Monte Cassino

Monte Cassino

Dodano: 
Polacy w czasie walk o Monte Cassino
Polacy w czasie walk o Monte Cassino Źródło: Wikimedia Commons
Jerzy Dąbrowski | Po tygodniowym bombardowaniu Sycylii przez samoloty alianckie 10 lipca 1943 roku pod osłoną nocy wylądowały tam oddziały 7. armii amerykańskiej generała Pattona i 8. armii brytyjskiej gen. Montgomery’ego. Przez następne dwa tygodnie Niemcy stracili swoje pozycje na wyspie.

25 lipca zwołana przez Mussoliniego Wielka Rada Faszystowska w porozumieniu z królem Wiktorem Emanuelem III doprowadziła do aresztowania Duce. Nowy premier Badoglio w imieniu króla podjął tajne pertraktacje z aliantami. Jednocześnie zapewnił w swojej depeszy Hitlera o chęci kontynuowania walki po stronie Niemiec...

W połowie sierpnia Sycylia była już wolna. W październiku Włosi zmienili front i stanęli po stronie aliantów. Jednak Niemcy nie dali się zaskoczyć. Byli dobrze przygotowani na wypadek wolty dotychczasowych sojuszników. Już 7ego września przystąpili do rozbrajania żołnierzy włoskich na Półwyspie Apenińskim, zatopili ich pancernik „Roma” oraz oswobodzili Mussoliniego stawiając go na czele Republiki Socjalnej (Republiki Salo) utworzonej z północnych Włoch. Celem aliantów we Włoszech było zdobycie Rzymu, a droga do stolicy kraju prowadziła przez masyw Monte Cassino, naturalną przeszkodę dla wrogów próbujących zdobyć stolicę kraju od południa. O tym od dawna uczono we włoskiej wyższej szkole wojennej, jednak jak pisał w swoim dziele ‘Monte Cassino” profesor Zbigniew Wawer, alianci nie wzięli tego pod uwagę.

Generał Einsenhower kazał opracować swoim dowódcom 7 różnych planów desantów w południowych Włoszech, które miały być wprowadzone w zależności od okoliczności.

Po wojnie marszałek polny Montgomery przyznał nowozelandzkiemu generałowi sir Howardowi Kippenbergerowi, że alianci weszli do Włoch... bez planu. Może również dzięki temu kolejne miesiące przyniosły ogromne straty w ludziach wśród aliantów.

Od 19 listopada 1943 do stycznia 1944 roku 8 Armia zdobyła zaledwie 30 kilometrów, a 5 Armia utknęła 1 grudnia na Linii Gustawa, którą od jesieni 1943 umacniali członkowie Organizacji Todta oraz żołnierze XIV Korpusu Pancernego. Linia Gustawa stanowiła sieć powiązanych ze sobą rowów łączących okopy, schrony i stanowiska ogniowe nazywane transzejami, których głębokość wynosiła do 2 kilometrów. Tuż przed nimi Niemcy rozlokowali miny i pułapki przeciwpancerne.

Obie alianckie armie straciły w tym czasie ponad 25000 ludzi.

Jak pisał generał Anders w swojej książce „Bez ostatniego rozdziału” siły aliantów i ich przeciwników były mniej więcej wyrównane. Sprzymierzeni górowali nad Niemcami ilością czołgów i samolotów. Niemcy natomiast dysponowali górzystym, dobrze zamaskowanym terenem, który umacniali zgodnie z nowoczesną sztuką wojenną. Warunki pogodowe i terenowe sprzyjały niemieckim obrońcom. Zimą, kiedy nie dopisywała pogoda samoloty alianckie nie zawsze mogły wzbić się w powietrze, aby pomóc piechocie. Lepsi okazali się Niemcy. Profesor Wawer podkreśla, że większość niemieckich dowódców pod Monte Cassino wcześniej walczyła na froncie wschodnim gdzie nauczyła się prowadzić walki w ruinach. Dla aliantów były to pierwsze działania wojenne w nowoczesnej wojnie.

