Wypowiadając tę modlitwę Kanon wiąże Melchizedeka z Chrystusem. W ten sposób podkreśla ciągłość ofiarniczej aktywności całej ludzkości. Protestanci odrzucili Boski akt ofiary na rzecz pełnego uczestnictwa wiernych w nabożeństwie. Okazało się to dramatycznym błędem, wynikającym z niezrozumienia aktu liturgicznego.
Bo na czym miało polegać aktywne uczestnictwo uczniów w Wieczerniku, gdy pozwolili, by Chrystus umył ich nogi? Na czym polegało „aktywne uczestnictwo” Marii i Jana, gdy stali pod krzyżem? Jeśli próbujemy szukać lekarstwa na kryzys Kościoła, to nie w przepełnionych sloganami pomysłach zdynamizowania i unowocześnienia, ale przeciwnie u tych, którzy dochowali wierności dziedzictwu. Którzy w momencie próby wytrwali i obronili wartość klasycznego rytu. Przechowali pamięć o Ablu, Abrahamie, Melchizedeku, ofiarnikach i błagalnikach.
Czy kapłaństwo chrześcijańskie zostało ustanowione przez samego Chrystusa czy też jest formą naleciałości kulturowej? Czy Chrystus uważał sam siebie za kapłana? Na czym polegało podobieństwo kapłaństwa Chrystusa i Melchizedeka? Czy Msza Święta to ofiara? Kto, komu, w czyim imieniu i po co ją składa? Czy też Msza to tylko uczta i zgromadzenie?
Dlaczego współcześni katolicy mają tak ogromny problem w doświadczeniu świętości? To nowa mentalność, czy też źródłem jest modyfikacja i zmiana samych rytów i obrzędów dokonana przez Pawła VI w 1969 roku?
Poniższy tekst to fragment książki Pawła Lisickiego pt. „Wygnanie Melchizedeka” wydanej przez wyd. Fronda.
DWÓCH ARCYKAPŁANÓW
Kiedy Chrystus stanął przed arcykapłanem żydowskim – przypomnę, że był to kluczowy moment całego przesłuchania, kiedy po serii sprzecznych ze sobą zeznań świadków, z których jedni mówili, że chciał On zburzyć świątynię, inni temu przeczyli i gdy wydawało się, że sprawa skazania utknęła w martwym punkcie, tak że do działania musiał przystąpić Kajfasz i mocą swojej władzy najwyższego autorytetu religijnego Izraela zaprzysiągł Jezusa na Boga żywego, by ten wyznał, czy jest Mesjaszem, Synem Bożym – padło owo niezwykłe wyznanie, które przypieczętowało los podsądnego. Jezus powiedział: „Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego i nadchodzącego na obłokach niebieskich” (Mt 26,64). Od tych słów zawisło, można powiedzieć, wszystko. Śmierć Chrystusa musiała się dokonać. Wypowiedziane na głos, w oczy Kajfasza i przed Wysoką Radą, słowa te musiały sprowadzić na przesłuchiwanego najwyższą karę. Do tego momentu Jezus wciąż mógł ujść z życiem. Gdyby powiedział, że nie zamierzał burzyć świątyni. Albo gdyby przyznał, że został źle zrozumiany. Ta przerażająco krótka chwila, od uroczystego zaprzysiężenia do odpowiedzi – ewangeliści nie mówią, czy było to kilka sekund, czy może kilkanaście – była ostatnią, w której nic nie było całkiem przesądzone. Dla członków Sanhedrynu, zmęczonych przesłuchaniem i niemożnością doprowadzenia rzeczy do końca były one, te słowa Jezusa, tylko końcem mitręgi. Zgromadzili się, by go skazać i kiedy padły, wiedzieli, że sprawa została zakończona. Klamka zapadła. Nie było wyjścia.
