Rudę uranu na masową skalę wydobywano tu już od 1952 r. Ówczesne dominium brytyjskie o nazwie Związek Południowej Afryki służyło Koronie i Amerykanom jako dostawca tego cennego materiału. Gdy w 1961 r. dominium stało się niepodległą RPA, jej włodarze natychmiast pomyśleli o rozwoju własnego programu atomowego. Szkopuł w tym, że dziś, z powodu zniszczenia dokumentacji i śmierci wielu naukowców oraz polityków, którzy sekrety zabrali do grobu, nie wiemy, czy u swego zarania miał to być na pewno program wprost militarny.
W 1965 r. premier Hendrik Verwoerd podczas ceremonii otwarcia eksperymentalnego reaktora Safari I tak powiedział o materiałach rozszczepialnych: „Obowiązkiem Afryki Południowej jest rozważenie nie tylko przeznaczenia militarnego tych materiałów, lecz także zrobienie wszystkiego, co się da, aby skierować ich działanie na cele pokojowe”. Stanowisko to podtrzymał w oficjalnym przemówieniu w 1970 r. premier Balthazar Vorster. Wally R. Grant, szef zespołu inżynierów odpowiedzialnych za wzbogacanie uranu, raportował w tym samym roku, że Afryka Południowa może jak najbardziej zbudować bombę atomową, jednak nie prowadzi się w tym celu żadnych badań. Były jednak i inne wypowiedzi. Andreas Visser, członek tego samego gremium, powiedział: „Powinniśmy mieć bombę, aby zapobiec agresji ze strony krzykliwych krajów afroazjatyckich. Pieniądze to nie problem”. W latach 60. do tego dość enigmatycznego opisu pasuje jedynie świeżo niepodległa, komunizująca Zambia, ale Visser, niejako uprzedzając fakty, miał zapewne na myśli każdy subsaharyjski reżim idący na współpracę z komunistycznymi Chinami.
Grzyb nad buszem
Prawda o celach RPA leży gdzieś pośrodku. Naukowcy oraz – o dziwo – armia nie byli w latach 60. zainteresowani bombą. Podkreślano, że program służy pozyskaniu wzbogaconego uranu lub plutonu do celów pokojowych jako towaru eksportowego do krajów zachodnich.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.