Jak w rzeczywistości wyglądało starcie? Arnaud Amaury i inni świadkowie mówią wyraźnie: w czasie, gdy wodzowie i rycerze naradzali się w sprawie oblężenia, ciury obozowe, najemne łotry i inne podejrzane typy, nie pytając nikogo o zgodę, ruszyły przez most prowadzący do miasta i sforsowały stare bramy. Tłum przystąpił następnie do regularnej rzezi mieszkańców. Masakra owa była kompletnie bez sensu – dowódcy krucjaty byli przecież w posiadaniu imiennej listy bezierskich heretyków. Wilhelm z Tudeli, duchowny, kronikarz i wielki zwolennik krucjaty, pisał oburzony: „Zabili wszystkich, którzy umknęli do kościoła. Nie uratował ich ni krzyż, ni ołtarz, ni krucyfiks. Oszalali nędznicy, uśmiercili nawet duchownych, niewiasty i dzieci”. O ofiarach zaś: „Bóg, jeśli taka jego wola, przyjmie ich dusze do raju”.
Powieściowy opat z XIV w. mógł znać „Dialogus miraculorum”. Pytanie, czy mógł myśleć w sposób, jaki przypisywał Amaury’emu niemiecki mnich, lub nie zdawać sobie sprawy, że cytuje słowa zmyślone. Eco, wszak autorytet w kwestii średniowiecza, wtłaczając w usta opata owo problematyczne zdanie, utrwala w głowach czytelników obraz oszalałych żądzą mordów opatów politruków.
Gruppenführer Bernard Gui
Zarówno powieść, jak i film mają dwa główne szwarccharaktery – Jorgego z Burgos i inkwizytora Bernarda Gui. O ile poprzednie półprawdy, stereotypy i zmyślenia pojawiają się w tle, o tyle w powieści postać inkwizytora urasta do odrębnego wątku, w filmie zaś staje się jednym z głównych filarów fabuły. Książkowy Gui ma makiaweliczny plan zerwania debaty, jaka toczy się między wysłannikami papieża Jana XXII a franciszkanami wspieranymi przez cesarza Ludwika IV Wittelsbacha. W tym celu węszy po całym opactwie tak długo, aż przyłapie wieśniaczkę i brata serwitora na prymitywnych i dość obrzydliwych gusłach. Rytuał, raczej głupawy niż niebezpieczny, staje się automatycznie podstawą do oskarżenia dziewki i mnicha o czarnoksięstwo.
W toku śledztwa (z obowiązkowym rzekomo użyciem tortur) dostaje się jeszcze kolejnemu bratu, któremu Gui wyciąga dawne uczestnictwo w heretyckiej sekcie dulcynian. Los nieszczęśników jest przesądzony. Gui zabiera całą trójkę na dalszy proces do Awinionu, nie kryjąc, że skończą na stosie. „Ona już spłonęła” – tak Wilhelm z Baskerville sprowadza na ziemię młodego mnicha chcącego ratować dziewczynę.
Film idzie w dziele budowania okrucieństwa inkwizycji jeszcze dalej. Troje nieszczęśników skończy na stosie ustawionym pod opactwem. Cudem uratuje się jedynie dziewczyna, a Gui w imię happy endu zginie zepchnięty w przepaść przez wieśniaków. Wcześniej jeszcze, według słów Wilhelma z Baskerville, krwiożerczy inkwizytor miał spalić na stosie „człowieka za tłumaczenie z greki, które nie było zgodne z Biblią”. Gui ma być przy tym typem, który nie aprobuje dociekań opartych na rozumie.
Nic tu nie trzyma się realiów. Kuriozalny jest już sam pomysł, który pada z ust mnicha-bibliotekarza w jednej z pierwszych scen filmu, by do rozwikłania sprawy śmierci jednego z braci zaangażować świętą inkwizycję. Rzecz dzieje się w obecności opata – a więc osoby kompetentnej, która może rozwiązać taką zagadkę – który milcząco aprobuje chory koncept. Sam Bernard Gui – postać historyczna – jest dość dobrze znany badaczom. Był wielkim miłośnikiem Arystotelesa, czego nie krył, a zatem zarzucanie mu kołtuństwa przez twórców filmu jest kompletnie chybione. Dominikanin umarł śmiercią naturalną w 1331 r. Reszta scen z jego udziałem przeczy temu, co wiemy o inkwizycji.