2 Batalion 3 Pułku Spadochronowego, z którym przyszło walczyć aliantom był dobrze uzbrojony i świetnie wyszkolony w prowadzeniu walk w górzystym terenie. Składał się w 100 procentach z ochotników. Feldmarszałek Luftwaffe Albert Kesserling dowodzący wojskami Niemieckimi we Włoszech po raz pierwszy poradził sobie doskonale w prowadzeniu wojny na lądzie. Wcześniej dowodził jedną z flot powietrznych użytych w Polsce we wrześniu 1939 roku oraz w Bitwie o Anglię.

Żołnierze doborowych oddziałów niemieckich broniący się przez kilka miesięcy na Monte Cassino nie tylko odpierali ataki Amerykanów, Anglików, Francuzów, Nowozelandczyków oraz Hindusów w trzech poprzednich bitwach stoczonych w ciągu kilku miesięcy, ale również wytrzymali wielogodzinne alianckie bombardowania. Fanatyzm i zaciętość z jaką stawiali opór sprzymierzonym wzbudziły niedowierzanie alianckich psychiatrów, którzy nie zauważyli żadnego ujemnego wpływu na ich psychikę po morderczym bombardowaniu i artyleryjskim ostrzale.

Po zdobyciu klasztoru przez Polaków wielu niemieckich żołnierzy trzeba było wyciągać spod gruzów. Jednego z zasypanych udało się uwolnić dopiero po 33 godzinach.

Generał Anders wspominał w swojej książce o straszliwym widoku jaki zastał po zdobyciu Monte Cassino:” Z klasztoru pozostały ogromne stosy gruzów i zwalisk. Gdzieniegdzie sterczą porozbijane kolumny, w szczątkach leżą marmurowe posagi. Obok rozwalonego dzwonu niewybuchy pocisk największego kalibru. Przez rozwalone mury i sklepienia

widać resztki malowideł, zniszczone mozaiki i freski. W ocalałym narożniku kilka pomieszczeń ziało zaduchem rozkładających się trupów niemieckich, które w nawale ognia nie mogły być usunięte i leżały w skrzyniach razem z ornatami”.

Mury tysiącletniego opactwa benedyktyńskiego oraz zrównane z ziemią miasteczka Cassino uległy zniszczeniu w wyniku precyzyjnego bombardowania w połowie lutego 1944 r bombami burzącymi Blockbuster o masie 1800 kg. Dokonano tego na żądanie generała brygady Francisa Tuckera dowódcy 4 Dywizji Hinduskiej, która miała zdobyć klasztor. Ogółem na zabytkowy monastyr spadło 1000 ton bomb.

Ruiny stały się bardzo dobrym miejscem do ukrycia dla Niemców, którzy zdążyli wzmocnić swoje kryjówki przed nadejściem Hindusów. Amerykański historyk wojskowości Carlo D’Este twierdził, że zbombardowanie klasztoru było wielkim błędem i nie przyniosło „żadnej namacalnej korzyści wojskowej”.

Bezcenny klasztor zmienił się pobojowisko, w którym paradoksalnie lepiej poruszali się niemieccy obrońcy wykorzystujący leje i ruiny. Mieli oni teraz naturalną ochronę przed atakującymi ich aliantami.

Niemiecki generał von Senger po trzeciej bitwie, która nosiła kryptonim „operacja Dickens” w swoim dzienniku napisał: „Nieprzyjacielskie czołgi, aby przebić się przez obronę, musiały przejść przez wąskie gardło, jakim było Cassino ponieważ tylko tam znajdowały się nadal nieuszkodzone mosty przez rzekę Rapido. W konsekwencji musiały przeprowadzić w czasie bitwy natarcie na zbieżnych kierunkach na Cassino. Wiązało się to z pokonaniem terenu usianego lejami po bombach, powstałymi w wyniku nalotu dywanowego własnego lotnictwa. Najprawdopodobniej był to jedyny przypadek w czasie tej kampanii podjęcia próby natarcia czołgów przez teren pełen lejów. Próba się nie powiodła, bo nie mogła się powieść”.

