Misja Popiełuszko

Misja Popiełuszko

Dodano: 
ks. Jerzy Popiełuszko
ks. Jerzy Popiełuszko Źródło: Wikimedia Commons
Z prokuratorem Andrzejem Witkowskim, prowadzącym śledztwo w sprawie porwania i morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki w latach 1990–1991 oraz 2001–2004 rozmawia Ryszard Gromadzki.

Ryszard Gromadzki: Z jakiego powodu w pana ocenie nie ma woli politycznej, żeby zakończyć śledztwo w sprawie porwania i morderstwa ks. Popiełuszki? Skąd ta powściągliwość władzy, jeśli chodzi o nastawienie do tego śledztwa?

Prok. Andrzej WItkowski: To jest sprawa bardzo złożona. Problem ma swoje zakorzenienie jeszcze w roku 1991, kiedy po raz pierwszy mnie od tej sprawy odwoływano. To wtedy było kompletne zaskoczenie, na pewno dużo większe niż wówczas, gdy po raz drugi to nastąpiło w 2004 r., wtedy już nie było takiej wielkiej niespodzianki jak przedtem. Jakie były powody? Oczywiście jest to problem natury politycznej, na pewno nie prawnej. Śledztwo, które do tej pory jest otwarte, od 20 lat czeka na jakąś konkluzję, finał, taki czy inny. Dlaczego w taki sposób ta sprawa jest załatwiana? Wydaje mi się, że trzeba źródeł tego stanu rzeczy szukać w uwarunkowaniach mających decydujący wpływ na poglądy i oceny osób sprawujących urzędy publiczne w naszym kraju, wysokiej rangi politycznej, że właśnie tak postępują z tą sprawą i to jest taki nacisk z zewnątrz. W mniejszym stopniu chodzi tu o prokuratorów, którzy wpływom tym ulegli, sprawując nade mną w jednym i w drugim przypadku, w latach 1991 i 2004, zwierzchność służbową. Miałem na to dowody, jako że moje stanowisko oczywiście w prokuraturze podzielano i trudno było mówić o braku zgody na moją koncepcję dalszego prowadzenia śledztwa z przyczyn faktyczno-prawnych, tak bym to określił; poza tymi newralgicznymi okresami rozwalania sprawy w jednym i drugim przypadku, kiedy to wytaczano przeciwko mnie najcięższe armaty. Zarówno ustalane fakty, jak i prawne ich zakwalifikowanie stwarzały kodeksowe podstawy do tego, żeby postępować tak, jak w każdym innym śledztwie się postępuje. Czyli, skoro mam dowody, które w sposób dostateczny uprawdopodobniają, że dana osoba dopuściła się czynu zabronionego pod groźbą kary przez ustawę, to się stawia zarzuty, prawda? A te najwyraźniej były nie do przełknięcia dla kogoś, kto miał wpływ na działania prokuratury. Mówię o tym w sposób nieco zawoalowany, ale jestem prawnikiem, nie politykiem.

Nie miał pan wrażenia, że cały scenariusz śledztwa, które miał pan nadzorować, jest już ustalony, że jego finałem nie może być pociągnięcie do odpowiedzialności dwóch kluczowych postaci, czyli Kiszczaka i Jaruzelskiego, że rzecz się powinna skończyć na Płatku i Ciastoniu, a wszystko po to, żeby uspokoić opinię publiczną, że coś się robi? Natomiast osoby, które prawdopodobnie – wszystko na to wskazuje – odegrały decydującą rolę w tym zabójstwie, miały pozostać bezkarne ze względu na immunitety, które nadała im III RP?

Panie redaktorze, ja przystępowałem do tej sprawy tak jak do każdego innego śledztwa, które prowadziłem wcześniej. Niezrozumiałe, wręcz niewyobrażalne dla mnie byłoby realizowanie czyichś tam scenariuszy czy opcji, typu: ten tak, ten nie, ten wątek ruszamy, a ten odpuszczamy. Dla człowieka normalnego parającego się moją dziedziną byłaby to strategia obca, a nawet wroga; a więc nie tylko, że jej nie zakładałem, lecz także w ogóle nie istniały dla mnie tym podobny dylemat czy też jakakolwiek obawa, iż może on się pojawić. Ja i moi koledzy z zespołu śledczego wykonywaliśmy po prostu naszą robotę.

Całość dostępna jest w 41/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Rozmawiał: Ryszard Gromadzki