W Czechach Niemcy cały czas nalegali na włączenie się brygady w walki na tyłach Armii Czerwonej pod rozkazami Niemców. Polacy stanowczo odmawiali, żądając z kolei pozwolenia na przepuszczenie brygady na zachód Czech, dokąd zbliżała się już armia amerykańska. W związku z naciskami niemieckimi polska jednostka została skierowana w marcu 1945 r. na Morawy i stacjonowała w Rozstani nieopodal Brna. W trakcie jednej z rozmów – z coraz bardziej natarczywymi Niemcami – jeden z nich, chcąc wywrzeć presję na oficerach brygady, aby przyjęli ich żądania, wykrzyczał: – Przecież możemy was łatwo zlikwidować! „Bohun” spokojnie lecz stanowczo odparł: – My tak łatwo nie damy się zlikwidować. W końcu, po pełnych napięcia negocjacjach w połowie kwietnia Niemcy zezwolili brygadzie kontynuować marsz na Zachód. Zastrzegli jednak, że Polacy mają ominąć Pragę. Po dwóch tygodniach żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych dotarli do Všekar.
Pierwszą decyzją „Bohuna” było nawiązanie kontaktu z Amerykanami. W tym celu wysłano grupę pod dowództwem kpt. Stefana Skalskiego, który miał przy sobie list do dowództwa amerykańskiego. W kilku zdaniach komendant brygady informował aliantów, że zamierza podjąć działania bojowe na tyłach Niemców, przeciąć im drogi zaopatrzenia oraz wyzwolić obóz koncentracyjny w Holiszowie. Prosił również o przekazanie wiadomości o obecności brygady w Czechach gen. Andersowi. Po dwóch dobach list szczęśliwie dotarł do Amerykanów.
Holiszów i starcy z Všekar
Odległość pomiędzy Všekarami a Holiszowem to zaledwie 3,5 km. Niemcy zorganizowali tu filię obozu koncentracyjnego Flossenbürg, w którym w maju 1945 r. przebywały wyłącznie kobiety z różnych miejsc podbitej Europy. Przed wojną mieściła się tam huta szkła, zamieniona podczas okupacji przez Niemców w zakład produkujący amunicję. Naprzeciwko hal fabrycznych wybudowano obozowe baraki. Nie ma po nich śladu. Pozostał jedynie granitowy obelisk, informujący w kilku językach, że właśnie w tym miejscu był obóz. Z inicjatywy Czechów – w 2006 r. – przytwierdzono do muru miniaturową tablicę, na której napisano po czesku, że 5 maja 1945 r. polska Brygada Świętokrzyska Narodowych Sił Zbrojnych wyzwoliła tu niemiecki obóz koncentracyjny dla kobiet.
Okoliczności zdobycia obozu oddaje relacja por. Stanisława Jaworskiego „Korwina”: „Było to w dniu 5 maja 1945 roku. […] Pod obóz podeszliśmy lasem. Nasza kompania dostała zadanie sforsowania małego, kamiennego mostu na rzece czy kanale, który zagradzał dostęp do obozu. Moment ataku na obóz był dobrze wybrany, bo w czasie, kiedy większość załogi niemieckiej jadła obiad w jadalni. Biegiem przekroczyliśmy most i bez strzału znaleźliśmy się na terenie obozu. W czasie biegu zauważyłem w oknach budynków twarze więźniarek, których wyrazu do dziś nie mogę zapomnieć. Inna kompania, nie pamiętam która, wkroczyła do jadalni i rozbroiła Niemców. Tymczasem drugi batalion 204. pułku został zaangażowany do likwidacji niemieckich bunkrów z ciężkimi karabinami maszynowymi, które znajdowały się we wschodniej części obozu. Z powodu zupełnego zaskoczenia akcja ta trwała krótko i zakończona została likwidacją karabinów maszynowych i wzięciem do niewoli Niemców. Uwolnione kobiety nie posiadały się z radości – rzucały się nam na szyję, całując nawet po rękach”.
Uratowano 1 tys. kobiet. Do niewoli dostało się około 200 esesmanów i kilkanaście Niemek-strażniczek, które wcześniej nieludzko znęcały się nad więźniarkami. Jak wspominał dowódca brygady: „Zapanował niesamowity hałas, powstały z mieszaniny radosnego śmiechu, głośnego płaczu, krzyków i bieganiny”. Szybko jednak się okazało, że wewnątrz obozu znajdują się baraki otoczone dodatkowo drutem pod napięciem. Wewnątrz nich były Żydówki. Obok budynków stały beczki z benzyną. Kobiety miały być żywcem spalone! Uderzenie brygady uratowało im życie dosłownie w ostatniej chwili. Po otwarciu baraków z ich mroku poczęły wypełzać ludzkie strzępy. Prawie żadna z kobiet nie była w stanie ustać na własnych nogach...
