Jej nazwisko przywołał Krzysztof Kąkolewski w rozmowie z emerytowanym generałem SS Heinzem Reinefarthem, katem Woli. „Pani Lurie była w ciąży. Pańscy podkomendni zapędzili ją w grupie kilku tysięcy na podwórze fabryki na Woli wraz z trojgiem małych dzieci. Trzymając się za ręce, podeszli do ściany. Dzieci zginęły od salwy, ona, ranna, wygrzebała się w nocy spod stosu trupów. Potem urodziła dziecko, które przeżyło w jej łonie śmierć rodzeństwa” – powiedział Kąkolewski.
„5 i 6 sierpnia 1944 roku zdarzyły się różne rzeczy, o których ja nie wiedziałem […]. Przestępstwa wojenne zostały dokonane, to jest ustalone, ale ja to wiem z przewodu sądowego. Byli to ludzie Dirlewangera i Kamińskiego, którzy myśleli, że nadeszła godzina zemsty” – odpowiedział nazistowski zbrodniarz, który w latach 1951–1967 był burmistrzem uzdrowiska Westerland leżącego na wyspie Sylt na Morzu Północnym. Rozmowa z Reinefarthem to fragment wstrząsającej książki „Co u pana Słychać?” Kąkolewskiego, w której zebrał on swoje wywiady z niemieckimi zbrodniarzami (książka ukazała się w 1975 r.).
Historia Wandy Lurie musiała się pojawiać w rozmowie z katem Woli. Kobieta przeżyła własną śmierć w trakcie rzezi Woli, była świadkiem mordu na trojgu swoich dzieci i zagłady setek innych osób. Nie bez przyczyny Lurie nazywana była „polską Niobe” (i taki podpis znalazł się też na jej nagrobku).
Błyszczące naboje
Rodzina państwa Lurie mieszkała w czasie okupacji w Kolonii Wawelberga na Woli. W dniu wybuchu powstania kobieta zeszła z dziećmi do piwnicy swojej kamienicy. Wanda Lurie (ur. 1911 r.) była w ciąży, do rozwiązania brakowało kilka tygodni. W piwnicy przebywała do 5 sierpnia wraz ze swoimi dziećmi: 11-letnim Wiesławem, 5-letnią Ludmiłą i 3,5-rocznym Lechem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.