Urodził się w 1908 r. w Surabai w mieszanej, holendersko-jawajskiej rodzinie plantatora w ówczesnych Holenderskich Indiach Wschodnich. Służba wojskowa była niespełnionym marzeniem jego ojca, który wysłał swoich dwóch synów do Królewskiego Instytutu Marynarki w Den Helder w Holandii. Po zakończeniu nauki pełnił służbę jako obserwator w siłach powietrznych Holenderskich Indii Wschodnich. Do Holandii wrócił przed samym wybuchem II wojny światowej i objął dowództwo wysłużonej kanonierki "Balder".
Kiedy Niemcy zaatakowali Holandię, jego okręt przechodził remont w stoczni w Rotterdamie. On sam, zakwaterowany u holenderskiej rodziny, rankiem 10 maja 1940 r. ze zdumieniem obserwował niemieckich żołnierzy, którzy wodnopłatami He-59 lądowali na Nowej Mozie, opanowując kluczowe pozycje w mieście. Wspierał ich desant spadochroniarzy, lądujących w centrum miasta, wprost przy stadionie Feyenoordu Rotterdam. Mimo ogłoszonej już w sierpniu zeszłego roku mobilizacji i spodziewanego ataku, zaskoczenie było niemal kompletne. Oficer dyżurny bazy marynarki wojennej ogłosił alarm dopiero po telefonie Krapa.
Krap wziął udział w kilkudniowej obronie Rotterdamu, a po kapitulacji Holandii odmówił podpisania deklaracji lojalności wobec Niemiec. Oznaczało to aresztowanie i wysłanie do obozu jenieckiego w Soest w zachodnich Niemczech. Dla większości uwięzionych tam żołnierzy od początku punktem honoru było zorganizowanie ucieczki.
Pierwszą próbę podjął podczas transportu do obozu w Juliusburgu (dzisiaj Dobroszyce koło Oleśnicy) w listopadzie 1940 r. Korzystając z tego, że strażnik pilnujący składu schował się do wagonu, Krap wyszedł przez okno i wspiął się na dach pociągu. Skaczącą z wagonu na wagon postać, w świetle księżyca dostrzegł przejeżdżający motocyklista i wszczął alarm. Uciekinier został ujęty w budce hamulcowego, zanim zdążył wyskoczyć z pędzącego składu.
Po krótkim pobycie w obozie w Juliusburgu, holenderscy więźniowie w lipcu 1941 r. zostali przewiezieni do obozu jenieckiego w Colditz. Powodem były nieustannie podejmowane przez Holendrów próby ucieczki. W kilku przypadkach zresztą udane. Oflag IV C w Colditz był obozem specjalnym. Rozlokowany w zamku wybudowanym na skale, był przeznaczony dla ważnych oficerów, oraz tych, którzy próbowali już ucieczek z niewoli. Głównym zajęciem jeńców, wśród których byli również Brytyjczycy oraz spora grupa Polaków z admirałem Unrugiem i generałem Piskorem na czele, było planowanie ucieczek i goonbaiting czyli robienie z Niemców durni. Uciekano tradycyjnie, robiąc podkopy i podczas przejazdów do dentysty czy na rozprawy sądowe. Bardziej wyrafinowane było udawanie Niemców w przerobionych mundurach, czy wystawianie na apelu manekinów, zastępujących nieobecnych żołnierzy. Brytyjscy jeńcy budowali nawet na strychu szybowiec, którym planowali wydostać się z zamku. Średnio co 10 dni ktoś próbował ucieczki. Przez dwa lata pobytu Krapa w Colditz, do Anglii udało się dostać pięciu oficerom.
Holender nie mógł być gorszy, nie miał jednak szczęścia. Za pierwszym razem zdradził go hałas przebijanej ściany na strychu. Za drugim, podkop prowadzący już prawie za obóz odkryli Niemcy.
W czerwcu 1943 r. grupa holenderskich jeńców została przewieziona do Oflagu 67 M w Stanisławowie. Oczywiście zaraz po przybyciu zajęła się planowaniem ucieczki. Ze względu na położenie obozu na polskich kresach wschodnich, tradycyjny kierunek - Szwajcaria był wykluczony. Jeńcy zdecydowali się więc na próbę przedarcia przez okupowaną Polskę do Szwecji. Pierwsza próba nie udała się. Niemcy nie dali odwrócić swojej uwagi od pięciu jeńców, próbujących się ukryć w uprzednio przygotowanej skrytce w piaskownicy na boisku sportowym.
Wkrótce jednak pojawiła się druga szansa. Krap i jego dwóch współtowarzyszy przebrało się za rosyjskich jeńców, którzy korzystali z pewnej swobody poruszania się po obozie. Przez dwa dni i jedną noc kopali podkop, prowadzący z baraku stojącego przy obozowym. Nie niepokojeni dotarli do Dniestru, gdzie odłączył się od nich porucznik Pückel, który postanowił szukać schronienia na Węgrzech. Krap wraz z porucznikiem Frederikiem Beerem Kruiminkiem poszli pieszo do Kałusza, a potem przesiedli się na pociąg do Jasła.
Jawajczyk w Armii Krajowej
Tam schronili się w domu kapitana Mieczysława Silkowskiego - jeńca, którego Holender poznał jeszcze w Colditz. Jego żona skontaktowała ich z Armią Krajową. Otrzymali cywilne ubrania zamiast swoich przerobionych mundurów wojskowych i udali się w dalszą podróż do Warszawy. Ze względu na orientalny wygląd, Krap posługiwał się dokumentami wystawionymi na japońskiego mechanika Inonu Honjo. Jego malajski miał udawać japoński. Korzystając z pomocy polskiej przewodniczki, 10 grudnia znaleźli się w Warszawie. Pomieszkując w konspiracyjnych mieszkaniach, z przerażeniem wysłuchiwali opowieści mieszkańców o okupacyjnej rzeczywistości, terrorze zaprowadzonym przez Niemców i konsekwencjach spodziewanego wkroczenia do Polski Armii Czerwonej. W końcu dostali świetnie podrobione dokumenty, które umożliwiły im poruszanie się po ulicach Warszawy. Zostali też zaprzysiężeni jako członkowie Armii Krajowej.
W styczniu 1944 r., Krap wraz z australijskim pilotem Keithem Chisholmem, również uciekinierem z niewoli, omal nie wpadł w ręce Niemców. Kiedy spacerowali brzegiem Wisły, zatrzymał ich funkcjonariusz policji wodnej. Zdziwiony toczoną po angielsku rozmową, zażądał dokumentów. Mimo, że Chisholm miał przy sobie pewne papiery, zepchnął policjanta ze skarpy do lodowatej rzeki i zaczął uciekać. Holendrowi nie pozostało nic innego, jak również rzucić się do ucieczki. Policjant został wyłowiony z rzeki razem z dokumentami jeńców, a Gestapo wpadło na ich ślad.