Zapisani w okupacji
  • Tomasz Zbigniew ZapertAutor:Tomasz Zbigniew Zapert

Zapisani w okupacji

Dodano: 
Okładka książki "Słowa w ogniu. Literaci w Warszawie 1939-1945"
Okładka książki "Słowa w ogniu. Literaci w Warszawie 1939-1945" 
Z Lidią Sadkowską-Mokkas, autorką książki „Słowa w ogniu. Literaci w Warszawie 1939–1945” rozmawia Tomasz Zbigniew Zapert.

TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: Istniały jakieś stałe adresy, pod którymi koncentrowało się życie literackie w Warszawy zajętej przez Niemców?

LIDIA SADKOWSKA-MOKKAS: Można wymienić ich wiele. Myślę, że najważniejszym jest Goetlówka – kuchnia literacka Rady Głównej Opiekuńczej, mieszcząca się początkowo przy Nowym Świecie 35, a od stycznia 1940 r. w przedwojennej siedzibie PEN Clubu i Związku Zawodowego Literatów Polskich przy Pierackiego 16A (obecnie Foksal). Bywali tam niemal wszyscy – na obiadach, okolicznościowych imprezach, świątecznych uroczystościach. Ale byli i tacy, jak Jarosław Iwaszkiewicz, którzy unikali tego miejsca. Często odwiedzana była kawiarnia Lardellego, gdzie można było napić się kawy, zjeść ciastko, posłuchać muzyki. Integrującą rolę odgrywały „salony” literackie oraz cykliczne wydarzenia, by wspomnieć słynne „wtorki” u Nałkowskiej, spotkania u Rity Rey czy „środy” u Stefana Rygla. Ważnym punktem na mapie literackiej było podstołeczne Stawisko.

W obliczu niewoli dawne spory środowiskowe poszły w niepamięć?

Wprost przeciwnie, bo natura ludzka jest niezmienna. Sympatie i animozje sprzed wojny nie tylko się nie zmieniały, lecz także zaostrzały, a nawet utrwalały. Ferdynand Goetel nadal nie znosił Iwaszkiewicza (i vice versa). Nie potrafił zrozumieć, dlaczego dla Czesława Wycecha i Stanisława Lorentza „wesoły efeb okupacji”, „fordanser appeasementu w stosunku do okupacji bolszewików”, stał się autorytetem moralnym i powierzono mu przewodniczenie zespołowi literackiemu. Irzykowski odczuwał żal do Zofii Nałkowskiej, „Womeli w spódnicy”, z powodu wzgardzonego uczucia. Po 30 latach domagał się zwrotów listów miłosnych, które pisał do autorki „Granicy” w okresie krakowskim. Obawiał się, że pisarka opublikuje korespondencję bez jego zgody, co przyprawi mu środowiskową „gębę”. Aurelia Wyleżyńska napisała z przekąsem, używając frazeologii rodem z Żeromskiego, o porzuconej przez męża Jadwidze Goetlowej, nazywając ją „wierną rzeką”, która musiała ustąpić „urodzie życia” (Halinie Winowskiej). I pomimo że regularnie otrzymywała paczki z wiktuałami z Wielgolasu, nie potrafiła pogodzić się z niesprawiedliwością w rozdzielnictwie żywności w Goetlówce. Środowisko literackie z rezerwą odnosiło się do sekretarza Nałkowskiej, Bogusława Kuczyńskiego, widząc w nim wiejskiego chłopaka z pisarskimi ambicjami, karierowicza z wybujałym ego. Miłosz nie przepadał za Nałkowską – „egerią wyższego towarzystwa Warszawy”, a także Nałkowską – pisarką. Zdanie zmienił po lekturze dzienników, które docenił za prawdę przekazu oraz „ton rozdzierający”. Podobne przykłady można mnożyć.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.