Los Wysockiego. Co się stało z bohaterem nocy listopadowej?
  • Marek GałęzowskiAutor:Marek Gałęzowski

Los Wysockiego. Co się stało z bohaterem nocy listopadowej?

Dodano: 
Piotr Wysocki na litografii Jana Nepomucena Żylińskiego, między 1830 a 1832 r.
Piotr Wysocki na litografii Jana Nepomucena Żylińskiego, między 1830 a 1832 r. Źródło: Wikimedia Commons
Pojmany na Woli, skazywany na śmierć, skuty i katowany na Syberii - Piotr Wysocki dożył starości w Warce.

Po zdobyciu Woli przez Rosjan we wrześniu 1831 r. rozeszła się wieść, że wśród polskich jeńców znajduje się ten, który rok wcześniej, listopadową nocą, rozpoczął powstanie przeciw zaborcy rosyjskiemu. Nie uwierzyli Moskale, kiedy na pytanie gen. Władimira Obruczewa o jego los wzięci do niewoli polscy oficerowie odpowiedzieli: „Zabity”. Do szefa sztabu artylerii rosyjskiej, gen. Mikołaja Korffa, zwrócił się sam feldmarszałek Michaił Gorczakow, by odszukał Wysockiego wśród jeńców. „Zaczęliśmy oglądać rannych ułożonych szeregiem na słomie; wszyscy przykryci byli płaszczami. [...] Zwrócił naszą uwagę blondyn przykryty płaszczem oficerskim. Korff zapytał go, oczywiście po polsku, jak się nazywa, na co usłyszał w odpowiedzi: – Wysocki”. Tak w ręku Rosjan znalazł się przywódca sprzysiężenia podchorążych, który rzucając wyzwanie imperium rosyjskiemu, porwał Polaków do walki o niepodległość.

Koniec świata podchorążych

Decydujący o dalszym trwaniu powstania bój obrońców warszawskiej Woli obserwowało bezczynnie wielu polskich generałów, dysponujących wielotysięczną armią. Żaden, jak gdyby tknięty paraliżem, nie pospieszył im z pomocą. Tymczasem rzec by można, że to tam właśnie rozegrał się ostatni akt tej wojny o niepodległość, od początku znaczonej kunktatorstwem, pasywnością i brakiem woli walki generalicji, dowodzącej wszak jednym z najwartościowszych wojsk w polskich dziejach, znakomicie wyszkolonym, zdolnym do największych wysiłków i co nie do przecenienia – mogącym liczyć na powszechny entuzjazm i gotowość do poświęcenia Polaków z innych zaborów.

Był jakiś wielki dramatyzm w tym, że na czele jedynej odsieczy – zbyt nielicznej, by zmienić losy ostatniej bitwy ginącego powstania – stanął ten, od którego cała ta historia się zaczęła. To mjr Piotr Wysocki poprowadził batalion, zaledwie jeden batalion 10. pułku piechoty, by wesprzeć obrońców Woli. Heroizm Wysockiego należał do rzadko spotykanych, nie miał on bowiem złudzeń co do swojego dalszego losu. „W chwili gdy odprowadzałem go pod szaniec wolski, przy ostatnim uściśnieniu ręki, rzekł do mnie: »Pożegnaj przyjaciół; jeżeli Wolę wezmą, a ja nie zginę w boju, to zginę na rusztowaniu«” – wspominał Karol Karśnicki, przyjaciel ze szkoły podchorążych.

Z wielką radością i nadzieją witał spieszącego Wysockiego i jego żołnierzy dowódca wolskiej reduty, gen. Józef Sowiński. Zbyt małe były to jednak siły, by powstrzymać masy rosyjskich żołnierzy, którzy krótko po przedarciu się batalionu Wysockiego na Wolę ponownie uderzyli na polskie pozycje. Gwałtownemu natarciu towarzyszyło potężne wsparcie artylerii, na której ogień Polacy nie mieli już właściwie czym odpowiedzieć. Wspominał te ostatnie chwile boju mjr Tomasz Świtkowski: „Rzuciliśmy się na wały; jenerałowi Sowińskiemu przy pomocy Wysockiego udało się zmienić zdemontowaną armatę i z niej wystrzelić kilka razy kartaczami, ale za to wiele naszych poległo. Wysocki ciężko ranny [w rzeczywistości, jak podaje jego biograf Tadeusz Łepkowski, został raniony dość lekko w nogę – przyp. M.G.]; do tego podbiegłem, lecz mi rzecze – »Bój się Boga, Świtkowski, odpierajcie nieprzyjaciela, bo zginiemy«; jego jako rannego kazałem zanieść do kościoła”. Tam też, a ściślej w jednym z przykościelnych budynków, po wygaśnięciu walki wpadł w ręce Rosjan.

Był to dla nich nie lada sukces, większość przywódców powstania listopadowego po jego stłumieniu znalazła się bowiem poza granicami kraju. Dlatego to Wysocki stał się głównym oskarżonym w procesie o „bunt” przeciw carowi. Po podleczeniu go w Szpitalu Ujazdowskim na osobiste polecenie feldmarszałka Iwana Paskiewicza jako więzień stanu został wywieziony do twierdzy w Bobrujsku.