Arcykapłan doskonale to zrozumiał. Ledwo Jezus złożył wyznanie, Kajfasz rozdarł swe szaty w teatralnym geście i wykrzyknął: „«Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje?». Oni odpowiedzieli: «Winien jest śmierci»” (Mt 26,66). To samo przekazuje święty Marek. „Oni zaś wszyscy wydali wyrok, że winien jest śmierci” (Mk 14,64). A może dodaje więcej? Pisze o „wszystkich” i wspomina wyraźnie, że był to „wyrok”. U Mateusza członkowie Wysokiej Rady mówią, że Jezus jest winien, Marek wskazuje, że było to orzeczenie sądu. Winien – to nie pogląd, ale sentencja. Sprawa zakończona, złoczyńca został przyłapany na gorącym uczynku, tak się przynajmniej wydawało czcigodnym członkom Sanhedrynu. Wyrok wydany, przesłuchany skazany. Dzisiaj wielu biblistów powątpiewa w autentyczność tej sceny. Jedni twierdzą, że Sanhedryn nie mógł tak działać, bo to, jak działał, było opisane przez Misznę, zbiór praw żydowskich skodyfikowany na początku III wieku. Z opublikowanych dwieście lat po śmierci Jezusa przepisów wnioskują zatem, że opisany przez współczesnych Galilejczykowi ewangelistów proces musiał być inny niż to przedstawiono. Inni dowodzą, że ewangeliści nie mogli mieć wiedzy na temat ewentualnego przesłuchania. Są i tacy, którzy dopatrują się wewnętrznych sprzeczności nie i braku spójności w relacjach męki. Te liczne zarzuty są, prawdę mówiąc, błahe i nierzeczowe. Wynikają z rozpowszechnionej na niebotyczną skalę politycznej poprawności i strachu. Uznawać dziś prawdziwość opisów procesu przed Sanhedrynem i dostrzegać rolę faryzeuszy, to narażać się na oskarżenia o antysemityzm. Pisałem już o tym kilka razy, kto ciekaw, ten sprawdzi.
Wracam do tego fragmentu nie po to, by znowu wykazywać jego historyczną wartość i wiarygodność. Ważne jest teraz co innego, coś, co może umknąć uwagi nawet tych, którzy miazmatów współczesnych za dobrą monetę nie przyjęli i uznają tekst Ewangelii za autentyczny i oddający rzeczywistość. Otóż odpowiadając arcykapłanowi, Chrystus posłużył się dwoma cytatami.
Pierwszy odwołuje się do Psalmu 110. Kiedy Jezus mówi: „Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego”, nawiązuje do początku Psalmu 110: „Rzekł Pan do Pana mego: Siądź po prawicy mojej, aż położę Twoich nieprzyjaciół pod stopy Twoje” (Ps 110,1). Tym zatem, który zasiądzie po prawicy jest On, Chrystus. Siedzieć po prawicy, to być na równi z tym, kto siedzi na tronie. Jezus mówi Kajfaszowi: jestem tym, który zasiada po prawicy Boga. Pytasz, czy jestem Mesjaszem, Synem Bożym? Tak, jestem Nim.
Jest On także, na co wskazuje drugi cytat, Synem Człowieczym z proroctwa Daniela (Dn 7,13) „przychodzącym na obłokach niebieskich”. O co chodzi w tym tajemniczym obrazie? Wielu współczesnych czytelników może pytać: kim jest ten tajemniczy Syn Człowieczy? Dlaczego, gdy Jezus o nim wspomniał, Kajfasz zareagował w taki sposób? Skąd wzięło się oskarżenie o bluźnierstwo? Ba, nieprzeliczona rzesza współczesnych teologów uważa, że scena ta jest wykoncypowana i nieprawdziwa, bo brak jest proporcji między wyznaniem Jezusa a zachowaniem arcykapłana. Niby dlaczego z faktu, że Jezus odpowiada wspominając o Synu Człowieczym, ma wynikać, że zbluźnił – pytają? Odpowiedź jest tak prosta, że aż nie sposób uwierzyć, by tylu mogło ją przeoczyć. Prorok Daniel widział:
„a oto na obłokach nieba przybywa
jakby Syn Człowieczy.
Podchodzi do Przedwiecznego
i wprowadzają Go przed Niego.
Powierzono Mu panowanie,
chwałę i władzę królewską,
a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki.
Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem,
które nie przeminie,
a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7,13–14).
