Mit Hłaski. Boleśnie piękne urojenia pisarza
  • Krzysztof MasłońAutor:Krzysztof Masłoń

Mit Hłaski. Boleśnie piękne urojenia pisarza

Dodano: 

Sonia Ziemann powinna mieć najwięcej do powiedzenia o nałogu swego, było nie było, męża. „On nie był alkoholikiem. Przecież nie pił stale” – zauważa przytomnie, a następnie relacjonuje zmagania Hłaski z nałogiem: „Walka z alkoholem to doprawdy piękne, a jednocześnie straszne chwile w jego życiu. Walczył i przegrywał. Ale przecież bohaterami są często właśnie ci, co przegrywają”. W konkretach miało to wyglądać tak: „Gdy antabus brał codziennie, wytrzymywał bez alkoholu wiele dni. Trzy tygodnie, czasami miesiąc. Nie pił, cierpiał, wytrzymywał. Na jego prośbę w domu nie było ani kropli alkoholu. Ale kiedy wieczorem przypadkiem znalazł gdzieś butelkę piwa papy lub roztrzęsiony wyszedł z domu i wypił szklankę piwa w najbliższej knajpie – to był koniec. Polen wieder offen – znowu szedł w Polskę”.

„Przed jednym z przedstawień Marek się upił i zrobił mi awanturę. Uderzył mnie w twarz. Bił mnie” – opowiada Sonia Ziemann, ale nie rozwodzi się nad swoimi upokorzeniami. „Ja kochałam także jego wady – deklaruje w innym miejscu – jego kłamstwa i złe humory. Jego wybuchy chamstwa i tatuaż rodem z przedmieścia, ranę po rupturze, bełkot i woń pijaka w łóżku”.

O alkoholowych urojeniach Hłaski pisał Tadeusz Konwicki w „Kalendarzu i klepsydrze”. Starsi dobrze znają tę książkę, fragmentami na pamięć, ale młodszym rocznikom warto przypomnieć taki oto miniesej: „Mieszkaliśmy wtedy w domu literatów w Oborach pod Warszawą – wspominał Tadeusz Konwicki. – Animował nas tam i czarował Mareczek Hłasko, w pełni sił, w sztosie natchnienia, w pierwszym kroku przez chmury. Jednego wieczoru zniknął i nikt nie wiedział, kiedy zniknął i na jak długo zniknął. Znikał zresztą dosyć często i powracał z jakąś niespodzianką. Nazajutrz zjawił się zapłakany, roztrzęsiony, złamany nieszczęściem. Umarła mu w nocy córeczka. Wszystkie panie, wszystkie nasze ówczesne literatki podniosły lament. Zrobił się ogromny ruch w Oborach. Zaczęła się okropna bieganina, trzaskanie drzwiami, spazmatyczne szepty. Ktoś leciał z walerianą, ktoś biegł z setką czystej, ktoś rozpoczął dyżur przy nieszczęśliwcu. […] Później ruszyłem obejrzeć Marka trochę skonfundowany intensywnością obrzędu. Siedział na ganku z opuszczoną głową, zamarły w geście rozpaczy i rezygnacji. Wokół niego psykały panie, nawołując się w ten sposób do stosownej ciszy. Marek podniósł głowę i spojrzał mi w oczy przez grube łzy. I już wiedział, że ja wiem, że on wie, że to nieprawda. I przez te wielkie, niebieskie łzy zobaczyłem w jego oczach żal do mnie, bolesną pretensję, że przez zwykłą małostkowość, przez drobnomieszczańską małoduszność nie stać mnie na podjęcie gry, na śmiałe i pełne ryzyka wstąpienie w zaczarowany krąg boleśnie pięknych urojeń, dramatycznie wzniosłych zwidów”.

Wrażliwy na osobliwe wonie rozsiewane przez Hłaskę okazał się m.in. Zygmunt Hertz, który – choć pospólnie z Zofią Hertz – miał do „chłopca” sentyment i przez pewien czas mu matkował, a poznawszy go lepiej, nie zdzierżył:

Hłasko – nieznośny pasażer robiący samemu sobie na złość, marnujący każdą okazję, jaka mu się nawija – tak go podsumował w liście do Czesława Miłosza. – Patrzę z przerażeniem na to marnotrawstwo, facet jest psychopata-mitoman, hipochondryk, czort wie nie co. Nie do życia. Najdziwniejsze jego powodzenie u kobiet. Tego nie rozumiem: brudas aż śmierdzi, neurastenik, pijak okazyjny, awanturnik też okazyjny. Myślę, że rozwija pawi ogon czarów przez krótki okres, nabierze na litość czy samotność. Co zresztą tutaj można wiedzieć.

