- A więc daję ci krzyż.
- Już mam krzyż oficerski, najjaśniejszy panie!
- A jakiż stopień masz, młodzieńcze?
- Jestem kapitanem.
- A więc mianuję cię szefem szwadronu.
W tej chwili takem osłupiał, żem stał jak wryty; dopiero jenerał pociągnął mnie na stronę, bo nie miałem mocy odejść”.
Atak szwoleżerów, a także kirasjerów na pruską piechotę przedstawił Wojciech Kossak na obrazie z 1907 r.
Czytaj też:
Los Wysockiego. Co się stało z bohaterem nocy listopadowej?
W ciężkiej dla Napoleona bitwie pod Arcis-sur-Aube 20–21 marca, gdy cesarz musiał osobiście powstrzymywać od odwrotu swoje oddziały, szwoleżerowie nie zawiedli. Zaatakowali Bawarczyków. „Kiedy po trzeci raz wyparłszy piechotę gwardyi z bagnetem w ręku w nieładzie gonili, dopiero postrzegłszy nas stojących za pagórkiem ze spuszczonemi proporcami, zaczęli się formować, ale my nie czekając, żeby się uformowali, uderzyliśmy na nich i rozbili, i do samej wsi goniąc, trupem kładli, tak że mało co uszło chroniących się za budynki” – wspominał Józef Załuski.
Pluton szwoleżerów pod dowództwem Ambrożego Skarżyńskiego strzegł pod Arcis-sur-Aube Napoleona, przeprowadzając go w zamieszaniu bitwy do bezpiecznego czworoboku uformowanego przez batalion piechoty Legii Nadwiślańskiej. Kilkanaście dni wcześniej Skarżyński zdobył ze swoim żołnierzami most pod Berry-au-Bac. „Wpadł znienacka na czaty kozackie, wegnał je na most, wraz z niemi przeleciał przez rzekę, spisą kozacką, wydartą wrogowi, szerząc spustoszenie dokoła” – opisywał czyn szwoleżera Marian Kukiel. Skarżyński imponował niepospolitą siłą, rzucał – jak pisał jego kolega Józef Załuski – lancą niczym Turcy dzirytem, przeszywając wroga na wylot.
Piekielni Polacy pod Albuerą
W cieniu szwoleżerów, najsłynniejszej polskiej formacji epoki napoleońskiej, znaleźli się inni polscy kawalerzyści – ułani (lansjerzy) nadwiślańscy. Stało się tak za sprawą Somosierry, ale w czasach napoleońskich ułani nadwiślańscy byli wyżej cenieni niż szwoleżerowie – twierdzi Waldemar Łysiak we wstępie do pamiętników Kajetana Wojciechowskiego. Polskich ułanów, walczących lancami, Hiszpanie nazwali z lękiem i respektem „los infernos picadores”.
Niecałe dwa miesiące po Somosierze ułani nadwiślańscy – a także 2. pułk piechoty Legii Nadwiślańskiej – wzięli udział w bitwie pod Tudelą 23 listopada 1808 r. Piechurzy atakowali, wraz Francuzami, frontalnie oddziały hiszpańskie, podczas gdy ułani obeszli je z flanki. Żołnierze hiszpańscy nie wytrzymali ataku przerażeni skutecznością lanc w rękach polskich kawalerzystów. Ułani szarżowali też na armaty, co przyczyniło się do zwycięstwa, a potem brali udział w pościgu za uchodzącą armią hiszpańską. Dowodzący nimi płk Jan Konopka za Tudelę otrzymał krzyż komandorski Legii Honorowej.
Największą sławę zyskali ułani, już jako 1. Pułk Lansjerów Nadwiślańskich w bitwie pod Albuerą 16 maja 1811 r., gdzie marszałek Nicolas Soult starł się z wojskami brytyjsko-hiszpańsko-portugalskimi dowodzonymi przez gen. Williama Beresforda.
W krytycznej chwili boju, gdy nie był w stanie powstrzymać brygady gen. Colborne’a, Soult miał prosić dowódcę ułanów Jana Konopkę: „Pułkowniku, ratuj honor Francji!”. Tak wspominał uczestnik bitwy Kajetan Wojciechowski.
Historyk Stanisław Kirkor w to wątpi. Marszałek Soult z pewnością wydawał rozkazy przez adiutanta i nie jest prawdopodobne, by osobiście prosił Konopkę o ratunek. „W niczym to nie umniejsza bohaterstwa Polaków. Szarża pułku ułanów nadwiślańskich na brygadę Colborne’a jest źródłem największej tego pułku chwały” – pisze Stanisław Kirkor.
Atak ułanów doprowadził do wyeliminowania z walki brygady Colborne’a. Trzy z jej czterech batalionów zostały rozbite. Polacy wzięli do niewoli tysiąc żołnierzy, zdobyli sześć dział i cztery brytyjskie sztandary. Były to jedyne sztandary utracone w Hiszpanii przez Brytyjczyków. Za postawę na polu bitwy płk Jan Konopka został awansowany do stopnia generała brygady. Za Albuerę ułani dostali 11 krzyży Legii Honorowej. Poległo ponad 40 ułanów, a 80 było rannych.