Przez kilka miesięcy, aż do czwartej bitwy stoczonej w maju 1944 roku, noszącej nazwę „Operacja Diadem” sytuacja na Monte Cassino pozostawała w ciągłym impasie. Linie Gustawa i Hitlera, blokowały aliantom drogę do Rzymu. Jedynym wyjściem z sytuacji było zdobycie klasztoru i pokonanie rzeki Rapido znajdującej się w jego sąsiedztwie.

24 marca, po trzeciej bitwie, która nie przyniosła żadnego rezultatu dowódca 8 Armii generał Leese spotkał się z generałem Andersem i zaproponował, aby kolejną czwartą bitwę stoczył 2 Korpus Polski. Po dziesięciu minutach jakie Leese dał do namysłu generałowi Andersowi nasz wódz odpowiedział: „Jeśli odmówię, to korpus będzie użyty w dolinie rzeki Liry, gdzie natarcie przyniesie również ciężkie straty, lecz rozrzucone na dłuższy czas […] Jeśli zdobędziemy Monte Cassino, a zdobyć je musimy, wysuniemy sprawę polską – obecnie tak tłamszoną – na czoło zagadnień świata i damy rządowi polskiemu nowy atut w obronie naszych praw. Wydaje mi się, że w obecnych warunkach dla dobra przyszłości narodu i jego dalszych pokoleń zestawienie zysków i strat – przy wykonaniu tego zadania – daje nam saldo dodatnie i stąd też straty przypuszczalne 3500 żołnierzy musimy wziąć na swoje sumienie”.

Decyzja generała Andersa podjęta była po skomasowanej akcji propagandowej Rosji Sowieckiej i polskich komunistów, którzy po wkroczeniu na tereny Polski w styczniu 1944 roku oskarżali w prasie światowej polski rzad w Londynie i Armię Andersa o nie angażowanie się w wojnę z Niemcami. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W tym samym czasie w anglosaskiej gazecie frontowej „8th Army News” na opublikowanej mapie przedwojennych terenów wschodniej Polski nie było żadnej wzmianki na temat naszego kraju. General Leese natychmiast zmienił redaktora tego pisma.

Naczelny wódz generał Kazimierz Sosnkowski był zaskoczony decyzją generała Andersa. Nie krył swojego niezadowolenia: „Pióropusz biały Panu się śni” wypalił. Sosnkowski chciał aby obejść Monte Cassino. Bał się ogromnych strat jakie mogli ponieść polscy żołnierze we frontalnym ataku. W swoich wspomnieniach pisał, że w normalnych warunkach jedyną właściwą konsekwencją samowoli gen. Andersa byłoby odebranie mu dowództwa Korpusu”.

Jak twierdzi profesor Wawer w swoim dziele „Monte Cassino” gen. Sosnkowski nie mógłby pozbawić dowodzenia 2 Korpusem generała Andersa bo wszystkie polskie jednostki były pod dowództwem brytyjskim, jako dowództwem sprzymierzonym. Zgodę na zmianę dowódcy 2 Korpusu Polskiego musieliby więc zatwierdzić Brytyjczycy, którzy bardzo sobie chwalili współprace z Andersem.

Tuż przed polskim natarciem Niemcy wzmocnili swoją obronę. Spodziewano się nowego ataku. Dlatego też uzupełniono oddziały, które poniosły duże straty w poprzednich bitwach z aliantami. Wyrównano zapasy amunicji, żywności i lekarstw. Utworzono grupy, które miały za zadanie

transportowanie do oddziałów znajdujących się w górach amunicję i suchy prowiant.

W miejscach gdzie Niemcy obawiali się przerwania Linii Gustawa, wyposażyli stanowiska bojowe w ckm-y i broń przeciwpancerną. Obrońcy zdawali sobie sprawę, że alianci mogą tam zaatakować ich czołgami.

Pomimo zbombardowania klasztor ciągle stanowił twierdzę nie do zdobycia. W ruinach wybudowano zamaskowane stanowiska ogniowe, a w gruzach założono miny i rozciągnięto drut kolczasty.

