, że 90 procent Francuzów z pogardą odrzuciło tę propozycję. Marynarze zostali więc repatriowani do francuskich posiadłości w Afryce Północnej.
Znowu nie obyło się bez tragedii. Otóż jeden z okrętów transportu- jących internowanych został 24 lipca 1940 roku storpedowany na kana- le La Manche przez jednostkę niemiecką. Francuski liniowiec Meknes poszedł na dno, zabierając ze sobą 400 ludzi. Niestety jednostka była niewłaściwie oznaczona.
Francuzi oskarżali Brytyjczyków o doprowadzenie do tego dramatu – pisał David Wragg. – W rezultacie przyszłe repatriacje odbywały się za pomocą wyraźnie oznaczonych statków szpitalnych, których przejścia przez strefę działań bojowych były anonsowane z wyprzedzeniem.
Wróćmy jednak do operacji „Catapult". Najspokojniej przebiegła ona w egipskiej Aleksandrii, gdzie na redzie stały obok siebie francuskie i brytyjskie okręty. Strzegły one razem Kanału Sueskiego. Rozlewu krwi udało się uniknąć dzięki taktowi i wyczuciu admirała Andrew Cunninghama, dowódcy brytyjskiej Floty Śródziemnomorskiej.