Wiadomością, o której mowa, był – jak zapewne już zgadli wszyscy choć trochę obeznani z biografią wielkiego Francuza – list od polskiej arystokratki Eweliny Hańskiej, z którą wkrótce Balzaka połączyć miał romans. Jednak wbrew romantycznej legendzie, która otoczyła relację tych dwojga, a od czasu serialu „Wielka miłość Balzaka” na dobre rozgościła się w popkulturze, historia związku wiecznie zadłużonego pisarza i bajecznie bogatej Polki, jeśli odrze się ją ze wszystkich ornamentów, w które zaopatrzyli ją sami zainteresowani, okaże się mało budującą opowieścią odegraną przez moralnie wątpliwych bohaterów.
Mieszczanin szlachcicem
List od pani Hańskiej trafił do Balzaka w dość kłopotliwym momencie jego życia. Nie chodziło bynajmniej o to, że pisarz w chwili jego odebrania z powodu swej rozrzutności musiał ukrywać się przed wierzycielami, zabawę w kotka i myszkę z lichwiarzami uprawiać miał całe dorosłe życie, a i w roku 1832 nie była ona dla niego niczym nowym. Problem, który doskwierał pisarzowi, leżał głębiej i tykał jego męskiej dumy – autor „Komedii ludzkiej” właśnie dostał kosza. I to nie byle jakiego, bo dającą go była markiza Maria Henryka de Castries.
Już na samym początku naszej opowieści warto uświadomić sobie, że Balzak mimo swego literackiego geniuszu był w istocie zakompleksionym snobem. Choć jego ojciec był chłopem, któremu udało się zbić spory majątek dzięki nie do końca legalnym spekulacjom w trakcie rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich, Honoriusz wolał nie pamiętać o tym, że korzenie jego rodziny znajdują się w ubogiej wiejskiej chacie. Z uporem maniaka powtarzał wymyśloną przez Balzaka seniora dla żartu historyjkę o rzekomym arystokratycznym pochodzeniu swej familii i konsekwentnie podpisując się, stawiał przed nazwiskiem arystokratyczne (lecz całkowicie nieuprawnione) de. Gdy z początkiem lat 30. XIX w. zaczął tworzyć dzieła, które przyniosły mu sławę (wcześniej przez kilka lat pisał pod pseudonimem brukowe powieści), nowo zyskany status celebryty kompletnie uderzył mu do głowy. Balzak zachowywał się jak typowy nowobogacki, który nie wie, co zrobić z pieniędzmi, ale ma za to fatalny gust. Mieszkanie zapchał kiczowatymi, acz kosztownymi bibelotami (które co jakiś czas konfiskowali mu wierzyciele), krawcowi kazał przyszyć do swoich surdutów złote guziki i zaopatrzył się w laskę, która rozmiarami przypominała maczugę i była wykonana z turkusów, drogiego drewna oraz kości słoniowej. Wędrując z nią po paryskich ulicach, pozujący na dandysa pisarz ze swymi plebejskimi rysami i potężną budową wyglądał raczej jak zbój Madej szykujący się, by zadać komuś cios pałą. A że wciąż mu było mało, w końcu kupił sobie drugą laskę. Z rogu nosorożca.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.