Tadeusz Maraszkiewicz, bo nim mowa, był niewątpliwie esbekiem nietuzinkowym – z jednej strony prawdziwym artystą, wybitnym specem od podrabiania pisma, a z drugiej niepoprawnym gadułą i krytykiem polityki władz PRL, co z kolei sprowadzało na jego głowę kłopoty. Nie tylko zresztą to, ale po kolei.
Do pracy w Służbie Bezpieczeństwa, a konkretnie w Departamencie Techniki MSW Maraszkiewicz został przyjęty w październiku 1972 r. na stanowisko starszego referenta (w stopniu starszego sierżanta). Był wyróżniającym się pracownikiem w sekcji, która zajmowała się tzw. legalizacją krajową, czyli przygotowywała fałszywe dokumenty na potrzeby SB. Ceniono go za „wyjątkowe predyspozycje do naśladowania i odtwarzania pisma i podpisów”. Jego umiejętności początkowo wykorzystywano na potrzeby meldunków legalizacyjno- -operacyjnych. Swoją pracę wykonywał dokładnie i sumiennie. Mało tego, miał również przejawiać wiele inicjatywy i samodzielności.
Wzloty i upadki
Jego bezpieczniacka kariera załamała się w 1976 r. W lutym tego roku podczas wyjazdu na teren województwa bydgoskiego „wdał się w dyskusję z postronną osobą”, w czasie której miał „podać szereg informacji o charakterze służbowym”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.