Fakt: od XIV w. inkwizycja zaczęła zajmować się czarami i magią, utożsamiając je z herezją. W swoim podręczniku dla inkwizytorów Gui zawarł jednak rzecz znamienną: „Inkwizytor winien względem osób, które przesłuchuje i co do których prowadzi dochodzenie, rozważając ich usposobienie, ich położenie, ich stan, ich chorobę i miejscowe okoliczności, przy badaniu i sprawdzaniu tego wszystkiego, poczynać sobie jak roztropny lekarz dusz – z największą ostrożnością”. Dalej pisze zaś o wróżbach i zaklinaniu duchów jako „o urojeniach i wymysłach ludzi zabobonnych”. W latach 20. XIV w., kiedy dzieje się akcja powieści, przeprowadził już w niedalekiej Langwedocji kilkaset procesów, w tym ludzi niebezpiecznych nie tylko dla kościoła, lecz także dla społeczności niepodzielającej katarskich poglądów. Mało zatem prawdopodobne, aby podchodził do guślarzy – tępawego mnicha i prostej wieśniaczki – jak do przywódców herezji.
Co innego Remigiusz – Gui udowadnia mu przynależność przed laty do dulcynian – sekty, która w północnej Italii siała terror wymierzony we wszystkich, którzy nie podzielali jej pomysłów na „apostolskie życie w ubóstwie”. I tutaj jednak jest mało prawdopodobne, aby skończyło się na stosie. Proces inkwizycyjny, choć odbiegał od dzisiejszego pojęcia praworządności i praw człowieka (na czele z zasadą domniemania niewinności), oferował sporo możliwości uniknięcia najcięższych kar. Najpierw zatem rozpoczynał się dwutygodniowy okres łaski. Dobrowolne poddanie się karze kończyło się na pokucie – np. udaniu się boso lub na kolanach do najbliższego kościoła lub publicznym napiętnowaniem poprzez naszycie żółtego krzyża. Dalej o śledztwie czytamy w przedmowie do podręcznika Bernarda Gui: „Stosowanie tortur było jednak, jak się wydaje, również w XIV wieku, przynajmniej w południowej Francji, raczej wyjątkiem niż regułą”. Gui jeśli musiał uciekać się do tortur, to wybierał mało „medialne” środki: kazał głodzić lub zamykać w lochu.
Istniało prawo do obrony (jeśli ktoś trzy razy zaprzeczył, że jest heretykiem) i poręczenie osoby publicznej (na czas potrzebny do zebrania dowodów świadczących o niewinności). Stosowano w końcu ułaskawienie. Wobec skazanych Gui dysponował dość szerokim wachlarzem kar, takich jak murus largus (lekkie więzienie grupowe), murus strictus (więzienie w samotności) i murus strictissimus (więzienie ze skuciem łańcuchami) w połączeniu z konfiskatą mienia. Stos był ostatecznością.
Gui w swojej karierze wydał 633 wyroki skazujące, przy czym kazał spalić 41 heretyków, z których 27 było recydywistami. Samo spalenie na stosie nie mogło odbywać się tak, jak przedstawiono to w filmie – skazanego na śmierć „oddawano ramieniu świeckiemu”. Władze świeckie paliły zaś heretyka nie dlatego, że bały się kościoła, ale dlatego, że herezję uważano w XIV w. za obrazę majestatu. Statystyki innych inkwizytorów wyglądały podobnie. W Tuluzie w XIII w. na stosie ginęło 6 proc. oskarżonych, a 11 proc. kończyło w więzieniu. Znamienny jest przykład kobiety o imieniu Alazais. Była „recydywistką” i w 1321 r. udowodniono jej, że zataiła wcześniej swoje związki z katarami i ich aktywne wspieranie. Przypadek zatem sroższy od powieściowego Remigiusza, który odpowiadał przed sądem po raz pierwszy. Alazais trafiła do więzienia na trzy lata. Eco kazał Remigiusza spalić.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.