Wilm Hosenfeld, oficer, który uratował Władysława Szpilmana oraz Otto von Wächter, generał SS, który ograbił Kraków. Kim byli i co nimi kierowało? Jakie tajemnice skrywał i wciąż skrywa ich pobyt w okupowanej Polsce w czasie drugiej wojny światowej?
Niniejszy tekst to fragment książki Magdaleny Ogórek pt. „Król Olch”, wyd. Zona Zero
Ocalony wśród ruin
Podczas poszukiwań dociera do alei Niepodległości, gdzie ostało się jeszcze kilka willi.
Hosenfeld wybiera jedną z nich, wchodzi przez wypalone drzwi, sprawdza stan budynku, wreszcie dociera na ostatnie piętro. Po wstępnych oględzinach chce ruszyć ku wyjściu, gdy wtem słyszy hałas dobiegający z tej samej kondygnacji.
– Czy ktoś tu jest? – wypowiedziane szeptem pytanie zawisło w gęstej od pyłu ciszy.
Stanowczym krokiem rusza za śladem odgłosu i po chwili jego zdumionym oczom ukazuje się następujący obraz: wychudzony, brudny mężczyzna resztką sił przekłada pokrywki garnków, rozpaczliwie szukając czegoś do jedzenia. Głód sprawia, że całą swoją uwagę skupia na tej tylko czynności, nie słyszy zatem wchodzącego do pomieszczenia kapitana Wehrmachtu.
– Was suchen Sie hier?
Niemieckie słowa rozdzierają powietrze jak brzytwa, nieznajomy zastyga w bezruchu. Wreszcie odwraca się – bardzo powoli, każdy ruch naznaczony jest bólem.
– Was suchen Sie? – powtarza Hosenfeld. – Nie wie pan, że w tej chwili wprowadza się tutaj sztab obronny Warszawy?
Słychać, jak przyspiesza oddech, jak drży nabrzmiałe od strachu powietrze.
– Kim pan jest? – Niemiec ponawia pytanie.
Po krótkiej chwili z wyschniętych ust wydobywają się słowa:
– Pianista. Jestem pianistą.
Hosenfeld przygląda się nieznajomemu z niedowierzaniem, następnie spogląda w stronę drzwi wiodących do innych pokoi mieszkalnych i oznajmia rozkazująco:
– Pójdzie pan ze mną.
Chwila zawahania. Mężczyzna wstaje z trudem. Utyka na nogę, gdy mijają kolejny pokój. Następne pomieszczenie, pod ścianą zakurzony fortepian.
Oficer wskazuje ręką:
– Niech pan coś zagra.
Znowu wahanie. Niemiec domyśla się, czego boi się nieznajomy:
– Niech pan gra. Gdyby ktoś nadchodził, schowa się pan w spiżarni, a ja powiem, że grałem, by wypróbować instrument.
Zbieg powoli układa dłonie na klawiaturze zasnutej pyłem.
W opustoszałym domu rozbrzmiewają czarne jak smoła nuty.
Wpierw nieśmiało, następnie mocniej – klawisze wygrywają dźwięki, które układają się w Nokturn cis-moll Chopina.
Utwór, jak wyrzut sumienia, odbija się echem od ścian, płynie z otwartych okien, by ostatecznie zamilknąć w martwym zaułku utkanym z ruin.
Niemiec odwraca głowę.
Pianista kończy grać.
Nieme sekundy wloką się w nieskończoność.
– Pan się tu ukrywa? Nie może pan tu zostać. Trzeba wywieźć pana za miasto, na wieś. Tam będzie bezpiecznie.
Nieznajomy potrząsa z rozpaczą głową:
– Mnie nie wolno stąd wyjść.
W tym momencie Hosenfeld pojmuje prawdziwe położenie zbiega.
– Jest pan Żydem?
Strach. Słowo, które padnie, będzie na wagę życia. Sekundy wloką się w nieskończoność.
– Tak.
Niemiec posępnieje.
Gdzieś w oddali słychać odgłos wystrzałów – 400 metrów dalej hitlerowcy wysadzają Bibliotekę Narodową.
– No tak. W takim razie naprawdę musi pan tu zostać.
Rozgląda się chwilę, po czym pyta stanowczo:
– Gdzie jest pańska kryjówka?
– Na strychu.
– Proszę mi pokazać.
Hosenfeld fachowo przeprowadza inspekcję poddasza. Odkrycie – pod załamaniem dachu znajduje się wnęka, coś na kształt dodatkowego półpiętra.
Niemiec poleca banicie zająć to miejsce – tak będzie bezpieczniej. Sam penetruje kolejne pomieszczenia – w jednym z nich znajduje drabinę.
– Proszę wciągać ją na górę za każdym razem, gdy pan się schowa. Ma pan coś do jedzenia?
– Nie. Szukałem, gdy pan się tu pojawił.
– To nic, to nic – rozgląda się, jakby zakłopotany.
– Ja panu przyniosę.
Pianista nie jest już w stanie ukryć najwyższego zdumienia. Emocje biorą górę nad strachem.
– Czy pan jest Niemcem?
Smukły oficer oblewa się czerwienią.
– Tak, jestem Niemcem – odpowiada, następnie szorstkim gestem podaje muzykowi dłoń na pożegnanie.
Po trzech dniach Hosenfeld ponownie zjawia się przy alei Niepodległości 223. Jest już zupełnie ciemno, gdy na strychu rozlegają się słowa, szeleszcząc w języku Goethego:
– Halo! Jest pan tam?
Hosenfeld rzuca pianiście pakunek. Żyd wyczuwa przez papier kilka bochenków chleba oraz zawiniętą w pergamin marmoladę.
– Błagam, niech pan zaczeka.
Niemiec się niecierpliwi:
– Widział mnie wartownik, nie mogę zostać długo.
– Gdzie są sowieckie wojska?
– Na Pradze. Niech pan wytrwa kilka tygodni. Wojna skończy się najpóźniej na wiosnę. Niech pan wytrwa, słyszy pan? – rzuca na pożegnanie.
I znów bezkształtna cisza zapada w oblepiającej strych ciemności.
Przez kilka tygodni Hosenfeld regularnie dostarcza chleb nieznajomemu, celowo owijając pieczywo w aktualne gazety. 12 grudnia zjawia się ostatni raz. Przynosi większy niż do tej pory zapas jedzenia oraz ciepłą pierzynę.
– Opuszczam Warszawę wraz ze swoim oddziałem.
Zbieg wychyla się ze swojego ukrycia.
– Niech pan posłucha – Żyd zdobywa się na odwagę, by wziąć Niemca za rękę. – Nie zna pan mojego nazwiska. Chciałbym, by pan je poznał i zapamiętał, może się przyda. Nie wiemy, co będzie po wojnie.
Oficerskie spojrzenie – poważne, z ukosa.
– Jak pan się nazywa?
– Szpilman. Nazywam się Władysław Szpilman.
Niemiec uśmiecha się lekko.
– Dobre nazwisko dla muzyka.
Niniejszy tekst to fragment książki Magdaleny Ogórek pt. „Król Olch”, wyd. Zona Zero
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.