Dzięki kilkomiesięcznemu pobytowi w Cassino spadochroniarze niemieccy znali teren jak własną kieszeń. Dwa skaliste grzbiety gór: Widmo i S. Angelo pokryte były prawie niewidzialnymi bunkrami wykutymi w skałach. Jak pisał generał Anders „podstawą obrony był wspaniały system ogni wszystkich broni stromotorowych i płasko-torowych, wzajemnie się uzupełniających i flankujących, o niesłychanej giętkości, pozwalającej na wielkie koncentracje ognia w dowolnym punkcie. Natarcie na jakikolwiek przedmiot w tym węźle wywoływało automatycznie ognie flankujące z wielu innych źródeł ogniowych. W tym tkwiła główna siła obrony”.

Niemiecki wywiad donosił o nowych oddziałach alianckich na wschód od miasteczka Cassino. Do czasu czwartej bitwy spadochroniarze nie zdawali sobie sprawy, że ich następnym przeciwnikiem będą Polacy.

W 2 Korpusie przygotowania do bitwy zaczęto od przygotowania dróg do transportu i zaopatrzenia.

Do obozu polskiego prowadziła droga nr 6, znajdująca się pod niemieckim obstrzałem. W dzień kurz wydobywający się spod kół samochodów naprowadzał niemiecką artylerię. W nocy samochody musiały poruszać się z wyłączonymi światłami jadąc najwyżej z szybkością 8 km na godzinę.

20 kwietnia 1944 roku 180 żołnierzy pod dowództwem majora Stanisława Maculewicza rozbudowywało Cavendish Road najbardziej wysunięty odcinek drogi przed niemieckimi liniami obrony. Saperzy budowali tam schrony łączności, dowodzenia i składy amunicji. Poszerzali też drogę w specjalnych punktach wymijania. Ze względu na poświęcenie i wkład pracy żołnierzy nazwano ją Drogą Polskich Saperów. Główną drogą zaopatrzenia 5 Kresowej Dywizji Piechoty był 11 kilometrowy trakt tzw. „Inferno Truck” gdzie strome spadki dochodzą do 60 procent nachylenia. Droga ta była widoczna dla Niemców ze wzgórza Monte Cairo, którzy podczas ruchu polskich samochodów natychmiast ostrzeliwali ją. Mogły się na nią wspinać tylko opancerzone kanadyjskie transportery GM 15 ctw, bo samochody jednoosiowe nie dawały rady podjechać pod górę. Auta z amunicją, żywnością i wodą dojeżdżały do pierwszej linii. Tam przeładowywano zapasy na grzbiety mułów, aby ostatecznie przenieść ostatni odcinek drogi na plecach żołnierzy z oddziału nosicieli.

Przewidywano, że dziennie rannych będzie od 200 do 500 żołnierzy. 180 noszowych miało ewakuować postrzelonych bardzo trudną trasą wynoszącą 2200 metrów do ambulansów. Czas ewakuacji rannych z pola bitwy do szpitala miał wynosić od 1 do 4 godzin.

Wszystkie punkty opatrunkowe oznaczono znakami Czerwonego Krzyża, które jednak nie zawsze były respektowane przez niemiecką artylerię. Przed pierwszym dniem walki 2 Korpus otrzymał 2500 tubek amerykańskiej morfiny. Dużą uwagę skierowano na wyszkolenie żołnierzy w walce górskiej i na bagnety.

Wreszcie jak pisał biskup polowy Józef Gawlina:” Przed bitwą cały Korpus, począwszy od generała głównodowodzącego poprzez generałów, oficerów i szeregowych, aż do ostatniego żołnierza taborów był u spowiedzi i Komunii Świętej. Jest to unikat w dziejach wojskowości”.

11 maja, tuż przed bitwą Generał Władysław Anders mówił do polskich żołnierzy: „ Za bandycką napaść Niemców na Polskę, za rozbiór Polski wraz z bolszewikami, za tysiące zrujnowanych miast i wsi, za morderstwa i katowanie setek tysięcy naszych sióstr i braci, za miliony wywiezionych Polaków jako niewolników do Niemiec, za niedolę i nieszczęście Kraju, za nasze cierpienia i tułaczkę – z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych „Bóg, Honor i Ojczyzna”.

