Polskie plany wojny morskiej z III Rzeszą - „Worek” i „Rurka”
  • Wojciech SopelAutor:Wojciech Sopel

Polskie plany wojny morskiej z III Rzeszą - „Worek” i „Rurka”

Dodano: 

Dlatego szczególnie ważne było posiadanie ciężkich baterii nadbrzeżnych, zdolnych do ostrzału portu w Gdańsku - zarówno z rejonu Helu jak i Gdyni. Finowie, mając długie wybrzeże, zafundowali sobie dwie pływające baterie - pancerniki obrony wybrzeża typu Ilmarinen. Szwedzi mieli trzy pancerniki typu Sverige, Dania i Norwegia eksploatowały stare jednostki z przełomu wieków. Polska, z racji niewielkiego wybrzeża, nie potrzebowała budować okrętów, wystarczyło działa ustawić na brzegu, gdzie zdolne były do ostrzału wszystkich celów. W dwudziestoleciu pewne starania podejmowano, ale z różnych przyczyn nic z tego nie wyszło. Armaty miały być nowe, na kredyt itp. W efekcie nie posiadaliśmy środków walki artyleryjskiej zdolnych zagrozić pancernikom i dużym krążownikom, czy też porazić siły niemieckie w Gdańsku.

Bez pomysłu na wojnę

Plany „Worek” i „Rurka” w zasadzie były tylko planami początkowego rozstawienia sił, podobnie zresztą jak cały plan obrony przed Niemcami. Dalej dowództwa miały reagować stosownie do sytuacji, gdyż nadmierne planowanie grozi rutyną. Na wybrzeżu szybko okazało się, że nie ma dalszych pomysłów. OORP „Wicher” i „Gryf” zostały unieruchomione w porcie w Helu i czekały na egzekucję. Okręty podwodne zamknięte w ciasnych sektorach zbierały cięgi od Niemców. Wiedzieli oni mniej-więcej, gdzie się polskie okręty znajdują. Miały one bowiem obowiązek potwierdzać odebranie każdego rozkazu, zdradzając zarazem swoją pozycję. Dodatkowo nikt na wybrzeżu nie był władny zmienić sposobu użycia okrętów podwodnych. W praktyce wszelkie zmiany musiały zostać zatwierdzone przez Kierownictwo Marynarki Wojennej z kadm. Jerzym Świrskim, który błąkał się bez sensu po kraju i nie miał pojęcia o sytuacji.

ORP "Orzeł" w lutym 1939 r.

W efekcie polskie okręty podwodne w ciągu kilku dni zostały poważnie uszkodzone w sposób utrudniający prowadzenie działań wojennych. Odniesienie się do wyczynów komandora podporucznika Henryka Kłoczkowskiego, dowodzącego ORP „Orzeł” przekraczają ramy tego artykułu, wspomnę tylko, że okręt ten uniknął poważniejszych uszkodzeń. Inne były atakowanie wielokrotnie bombami głębinowymi i zostały poważnie uszkodzone. ORP „Ryś” wpłynął, mimo zakazów, do portu w Helu, co dało załodze nieco oddechu i umożliwiło dokonanie pewnych napraw. Okręty nasze, operując w pobliżu Helu, miały działać wśród min postawionych przez „Gryfa”, co było trochę niebezpieczne, a na pewno - uciążliwe. Z drugiej strony przed atakami sił lekkich miała je bronić Bateria im. Heliodora Laskowskiego. Tyle, że ta nie mogła strzelać, aby nie zdradzać swojej pozycji w obliczu permanentnej obserwacji lotniczej. Musiała też oszczędzać amunicję i w efekcie tego oszczędzania do kapitulacji Helu wystrzeliła ok. połowy posiadanych zapasów. Okręty podwodne miały zakaz atakowania wrogich jednostek mniejszych od niszczyciela, nie mogły zwalczać zatem lekkich sił przeciwpodwodnych, które tym samym były bezkarne. A skuteczny atak na ten czy ów trałowiec ograniczyłby swobodę operowania sił niemieckich.

Nieudana operacja „Rurka” wyczerpała pomysły wykorzystania dużych okrętów nawodnych, które zostały unieruchomione. ORP „Gryf” nie nadawał się zbytnio do stawiania min w obliczu możliwej kontrakcji nieprzyjaciela. Duże rozmiary i długi czas stawiania zagrody czyniły go wrażliwym na ostrzał. Połączenie zagród minowych z działaniami okrętów podwodnych było zaś wyjątkowo niefortunne. Jeśli już zamierzano stawiać miny, to lepiej byłoby użyć do tego trałowców, które mogły postawić zagrodę z 120 min znacznie szybciej niż „Gryf”. Można też tu było wykorzystać stare torpedowce, z których jeden zachował się w służbie jako szkolny okręt artyleryjski. Wszystkie te, niewielkie, jednostki mogły też znacznie szybciej pobrać zapas min - przy odpowiedniej organizacji.

Czytaj też:
Szaleństwo komandora Kłoczkowskiego

ORP „Wicher” stracił dwukrotną okazję zaatakowania niemieckich niszczycieli w nocy z 1 na 2 września. Miał bowiem osłaniać akcje minowania i w związku z tym nie atakować pierwszy jednostek wroga. Nie wykorzystano go też do jakiejś akcji dywersyjnej następnej nocy. Pomysł przedzierania się do Anglii miał niewielkie szanse powodzenia, ale dawał możliwość uniknięcia zniszczenia poprzez internowanie w Szwecji. „Wicher” był w stanie osiągnąć wybrzeże szwedzkie w czasie 4-5 godzin.

Zaniedbany front

„Worek” i „Rurka” były planami pasywnymi. Nie było tam żadnej możliwości zaatakowania najbliższej bazy w Pilawie. Niewykorzystany był Morski Dywizjon Lotniczy, którego dwa samoloty Lublin R VIII mogły zabrać do 300 kg bomb, Lubliny R XIII miały już symboliczny udźwig, ale mogły być użyte do lotów rozpoznawczych. Dywizjon ten stanowił równowartość lotnictwa łącznikowego jednej armii i w momencie wybuchu wojny powinien zostać ewakuowany i użyty w tej roli. Tymczasem okręty i samoloty miały biernie wyczekiwać na zniszczenie, pozbawione możliwości reakcji.

Polska nie dysponowała okrętami odpowiednimi do realizacji planów obrony wybrzeża. Wystarczały tu o wiele mniejsze i tańsze w utrzymaniu okręty podwodne o wyporności 300-400 ton. Podobnie na powierzchni ścigacze i kutry torpedowe mogły nawiązać walkę z niemiecka blokadą, a nawet stawiać miny. W efekcie błędnych, nieelastycznych koncepcji Polska straciła dwa duże okręty, a trzy inne zostały wyeliminowane wskutek internowania. Straty zadane nieprzyjacielowi są niewielkie: 1-2 trałowce, które poderwały się na minach.

Przy ocenie przebiegu kampanii wrześniowej na Bałtyku należy pamiętać, że zależała ona w pewnym stopniu od przypadku. Gdyby udało się nam, nawet przypadkiem, zatopić np. niszczyciel, przebieg walk byłby raczej oceniony pozytywnie. Gdyby jednak Niemcy zatopili nam cztery okręty podwodne - mielibyśmy do czynienia z totalną katastrofą.