Skarb średzki odnaleziono przypadkiem w czasie prac budowlanych. Wszystko zaczęło się 8 czerwca 1985 roku przy ulicy Daszyńskiego 14 w Środzie Śląskiej. Tego dnia ekipa budowlana przystąpiła do kopania dołów pod budowę centrali telefonicznej. Nagle oczom robotników ukazał się garnek, z którego wysypały się złote monety. Ludzie rzucili się do wykopu i zaczęli wybierać z ziemi cenne znaleziska. W tamtej chwili przytomność zachował jedynie operator koparki Ryszard Widurski, który od razu domyślił się, na jak cenny artefakt – być może – trafił. On także zszedł do dołu i zaczął zbierać do wiadra monety, aby przekazać je do muzeum.
Brak zainteresowania
O znalezisku poinformowano miejscowe władze oraz muzeum. Nikt jednak się sprawą nie zainteresował. Inaczej rzecz miała się z okolicznymi mieszkańcami. Fama dotycząca znaleziska szybko się rozeszła. Najbliższą noc po odnalezieniu skarbu wiele osób przekopywało dół przy Daszyńskiego 14 w poszukiwaniu kolejnych przedmiotów.
Następnego dnia na miejsce przybył dyrektor Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu. W jego obecności znaleziono jeszcze cztery monety, po czym dyrektor… zezwolił na kontynuację budowy.
Monety zostały policzone, zapakowane i zawiezione do Wrocławia, gdzie trafiły do muzeum. Okazało się, że było to około 3,5 tysiąca monet – głównie srebrne grosze praskie z pierwszej połowy XIV stulecia. Około sto z nich wybito w czasach Wacława II Przemyślidy. Większość pochodziła z czasów Karola Luksemburskiego, a kilka należało do Fryderyka II Poważnego, margrabiego Miśni.
Gwoli ścisłości trzeba dodać, że tylko w trakcie podróży ze Środy do Wrocławia „dziwnym sposobem” zginęło około 50 monet. Jak wiele z nich trafiło w ręce miejscowych mieszkańców oraz rabusiów, którzy przekopywali nocą dół? Tego do dzisiaj nie da się ustalić.
Więcej skarbów
Do drugiego, niewiarygodnego zdarzenia doszło 24 maja 1988 roku niemal w tym samym miejscu. Na działce obok, przy ulicy Daszyńskiego 12 w Środzie Śląskiej postanowiono rozebrać zabytkową kamienicę z gotyckimi piwnicami.
Podobnie jak poprzednio, przy pracach budowlanych nie był obecny żaden archeolog czy konserwator zabytków. W przypadku działki przy Daszyńskiego 12 taki nadzór był nawet zlecony, lecz kiedy doszło do wyburzania, na miejscu żadnego specjalisty nie było.
Traf chciał, że operatorem koparki był ten sam człowiek, co niespełna trzy lata wcześniej. I znowu to on trafił na garnek pełen złota. Podobnie jak wówczas, do dołu rzucili się robotnicy i gapie. Tym razem jednak udało się uratować nieco więcej. O znalezisku bowiem od razu poinformowano muzeum, którego pracownicy szybko pojawili się na miejscu.
Niestety – konserwatorzy zabytków przybyli na miejsce dopiero następnego dnia. Znowu przez całą noc w wykopie grasowali rabusie, którzy szukali cennych przedmiotów. Sami konserwatorzy także niespecjalnie przyłożyli się do pracy. Miejsce zostało, co prawda przeszukane, ale niemal od razu wydano decyzje o kontynuacji robót. Żadnych badań archeologicznych nie zlecono. Do pracy „zatrudniono” jedynie dzieci z miejscowych szkół, które w „czynie społecznym” miały przeszukać dół. Dzieciaki znalazły m.in. około 800 monet i złotą nausznicę.
Poszukiwania skarbu
Prawdziwe poszukiwania skarbu dopiero się zaczęły. W całej Polsce huczało bowiem od plotek, że w Środzie Śląskiej znaleziono nie tylko monety, ale też korony, złote pierścienie czy brosze. W końcu sprawą zajęło się Ministerstwo Kultury. Ogłoszono akcję „Korona”, w ramach której namawiano Polaków do oddawania zabranych części skarbu średzkiego. Kiedy nie pomogły nawet groźby wyroków za przywłaszczenie mienia lub paserstwo, zaczęto przeszukiwać mieszkania podejrzanych osób. W końcu ówczesny minister kultury i sztuki, profesor Aleksander Krawczuk ogłosił, że osoby, które oddadzą skarb średzki otrzymają trzykrotną wartość rynkową kruszcu, z którego wykonany jest zabytkowy przedmiot.
W końcu, po kilku miesiącach do ministerstwa zgłosiło się kilkanaście osób. Niektóre elementy skarbu średzkiego odnaleziono jednak dopiero po latach. Część w 1997 roku, a jeden z elementów dopiero w 2005 roku. Jak wiele skarbu pozostaje nadal w rękach prywatnych, zostało sprzedanych do prywatnych kolekcji (także za granicę) czy też kurzy się na strychach? Tego nikt nie wie.
Skarb średzki. Do kogo należał?
Od początku zastanawiano się do kogo skarb średzki mógł należeć.
Środa Śląska jako miasto lokowane było około 1233 roku przez Henryka Brodatego. Miasto leżało na szlaku handlowym pomiędzy Legnicą a Wrocławiem. W 1341 roku król Jan Luksemburski wzniósł wokół miasta mury obronne. W tym czasie do Środy sprowadzili się Żydzi, którzy szybko wzbogacili się tam jako pośrednicy handlowi. Jednym z nich był niejaki Mojżesz, który udzielał pożyczek samemu królowi, a później cesarzowi Karolowi IV Luksemburskiemu. Podejrzewa się, że to właśnie on był właścicielem skarbu średzkiego, gdyż w 1348 roku Karol Luksemburski zastawił u niego m.in. klejnoty królewskie.
Najbardziej znanym elementem skarbu średzkiego jest korona. Musiała ona należeć do kobiety. Przypuszcza się, że jej właścicielką mogła być Jadwiga Śląska, żona Henryka Brodatego lub – co bardziej prawdopodobne – Blanka de Valois, żona Karola Luksemburskiego. Być może korona Blanki została wykonana we Francji lub na Sycylii. Inne „kandydatki” do korony średzkiej to Elżbieta Przemyślidka, żona Jana Luksemburskiego i zarazem matka Karola IV lub Elżbieta Ryksa, żona Wacława II Przemyślidy.
Co, oprócz korony, wchodzi w skład skarbu średzkiego? Są to ceremonialna zapona królewska (klamra używana do spinania płaszcza) z kameą z orłem, dwie pary zawieszek, zapinki z figurą ptaka, trzy pierścienie i złota taśma zdobnicza oraz łącznie 7441 srebrnych monet (znaleziska z 1985 i 1988 roku) oraz 40 złotych monet.
Skarb średzki to największy średniowieczny skarb w Polsce i jeden z najważniejszych, jakie odkryto w XX wieku w Europie.
Czytaj też:
Heinrich Schliemann i odkrycie Troi. Mało kto wierzył, że Troja naprawdę istniejeCzytaj też:
Bluźnierstwo i sodomia? Pergamin z Chinon i tajemnice templariuszy