Hertz lubił i cenił alkohol, trochę więc dziwi jego uwaga o „pijaku okazyjnym”. Jednak wkrótce nazwie Hłaskę najkrócej, jak to możliwe: „Bydlę wyjechało, nie zostawiło adresu, mniejsza o to”.

Kuzyn Hłaski, Marek Porębowicz, był zdania, że „jego picie było filmowe”. Matka pisarza, oczywiście, o alkoholizmie syna nie chciała słyszeć. Wszystkim zainteresowanym powtarzała: „Pił, ale nie był alkoholikiem”, „Alkoholikiem nie był, a jego »picie« było niejako warsztatowe i wiązało się z ceną, jaką płacił, wchodząc do różnych środowisk”, „Nie był pijakiem. Słowo to jest tak wulgarne, tak niepasujące do Marka. Kochał życie i żył pełnią”.

Istotnie, Hłasko nie był pijakiem. Był alkoholikiem, ale to akurat uchodziło w tamtych latach, w oczach matki, żony i innych członków rodziny pisarza, za coś niesłychanie wstydliwego. Jeszcze gorsze mogłoby być tylko samobójstwo, stąd też od początku zaprzeczano uparcie pojawiającej się wersji o tym, że śmierć autora „Pięknych dwudziestoletnich” w Wiesbaden nie była tylko dziełem nieszczęśliwego przypadku. Swoją drogą, jeśli Zofia Komedowa mówiła prawdę i Hłasko rzeczywiście dopiero w Wiesbaden dowiedział się o śmierci Krzysztofa Komedy, za którego wypadek czuł się odpowiedzialny, może te dwa przedwczesne zgony, rzeczywiście – jak utrzymywała Komedowa – są ze sobą powiązane.

W czerwcu 1969 r. niemiecki „Der Spiegel” podając tragiczną wiadomość o śmierci autora „Pierwszego kroku w chmurach”, napisał: „Marek Hłasko, 35. Żył, pił i pisał. Ten polski pisarz żył w Warszawie, Berlinie, Londynie, w Hollywood, Tel Awiwie; pracował w kibucu, protestował i rozrabiał [...] »Pisanie – powiadał – jest tak samo wspaniałe jak chlanie«. Kierował się tą maksymą”.

Od granicy będziemy nieść trumnę

Dopiero w 1975 r. zwłoki pisarza sprowadzono do ojczyzny. Nagrobek wystawiła matka, miejsce na Powązkach pomógł jej załatwić Jan Himilsbach, mający liczne znajomości w środowisku „cmentarno-kamieniarskim”. Są świadkowie tego, jak kiedyś powiedział: „Trzeba sprowadzić Marka do kraju. Gdzie on tam, w tych Niemczech, będzie leżał? Tam nawet nie ma kumpli. Do granicy przyjedzie pociągiem, a od granicy będziemy nieść trumnę. A za trumną będą szły te wszystkie kurwy”.

Cztery lata trwały zabiegi matki pisarza o sprowadzenie prochów syna do kraju. W dniu 18 listopada 1975 r. trumnę z ciałem Marka Hłaski złożono do grobu na Cmentarzu Powązkowskim. Mogiłę pisarza pokryła potem tablica z napisem: „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni”.

Autorom mniej i bardziej sensownych tekstów o autorze „Pierwszego kroku w chmurach” nieraz mylił się prawdziwy życiorys Hłaski z tym, co napisał on w swoim „łże-pamiętniku”, w „Pięknych dwudziestoletnich”. W kilku artykułach na początku lat 80. zeszłego wieku pojawiły się krótkie fragmenty wręcz żywcem przepisane z tej książki. Pamięć o Hłasce zacierała się, mit olbrzymiał. Próbowano zmierzyć się z tą legendą, ale nie udało się to ani Bogdanowi Rudnickiemu, autorowi wydanej przez PIW monografii „Marek Hłasko”, ani Markowi Nowakowskiemu w opowiadaniu „Nocny gość”, ani Feliksowi Falkowi, reżyserowi filmu „Idol”. Szczęśliwie funkcjonują w czytelniczym obiegu dzieła Hłaski, przypominające twórczość pisarza, zachodzi bowiem obawa, że w zgiełku wokół jego osoby proza ta pójdzie w kompletne zapomnienie. Inna sprawa, że lektura może przynieść rozczarowanie.

Artykuł został opublikowany w 8/2013 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.