Zgodnie z żydowskim zwyczajem wystarczyło zacytować pierwszy wers danego tekstu, by wskazać na całość. Tak arcykapłan, jak także członkowie Sanhedrynu i Jezus znali teksty biblijne. Znali je zapewne na pamięć. Słysząc o „siedzącym po prawicy Wszechmocnego Synu Człowieczym”, Kajfasz i reszta Sanhedrynu zrozumieli, że Jezus widzi w sobie tego, który zasiada po prawicy Pana i tego, który stoi przed Przedwiecznym, jak równy z równym, i tego, któremu powierzono panowanie, chwałę i władzę królewską, i któremu „będą służyć wszystkie narody, ludy i języki, a królestwo jego nie ulegnie zagładzie”. Śmiałe słowa, jeśli pamiętać, kto i wobec kogo je wypowiada, nieprawdaż? Z jednej strony arcykapłan w uroczystym stroju, w otoczeniu licznej grupy najwyższych kapłanów, starszych, uczonych w Piśmie, z drugiej pojmany, skrępowany, poniżony i trzymany pod strażą Jezus. Śmiałe słowa, po których stało się to, co stać się musiało. Na pewno Jezus mówi w nich o sobie jako o tym, kto równy jest Panu, Wszechmocnemu, Przedwiecznemu. Mówi, że ma władzę i panowanie. Ale to nie wszystko! Daleko nie wszystko. Tak jak w wypadku nawiązania do tekstu proroctwa Daniela, kiedy aby zrozumieć sens odpowiedzi Jezusa, trzeba przeczytać całość proroctwa, tak jest również w wypadku pierwszego cytatu. Inaczej nie pojmiemy, co usłyszał Kajfasz. Usłyszał on na pewno, jak zgodnie twierdzą ewangeliści, słowa o „siedzącym po prawicy Wszechmocnego Synu”. Zrozumiał, że odnoszą się one do Psalmu 110. Zrozumiał, że ten, którego osądza, ma siebie za równego Panu. Ale czy to wszystko?
Żaden inny psalm nie jest równie często cytowany w Nowym Testamencie, jak właśnie 110. Jego słowa stały się pierwszym chrześcijańskim wyznaniem wiary. Sam Jezus wcześniej wyjaśniał odpytującym Go faryzeuszom, właśnie powołując się na ten psalm, że w Mesjaszu nie należy widzieć jedynie potomka Dawida, ale kogoś, kto istniał odwiecznie i kto jest od Dawida większy, jest jego Panem (Mt 22,44). Oczywiście, tej wypowiedzi Jezusa Kajfasz znać nie musiał, chociaż można podejrzewać, że mu o niej doniesiono. Znał ją, co jest wielce prawdopodobne, czy nie znał, co także jest możliwe, na pewno jednak znał cały psalm i na pewno, słysząc początek, pamiętał, co zawiera on dalej.
W tym najważniejszym momencie swego życia, stojąc przed arcykapłanem, Jezus odwołuje się do tego właśnie tekstu. Wskazuje, że jest Panem Dawida, że zasiądzie po prawicy Boga. Ale mówi jeszcze coś, co właśnie nam dzisiaj umyka, a co na pewno usłyszał on, arcykapłan żydowski. Kiedy Jezus mówi do Kajfasza, że jest Panem Dawida i zasiądzie po prawicy Boga, w miejscu przeznaczonym dla kogoś, kto jest równy Wszechmogącemu, to jednocześnie przypomina od razu o czwartym wersie tego samego psalmu. Oto i on, niewypowiedziany na głos przez Chrystusa, ale obecny i wszystkim zgromadzonym doskonale znany: „Pan przysiągł i żal Mu nie będzie: «Tyś Kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka»” (Ps 110,4). Tyś – Ty, który siedzisz po prawicy Wszechmocnego. Chyba nie można jaśniej: Jezus mówi Kajfaszowi: ja jestem królem, któremu powierzono wszelkie panowanie i ja jestem kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka. Można się nawet zastanawiać, czy to drugie roszczenie, obecne, acz niewypowiedziane, nie rozsierdziło Kajfasza jeszcze bardziej niż pierwsze. Pretendentów do władzy politycznej było bowiem wielu. Ale do władzy kapłańskiej?
Odwołując się w tym kluczowym momencie do tego psalmu, Jezus wskazuje zatem nie tylko na to, że jest Panem Dawida, ale „arcykapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”. Jest nowym królem-kapłanem. Wystarczyło, by Kajfasz ogłosił bluźnierstwo i rozdarł szaty. Wskazując na siebie jako na arcykapłana na wzór Melchizedeka, Jezus zakwestionował tym samym status i potęgę Kajfasza, arcykapłana na wzór Aarona. Stali przecież w tej chwili przeciw sobie, tak wynikało ze słów Jezusa, dwaj arcykapłani, jeden z rodu Aarona, drugi na wzór Melchizedeka. Dwa porządki kapłaństwa, dwa wzorce.