Carski sąd

Proces przed rosyjskim sądem polowym w Bobrujsku odbył się 28 października 1831 r. Pytany o powody rozpoczęcia powstania, Wysocki śmiało odpowiedział: „W r. 1830 miałem nadzieję oswobodzenia Polski spod władzy Rosji”. Już następnego dnia skazano go na karę śmierci przez ćwiartowanie. Decyzję sądu zmienił dowódca 1. armii, gen. Fabian von Sacken, który napisał na wyroku: „powiesić”. W sprawie przywódcy podchorążych wypowiedział się jednak ostatecznie sam car Mikołaj I, który nakazał ponowny sąd i przekazał więźnia w ręce Paskiewicza.

Wysocki, skuty kajdanami od chwili opuszczenia ziemi polskiej z początkiem 1832 r., został przewieziony do twierdzy w Zamościu. W listopadzie tegoż roku przeniesiono go do słynnego więzienia w dawnym klasztorze karmelitów przy ul. Leszno w Warszawie, gdzie przykuty łańcuchem do ściany celi oczekiwał na śledztwo. Rozpoczęło się ono jeszcze w tym samym miesiącu. Komisji śledczej przewodniczył rosyjski gen. Dannenberg, składu dopełniali radca stanu Józef Kalasanty Szaniawski, w dobie powstania kościuszkowskiego i Legionów Dąbrowskiego czerwony radykał, od dawna jednak carski sługus, oraz sędzia apelacyjny Drzewiecki.

W śledztwie starano się złamać Wysockiego i wymusić przyznanie się do spraw, które dotyczyły uczestników sprzysiężenia znajdujących się poza zasięgiem carskiej władzy. Kiedy nie poskutkowały groźby zastosowania bicia, aresztowano jego brata Józefa, oskarżając go o rzekomy udział w spisku podchorążych. W przededniu procesu okazało się, że w warszawskiej palestrze nie ma adwokata, który podjąłby się obrony bohatera nocy listopadowej – odmawiali nawet odważni niegdyś obrońcy członków Towarzystwa Patriotycznego. Wreszcie sąd odrzucił zaświadczenie lekarskie jednego z nich, Jana Kantego Kobylańskiego, który chcąc nie chcąc, wystąpił w roli obrońcy, zresztą odważnie odgrywając swoją rolę.

Proces odbył się w drugą rocznicę wybuchu powstania. Dziewięciu sędziów – pięciu Rosjan i czterech Polaków – głosowało jednomyślnie za karą śmierci. Różnica zdań dotyczyła jedynie sposobu jej wykonania – większość głosowała za szubienicą, trzech za ścięciem. Doradzano Wysockiemu zwrócenie się do cara z prośbą o łaskę. Ten jednak odpowiedział dumnie: „Nie dlategom broń podjął, ażebym prosił cesarza o łaskę, ale dlatego, żeby jej mój naród nigdy nie potrzebował”. Mikołaj I niespodziewanie jednak po raz drugi zmienił wyrok sądu. Piotr Wysocki miał zostać zesłany na 20 lat ciężkich robót na Syberii.

Tysiąc kijów

Major Wysocki przybył do Aleksandrowska, leżącego kilkadziesiąt kilometrów na północny wschód od Irkucka, w czerwcu 1835 r. wraz z innym powstańcem, mjr. Franciszkiem Malczewskim. Miał pracować w miejscowej gorzelni. Wśród jego towarzyszy było także kilku uczestników partyzantki Józefa Zaliwskiego z 1833 r., co interesujące – jednego z liderów sprzysiężenia podchorążych. Wysocki, Malczewski, trzej zaliwszczycy oraz Feliks Kasperski, więzień kryminalny, natychmiast zdecydowali się na ucieczkę. Przez Bucharę zamierzali przedostać się do Indii, a stamtąd do Europy.

Czytaj też:
Diabelska alternatywa

Nocą 22 czerwca wymknęli się z Aleksandrowska i dotarli do rzeki Angary. Kiedy nie udało się jej przebyć na prowizorycznie skleconej tratwie, poprosili napotkanych chłopów, by przewieźli ich przez rzekę. Przewoźnik wywiózł uciekinierów na jedną z rzecznych wysp, tam jednak zostali schwytani przez gromadę chłopów. Nie zdradził ich więc zapewne, jak podawał Agaton Giller, Kasperski, choć to on właśnie w śledztwie najbardziej obciążył Wysockiego, wskazując go jako pomysłodawcę ucieczki.

Zesłańców przykuto do taczek i poprowadzono na śledztwo do odległego Irkucka. Wysocki, uznany za inicjatora ucieczki, został skazany na tysiąc uderzeń kijem. Po tej straszliwej kaźni zesłano go do Akatui w kraju nerczyńskim, najcięższego miejsca syberyjskiej katorgi, gdzie przykuty do taczki pracował w kopalni rudy żelaznej. Tymczasem ponownie odezwał się Mikołaj I, który uznał za konieczne zauważyć, że wyrok za próbę ucieczki jest zbyt łagodny, „nie w pełni odpowiadający winie przestępców już wcześniej znanych ze zbrodniczych czynów, szczególnie głównego sprawcy – Wysockiego, przywódcy buntu w Warszawie, który nie okazał skruchy za dokonane przestępstwa. [podkreślenie – M.G.]”.

Artykuł został opublikowany w 6/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.