Pierwsi żołnierze z oddziału szturmowego wyruszyli do walki o 1:20 w nocy. Do wysadzania min i przecinania zasieków z drutu kolczastego mieli przy sobie 14 kilogramowe rury Bangalore.

Od razu zaczęły się duże straty w ludziach. Zostali ranni nosiciele dzięki czemu znajdujący się na czele żołnierze mieli coraz mniej amunicji. Niedaleko wzgórza Widmo ukryci Niemcy w dobrze zamaskowanych schronach masakrowali naszych piechurów, którzy w tym samym czasie weszli na pole minowe. Na szczęście znajdująca się niedaleko 5 kompania sanitarna uratowała życie wielu rannym, którzy nie przetrzymaliby transportu do szpitali czy punktów opatrunkowych.

Na wzgórzu „Widmo” Polacy i Niemcy strzelali do siebie z odległości kilku metrów. W pierwszym dniu bitwy Korpus Polski zdobył grzbiet Widma przechodzący w poprzednich bitwach z rąk do rąk. Wzgórze to skąpane w porannych mgłach zawdzięcza swą nazwę Amerykanom, którzy dotarli tam w pierwszej bitwie o Monte Cassino.

„Oddziały topniały niewiarygodnie szybko” pisał pplk Kamiński. Polacy podchodzili do kolejnych niemieckich schronów nie zważając na ogień nieprzyjaciela i wrzucali do nich granaty. Całą operację zdobycia Widma zakończono o 7 rano. Profesor Wawer przy okazji tego zwycięstwa pisze o niemieckim oficerze, który w czasie opatrywania rany przez polskiego sanitariusza ugodził go nożem. Hitlerowiec został rozszarpany przez znajdujących się w pobliżu żołnierzy. Również przy próbie zabrania ciała pplk Domania dobrze widoczni sanitariusze z flagą Czerwonego Krzyża zostali zabici przez Niemców. W kronice 15 batalionu zanotowano: „Sanitariusz pozostał tylko jeden. Bohaterski chłopak czołgał się. Jak mógł, pomagał. W końcu zabrakło bandaży i on sam został ranny. Ludzie zaczęli szaleć. Ktoś krzyczał, ktoś inny modlił się, a jeszcze inny śpiewał Piekło – to dom wypoczynkowy!”.

W bitwie nie wzięto wielu jeńców bo Niemcy woleli zginąć niż się poddać. Kiedy skończyły im się granaty i amunicja w karabinach maszynowych rzucali w naszych żołnierzy kamieniami i czym tylko mogli. Polacy walczyli tak samo zacięcie.

Pułkownik Heckel, szef oddziału operacyjnego niemieckiej 16 dywizji strzelców spadochronowych pisał: „ Nieprzyjaciel powinien być przez walkę w górach dostatecznie osłabiony, by po odrzuceniu dywizji za rygiel Sengera spodziewane jego natarcie szczególnie na Piediemonte straciło siłę przebojową. Siła wszystkich natarć na górskim froncie dywizji wykazała jednak, że wbrew oczekiwaniom napór natarć nieprzyjaciela nie tylko nie osłabł, lecz przeciwnie zdawało się, że się wzmaga”.

18 maja o godzinie 10:20 żołnierze 12 pułku ułanów zatknęli biało-czerwony sztandar na gruzach Monte Cassino.

O 14. plutonowy Emil Czech odegrał na trąbce hejnał mariacki. Teren był jeszcze ostrzeliwany przez artylerie niemiecką. Któryś z polskich żołnierzy po latach wspominał: „ Mailem ściśnięte gardło, gdy wśród dudnienia armat z Opactwa rozległy się dźwięki hejnału. Żołnierze zahartowani w licznych walkach, aż za dobrze znający wstrząsające marnotrawstwo istnień na zboczach Monte Cassino, płakali jak dzieci, kiedy po latach tułaczki usłyszeli nie z radia, ale z jak z dotąd niezdobytej niemieckiej twierdzy głos Polski, melodię hejnału”.

Za zwycięstwo generał Anders został udekorowany brytyjskim orderem Łaźni. Droga do Rzymu stała otworem dla wojsk sprzymierzonych, które wkroczyły do stolicy Włoch 4 czerwca 1944 roku.