Obaj noszą nazwisko Smazal. Mieszkają po sąsiedzku i są ze sobą spokrewnieni. To najstarsi mieszkańcy Všekar. Starszy z nich ma 90, a drugi 86 lat.
– Czy ich pamiętam? Oczywiście – mówi, uśmiechając się, młodszy ze staruszków. – Przybyli do nas wiosną 1945 r. Nazywali się Narodowe Siły Zbrojne. Byli umundurowani, posiadali świetną broń – dużo automatów i piękne konie. Bardzo im zazdrościłem tych koni. – Tak – wtrąca drugi z rozmówców – przyjechali konno, a gdy nas opuszczali, już odjechali zdobytymi na Niemcach samochodami. I część z tych koni nam zostawili. Byliśmy z tego bardzo szczęśliwi.
Na pytanie, jak układały się wzajemne stosunki pomiędzy Polakami a mieszkańcami wsi, obaj odpowiadają zgodnie, że poprawnie. – Na początku były problemy z ich zakwaterowaniem – mówi starszy z panów Smazalów. – Tego wojska było naprawdę dużo. Mieszkali więc w naszych chałupach, spali po stodołach. Nie wszystkim się to we wsi podobało. Chyba cała kompania – kilkudziesięciu żołnierzy – zajęła budynek, w którym była kiedyś hospoda. Spali na stołach, na podłodze, na strychu. Podobnie było w innych, sąsiednich miejscowościach. Oni stacjonowali także w Neuměřu i w Kvíčovicach. Ale wie pan, to byli zdyscyplinowani żołnierze. Nie przypominam sobie, aby były w stosunku do nich jakieś pretensje. Wieczorami były organizowane potańcówki. Najbardziej to z ich pobytu były zadowolone dziewczyny. Chyba wszystkie z wioski były szczęśliwe, że oni tu są – opowiada, śmiejąc się, pan Smazal.
– Ta wasza brygada to była prawdziwa polska szlachta – snuje swoją opowieść. Gdy stanowczo zaprzeczyłem i zacząłem wyjaśniać, że większość z tych żołnierzy pochodziła z rodzin chłopskich, jego twarz się zmarszczyła. Spojrzał mi głęboko w oczy i oznajmił: – Szanowny panie, ależ oni całowali kobiety w dłonie!
Wartownicy US Army
Latem 1945 r. brygada odeszła na Zachód. Początkowo stacjonowała w zamieszkanych przez Niemców wioskach na pograniczu Czech i Bawarii. Pułkownik „Bohun” chciał, aby jego żołnierze zostali podporządkowani dowództwu II Korpusu Polskiego. Tak się jednak nie stało, a to za sprawą artykułu Stefana Litauera pt. „Polscy faszyści rządzą pięcioma czeskimi wsiami”. Został on opublikowany w gazecie „News Chronicle”. Autor – sowiecki agent – przedstawił się jako polski korespondent z Londynu. Podał również fałszywe nazwisko – Stefan Lityński. Jego szkalujący brygadę artykuł spowodował z jednej strony nieufność i dezinformację Amerykanów, a z drugiej naciski Sowietów i ich wasali z Warszawy, by alianci wydali im żołnierzy NSZ.
Bardzo napięte stawały się też stosunki z przyjaznymi wcześniej władzami czeskimi, a dokładnie z tworzoną przez czeskich komunistów pod okiem NKWD policją. W Bernarticach, gdzie kwaterował sztab brygady, doszło nawet do nieudanej próby porwania „Bohuna” przez grupę czeskich policjantów. Ostatecznie Amerykanie podjęli decyzję o wycofaniu jednostki na terytorium Niemiec – do Bawarii. Następnie, choć nie zgodzili się na przyłączenie brygady do II Korpusu Polskiego, zaproponowali włączenie żołnierzy NSZ w szeregi Kompanii Wartowniczych przy III armii amerykańskiej. Jak pisał jesienią 1945 r. Melchior Wańkowicz: „Londyn miał z nimi porachunki jeszcze z czasów Armii Krajowej. Jego oficerowie-łącznicy wiele wysiłku włożyli w to, aby Amerykanom tłumaczyć, że ci chłopcy, którzy płakali, oddając z tak pomysłowym i krwawym wysiłkiem ciułaną broń, to nie żołnierze, tylko »displaced persons« […]. Trudno było wyjść cało z tych połączonych ataków Warszawy, Rosji i Londynu, Amerykanie czuli jednak, że te ataki popychają ich do czegoś nieuczciwego. Odebrali broń, odebrali statut żołnierski, ale Brygady nie wydali”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.