Czy to przeciwstawienie dwóch porządków kapłaństwa jest moim wymysłem? Albo – bo przecież podążam tu jedynie szlakiem wytyczonym przez wielu innych katolickich teologów – czy nie jest to właśnie późniejsza, katolicka, dodatkowa, wtórna, spekulacja? W żadnym razie. Już pierwsi uczniowie widzieli ścisły związek między Jezusem a Melchizedekiem. Zrozumieli, że choć podczas przesłuchania przed Kajfaszem słów tych Chrystus bezpośrednio nie wypowiedział, tkwiły one przecież ukryte i zasłonięte, wskazując mimo to na sens całego wydarzenia. Najwyraźniej wspomina o tym już List do Hebrajczyków. Jest on właściwie wariacją na tę jedną melodię. Chrystus to nowy Melchizedek.
„Podobnie i Chrystus nie sam siebie okrył sławą przez to, iż
stał się arcykapłanem, ale [uczynił to] Ten, który powiedział
do Niego:
Ty jesteś moim Synem,
Jam Cię dziś zrodził, jak i w innym [miejscu]:
Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka.
Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił
On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić
od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości.
A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez
to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się
sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy
Go słuchają, nazwany przez Boga kapłanem na wzór
Melchizedeka (Hbr 5,5–10).
Zobaczmy, jak autor tego tekstu odszyfrował to, czego Jezus w zderzeniu z Kajfaszem nie wypowiedział, ale co tym niemniej tkwiło podskórnie obecne. Według autora listu to Bóg powiedział do Chrystusa: „Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”. List łączy ze sobą te określenia. Chrystus jest zarazem Synem, kapłanem na wieki, tym, kto wołał i płakał i nauczył się posłuszeństwa. Przede wszystkim: Bóg nazwał Go kapłanem na wzór Melchizedeka. Ale zaraz, zaraz, pyta nieco zaskoczony współczesny czytelnik, w jaki sposób to się stało? Gdzie Bóg tak nazwał Chrystusa? Skąd to się wzięło? Autor listu wiąże te określenia z męką, z cierpieniem, z przesłuchaniem i krzyżem. „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości”. Słowa te to nic innego niż streszczenie dramatycznej modlitwy w Ogrójcu, gdy Jezus pyta Ojca, czy musi wypić kielich męki. List jednak nie tylko streszcza. Podaje też interpretację, która nas zaskakuje: „i został wysłuchany dzięki swej uległości”. Został wysłuchany? W jakim sensie? Czyż Chrystus nie prosił o oddalenie kielicha? A może jednak prosił, przeciwnie, o wypicie kielicha? W ten sposób wyraźnie rozumuje autor listu: „A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają, nazwany przez Boga kapłanem na wzór Melchizedeka”. Melchizedek jeszcze kilka razy pojawi się w tekście Listu do Hebrajczyków.
Chrystus – Melchizedek. To zestawienie brzmi osobliwie w uszach dzisiejszych katolików. O co w tym chodzi? Na czym to polega? Podsumujmy fakty. Podczas przesłuchania przed Kajfaszem Jezus, mówiąc, kim jest, jaka jest jego godność, odwołuje się do Psalmu 110. Autor psalmu (w czasach Jezusa uważano powszechnie, że był nim sam król Dawid) najpierw mówi o Panu – Bogu, który mówi do Pana – króla, by usiadł po jego prawicy, wynosząc go do równej boskiej godności. Następnie zaś nazywa tego Pana – króla także kapłanem na wzór Melchizedeka. Jezus mówi zatem do Kajfasza, że jest królem i kapłanem na wzór Melchizedeka. Kilkanaście, a może kilkadziesiąt lat po tym nieznany autor Listu do Hebrajczyków – z kontekstu wynika, że powstał on wkrótce przed rokiem siedemdziesiątym po Chrystusie, choć większość egzegetów sądzi, że został napisany nieco później – wyraźnie już i jednoznacznie pisze o Chrystusie jako o kapłanie na wzór Melchizedeka. Dowodem na to jest w jego oczach po słuszne cierpienie. Nie chodzi tu o jednorazową metaforę, o, powiedzmy po ludzku, chwilowy koncept. Ścisły związek Chrystusa z Melchizedekiem jest nicią przeplatającą cały tekst listu. Włączenie go do Kanonu Nowego Testamentu, mimo dyskusji na temat autorstwa, pokazuje, że myśl ta wyrażała wiarę najwcześniejszego Kościoła. (…)
Powyższy tekst to fragment książki Pawła Lisickiego pt. „Wygnanie Melchizedeka” wydanej przez wyd. Fronda.
Czytaj też:
Kościół u zarania. Historia według EuzebiuszaCzytaj też:
Duchowa misja Polaków. "Twych prawd pilnuję"Czytaj też:
Prawdziwy rozdział państwa i Kościoła
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.