W cieniu kawalerii
Legenda piechoty jest o wiele mniejsza niż legenda kawalerii, choć przecież ta pierwsza nie ustępuje ani bohaterskimi czynami, ani brawurą żołnierzom na koniach. Czasami wręcz była pomijana w wyróżnieniach. Tak było pod Tudelą, gdy ułani zostali nagrodzeni Legią Honorową, a piechota nadwiślańska nie została dostrzeżona. Determinację i zaciekłość wykazały dwa pułki piechoty Legii Nadwiślańskiej w krwawych, prowadzonych z obustronnym okrucieństwem, walkach o Saragossę w lipcu i sierpniu 1808 r. Wsławił się w nich Józef Chłopicki, dowódca 1. Pułku Piechoty Legii Nadwiślańskiej. „Przedziera się Chłopicki, przebywa wyłom, wpada do klasztoru i wypędza ze wszystkich jego części nieprzyjaciela, a czując, jak korzystną rzeczą byłoby mieć już wewnątrz miasta plac broni, a więcej jeszcze, jak ważne skutki mieć mogło zajęcie klasztoru Encalzas, nie przestaje na swej zdobyczy, ale zaraz wdziera się do tego drugiego klasztoru, zdobywa wszystkie inne budowle zamykające plac Engracia i bierze baterię na ulicy tegoż imienia, którą zaraz przeciw nieprzyjacielowi obrócono” – wspominał Józef Mroziński, kapitan 1. pułku Legii Nadwiślańskiej. Jerzy Kossak pokazał na swoim obrazie ułanów nadwiślańskich pod Ocana, rozstrzygających atakiem na piechotę hiszpańską bitwę na korzyść Francuzów. Przedtem jednak był moment krytyczny bitwy.
„Pod Ocana w Hiszpanii, kiedy przełamane linie francuskie ustępowały w nieładzie, młody Sułkowski chwycił sztandar 4. pułku polskiej piechoty, zawołał: »Kto Polak za mną!«. I tak dzielnie natarł na czele zgromadzonego oddziału, że odzyskał stanowisko i w bitwie tego dnia wyjednał zwycięstwo” – pisał Fredro w „Trzy po trzy”. Według innych książę Antoni Sułkowski miał powiedzieć: „Lepiej umrzeć, niż zhańbić honor wojska polskiego”.
Rozbity desant Brytyjczyków
Historyk wojen napoleońskich Marian Kukiel uważał, że dla polskiej piechoty tamtego czasu odpowiednikiem Somosierry jest Fuengirola. 15 października 1810 r. pod Fuengirolą polscy żołnierze z 4. Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego pod dowództwem kpt. Franciszka Młokosiewicza rozbili liczący ponad 1,6 tys. żołnierzy brytyjskich desant żołnierzy brytyjskich, dowodzonych przez lorda Blayneya i wspomaganych przez partyzantów hiszpańskich.
Młokosiewicz dowodził obroną nadmorskiego fortu, atakowanego 14 i 15 października 1810 r. z morza i lądu. Intensywnie ostrzeliwany z armat – mury zaczęły się kruszyć – odpowiedział ogniem z posiadanych dział. Do fortu przedarł się oddziałek por. Eustachego Chełmickiego. Obrońcy pod jego dowództwem dokonali udanego wypadu. „Bez wystrzału wpadł na nieprzyjacielską baterię z bagnetem w ręku i mimo oporu batalionu nieprzyjacielskiego, który jej bronił, opanował znajdujące się w niej działa, ubiwszy wielu Anglików” – relacjonował Młokosiewicz. Wraz z żołnierzami odsieczy obrońcy fortu rozbili Anglików, biorąc do niewoli dowódcę lorda Blayneya. „Widząc, jak szczupłą miałem siłę, a mając blisko 50 przeciw jednemu, był pewnym, że nie będę się nadaremnie tak przewyższającej sile opierał” – wspominał dowódca obrony fortu. Szabla Blayneya trafiła jako trofeum do Muzeum Czartoryskich.
Czytaj też:
Powstanie styczniowe na Ukrainie. Walki na Kijowszczyźnie i Wołyniu
Stanisław Kirkor w pracy „Pod sztandarami Napoleona” pisze, że tylko batalion angielski i 70-osobowy oddział artylerzystów miały żołnierzy o pełnej wartości bojowej, dodaje jednak: „Młokosiewicz i jego ludzie nie mogli jednak tego przewidzieć, gdy kanonierki angielskie zaczęły ich ostrzeliwać i gdy widzieli liczne wrogie siły otaczające zamek. [...] Trzeba było dużej odwagi i hartu ducha tak ze strony dowódcy, jak i jego żołnierzy, by odrzucić wszelkie propozycje kapitulacyjne i by podjąć obronę, a potem walkę pod zamkiem. Nie tylko podjąć, ale ją w pełni wygrać”.
Młokosiewicz, Chełmicki i Ignacy Bronisz zostali odznaczeni za Fuengirolę Legią Honorową.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.