Król Emmanuel złożył gratulacje 2 Korpusowi i zgodził się na budowę polskiego cmentarza wojennego pod Monte Cassino.

Czwarta bitwa stała się dla Polaków krucjatą. Była to dla nich długo oczekiwana chęć odwetu i zemsty na odwiecznym wrogu. Po raz pierwszy od września 1939 roku polska armia mogla stoczyć walkę z wojskiem niemieckim. Większość żołnierzy 2 Korpusu pochodziła ze wschodniej Polski.

Wszyscy oni liczyli na powrót do swoich domów, które utracili w wyniku niemiecko-sowieckiej agresji. Tak jak generał Anders wierzyli, że Cassino miało duże znaczenie dla Polski i da się jeszcze coś zrobić w tej sprawie pomimo wcześniej ustalonej przez Wielką Trójkę w Teheranie polskiej granicy wschodniej na linii Curzona, o której dowiedzieli się 22 lutego 1944 roku dzięki wygłoszonemu w Izbie Gmin przemówieniu premiera Churchilla. Jak pisał Stanisław Cat Mackiewicz „Polska, według warunków z 22 lutego, miała ustąpić Rosji sowieckiej przeszło 50% swego terytorium państwowego i, co ważniejsze, miała być okupowana przez Sowiety na czas nieokreślony”.

Nic wiec dziwnego, że po wojnie do Polski ze 112 000 wojskowych 2 Korpusu do Polski wróciło tylko siedmiu oficerów i 14 200 żołnierzy.

Autorzy książki „Monte Cassino – Nowe spojrzenie” Glyn Harper i John Tonkin -Covell uważają, że Polacy prowadzili działania nazbyt brawurowo i ryzykancko tracąc 923 żołnierzy 2 Korpusu. Po zwycięstwie brytyjski generał Harold Aleksander zwrócił się do naszych żołnierzy tymi słowami: „Żołnierze 2 Polskiego Korpusu! Jeżeli by mi dano do wyboru między którymikolwiek żołnierzami, których bym chciał mieć pod swoim dowództwem, wybrałbym Was Polaków”.

Pisząc o Monte Cassino nie można nie wspomnieć pierwszej książki na ten temat napisanej przez Melchiora Wańkowicza. W 3 tomowym dziele autor zebrał relacje żołnierzy biorących udział w bitwie. Pierwsza wersja książki, która po raz pierwszy ukazała się we Włoszech w latach 1945-47. W Polsce dopiero w 1956 roku mogla się ukazać jej ocenzurowana kopia. Nieliczne egzemplarze przemycane do Polski w czasach stalinowskich pełniły taką samą rolę jak „Trylogia” w czasie zaborów.

Ciekawą historię ma też pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino” skomponowana przez Alfreda Schutza ze słowami Feliksa Konarskiego. Otóż po bezpotomnej śmierci żony Schutza w 2004 roku prawa autorskie do utworu przeszły na Bawarię gdzie do końca życia mieszkała małżonka kompozytora. Na szczęście dzięki ustaleniom Pana Bogusława Wieczorka i dzięki polskiemu Konsulatowi Generalnemu RP w Monachium Niemcy zrzekły się wszelkich praw do pieśni przekazując je na rzecz Polski w 2015 roku.

Oglądając kiedyś amerykański plakat poświęcony poległym żołnierzom Stanów Zjednoczonych w czasie II wojny światowej przyciągnęło moją uwagę wyjątkowo mądre hasło: „Nie pozwólmy zmarnować ofiary naszych poległych”.

Tak się składa, że w 81 rocznicę zwycięstwa naszych żołnierzy pod Monte Cassino, 18 maja my też będziemy musieli stoczyć, na szczęście, bezkrwawą bitwę. Nie możemy jej jednak przegrać. Nie pozwólmy, zmarnować ofiary naszych bohaterów, spod Monte Cassino, którzy walczyli o Polskę opartą na chrześcijańskich i narodowych wartościach.

Źródło: DoRzeczy.pl