Gdy 18 maja 1935 r. odbywał się pogrzeb marszałka Józefa Piłsudskiego, w Wilnie przez cały dzień nie doszło do ani jednego przestępstwa. Żadnemu mieszkańcowi miasta nie wyciągnięto z kieszeni portfela, nie odnotowano ani jednego napadu rabunkowego czy włamania. Tacy właśnie byli przestępcy przedwojennej Polski. Choć łamali prawo, mieli swój kodeks honorowy i pozostawali dobrymi Polakami. Świat przestępczy PRL różnił się od świata przestępczego II RP dokładnie tak samo, jak różniły się te dwa państwa.
Wśród kryminalistów komunistycznej Polski niewielu było ludzi przypominających przedwojennych eleganckich kasiarzy czy wspomnianych wyżej honorowych wileńskich złodziei. Dominowali zdemoralizowani bandyci przypominający sowieckich urków, czyli wytatuowanych, pozbawionych hamulców degeneratów, którzy siali terror w łagrach.
Świat przestępczy PRL to obskurne meliny, gdzie w oparach denaturatu rżnięto się nożami i okładano kułakami. To drobne malwersacje w PGR-ach i fabrykach. To prymitywni zabójcy, którzy swoje ofiary bili po głowie tłuczkami do mięsa. Nawet przestępstwa ówczesnych celebrytów – o których w tym numerze „Historii Do Rzeczy” pisze Sławomir Koper – zdumiewają swoją marnością. Jakieś śmieszne dewizowe kombinacje czy nielegalne wywożenie za granicę towarów na handel. Wszystko to, aby zdobyć upragnione dewizy. Ludzie tacy budzą raczej współczucie niż oburzenie. PRL był najbardziej przaśną i ponurą epoką w naszych dziejach. Trudno więc się dziwić, że taki też był ówczesny świat przestępczy. Szczególnie że przykład szedł z góry.
Największą i najbardziej groźną organizacją przestępczą w ówczesnej Polsce był bowiem komunistyczny rząd.