Powódź z 1997 roku do naszej historii przeszła jako powódź tysiąclecia. Skala zniszczeń była bowiem bezprecedensowa. Kataklizm dotknął południową i zachodnią Polskę, północno-zachodnią Słowację, wschodnie Niemcy oraz niemal całe Czechy. We wszystkich tych państwach zginęło łącznie 114 osób, w samej Polsce – 56. Szkody materialne oceniono na 4,5 miliarda dolarów. Z kwoty tej 2/3 były to szkody spowodowane przez powódź w Polsce.
Powódź tysiąclecia spowodowana była intensywnymi opadami deszczu, które doprowadziły do wylania wielu rzek oraz ich dorzeczy. Były to Bóbr, Bystrzyca, Kaczawa, Kwisa, Mała Panew, Nysa Kłodzka, Nysa Łużycka, Odra, Olza, Oława, Osobłoga, Prudnik, Skora, Szprotawa, Ślęza, Widawa i Złoty Potok, a także górna Wisła i Łaba.
Dwie fale opadów
Na początku lipca nad Polskę dotarł niż znad Włoch, który w zetknięciu z masami gorącego powietrza znad Morza Czarnego spowodował obfite opady deszczu. W dniach od 4 do 9 lipca 1997 roku w południowej i zachodniej Polsce w wielu miejscach odnotowano opady powyżej 200 mm, a w części nawet powyżej 300 mm. W górach opady były jeszcze większe i przekraczały nawet 400 mm. Rekord padł w Czechach, na stacji Lysá hora w Beskidach Morawsko-Śląskich, gdzie w ciągu trzech dób spadło 510 mm deszczu.
Druga fala ulew dotarła nad Polskę 18 lipca. Największe opady miały miejsce w Karkonoszach, lecz intensywnie padało nawet w centralnej Polsce. W lipcu 1997 roku w całym kraju suma opadów, w zależności od miejsca, przekroczyła trzykrotnie i czterokrotnie miesięczną średnią sumę opadów z poprzednich lat. W regionach górskich norma przekroczona została nawet pięciokrotnie.
Powódź tysiąclecia
Jako pierwsza wylały Nysa Kłodzka, Odra, Prudnik i Złoty Potok, które już 6 lipca zalały kilka wsi i miasteczek. Woda dotarła najpierw do Prudnika i Głuchołazów zalewając wiele domów i zakładów przemysłowych. W następnych dniach woda z Odry wylała się w okolicach Raciborza. 8 lipca zalane zostało Kłodzko, gdzie runęły do wody cztery zabytkowe kamienice. Kiedy fala powodziowa z Odry dotarła do Krapkowic, stan wody wynosił ponad 10 metrów.
10 lipca Odra zalała lewobrzeżne Opole i Racibórz, a 12 lipca zalany został Rybnik oraz Wrocław. Woda objęła około 40 procent miasta. Fala powodziowa dotarła następnie do Głogowa oraz licznych pobliskich miejscowości.
Druga fala opadów spowodowała jeszcze wyższą falę powodziową. W niektórych miejscach wody było o niemal metr więcej, niż dwa tygodnie wcześniej.
W niektórych miejscach wysoki stan wody utrzymywał się nawet przez trzy tygodnie. Sytuacja była dramatyczna – niektóre miejscowości zostały niemal odcięte od świata. Nie inaczej było np. w Opolu i Wrocławiu, gdzie ludzie chronili się, w miarę możliwości, na wyższych piętrach budynków, a jedyną możliwą drogą, którą można było dostarczyć im żywność, był helikopter.
Rząd Włodzimierza Cimoszewicza, który był wówczas premierem, był krytykowany za zbyt opieszałe działania (Cimoszewicz „zasłynął” wówczas wypowiedzią o tym, że ludzie sami są sobie winni, ponieważ nie ubezpieczają swoich domów). Faktem jest, że groza sytuacji dotarła do rządzących dopiero wówczas, kiedy zalane zostało Opole, a tak „na serio” dopiero wtedy, kiedy woda dotarła do Wrocławia zalewając niemal pół miasta. Co ciekawe, jeszcze kilka dni wcześniej, lokalna wrocławska „Gazeta Wyborcza” zapewniała, że Wrocławowi powódź nie grozi.
Ludzie wiedzieli jednak, co dzieje się w miejscowościach leżących bardziej na południe. Wiele osób zaczęło gromadzić wodę pitną i żywność, samochody przewożono do innych, wyższych części miasta, starano się zabezpieczyć swój dobytek. Mieszkańcy wielu miejscowości sami, bez udziału służb, takich jak policja czy straż pożarna, gromadzili się i przygotowywali worki z piaskiem, które miały zatrzymać wielką wodę.
Podczas powodzi tysiąclecia zginęło w Polce 56 osób. 18 lipca prezydent Aleksander Kwaśniewski ogłosił w Polsce jednodniową żałobę narodową.
Straty materialne szacowano na 12 milionów złotych. W wyniku powodzi dorobek swojego życia straciło około 40 tysięcy ludzi.
Czytaj też:
"Cześć, giniemy!". Katastrofa w Lesie KabackimCzytaj też:
Katastrofa Hindenburga. Koniec ery sterowców