Jan Hlebowicz: Do najbardziej dramatycznych wydarzeń stanu wojennego w Gdańsku doszło 17 grudnia. Od rana walczono na wysokości dworca PKP w Gdańsku…
Piotr Semka: Zapamiętałem pewną dramatyczną scenę. Czołg przed dworcem walnął ze ślepaka. Huk ogromny. Kasy na gdańskim dworcu. W panice jedna z bileterek wybiła krzesłem okno kasowe i idąc na czworakach po potłuczonym szkle, uciekała. Nie do końca pewnie zdając sobie sprawę, w którą stronę, po co i gdzie. Tak ogromne było przerażenie wśród ludzi. Na wysokości LOT-u zgromadził się tłum demonstrantów. Nieopodal stał budynek kwiaciarni, w połowie niedokończony. Dookoła walały się cegły i stała betoniarka. Demonstranci wykorzystali te cegły do budowania barykad i rzucania w milicję. Właściciel kwiaciarni, gdy przybył na miejsce, dostał załamania nerwowego. Krzyczał: „I co ja teraz zrobię? Wydałem na te cegły majątek. Dlaczego mi to rozebraliście?”. Głównym utrapieniem demonstrujących był milicyjny pojazd BTR-40 Skot, który krążył między komendą milicji na Okopowej a Huciskiem. Podjęliśmy niezdarne próby tworzenia koktajli Mołotowa. Ktoś przyniósł skrzynkę pełną butelek od mleka z grubymi szyjkami. Ktoś inny, nie wiem skąd, miał benzynę albo ropę. Jeden facet, choć była zima, zdjął koszulę, którą podarł na szmaty. Do środka nalaliśmy benzyny, do tego szmata, zapaliliśmy i gdy jechał transporter, rzuciliśmy butelkę. Owszem, rozbiła się, ale nie wywołała żadnego wybuchu. Inspirowaliśmy się opowieściami z powstania warszawskiego. Zabrakło jednak głębszych umiejętności.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.