Zagadkowa śmierć na bruku

Zagadkowa śmierć na bruku

Dodano: 
Mieczysław Radomski. Fot. Archiwum
Mieczysław Radomski. Fot. Archiwum 
Według niektórych relacji nieprzytomny Mieczysław Radomski tkwił w pozycji siedzącej na jednej z ławek przy ul. Świętokrzyskiej, według innych leżał na ziemi. Sanitariusze umieścili nieprzytomnego mężczyznę w samochodzie i ruszyli do szpitala. Było już jednak za późno.

Patryk Pleskot

Mieczysław Radomski, urodzony w 1926 r. ślusarz pracujący w zakładach „Unitra-Ultima” w Warszawie, szedł właśnie na mszę do katedry św. Jana na Starówce. Był poniedziałek 3 maja 1982 r. W mieście trwała demonstracja przeciw stanowi wojennemu. Podobne protesty odbyły się na większą skalę jeszcze w dziesięciu innych miastach, często w pobliżu kościołów, stanowiących naturalne punkty zbiórek. Maszerujące grupy były wszędzie brutalnie atakowane, głównie przez oddziały ZOMO. W ruch poszły pałki, armatki wodne, gaz łzawiący. Wodę z armatek barwiono – tak, by móc później wyłapywać ukrywających się uczestników ulicznych bitew. Ci ostatni bronili się, odrzucając pojemniki z gazem łzawiącym, rzucając w napastników kamieniami, płytami chodnikowymi, koszami na śmieci, a nawet „koktajlami Mołotowa”. Naprędce budowano barykady. Walki były zacięte, np. warszawski Barbakan niemal dosłownie kilka razy przechodził z rąk do rąk. „Mury domów pokrywają się hasłami. Rozjuszeni zomowcy wrzucają petardy do klatek schodowych. Na placyku przed pałacem Krasińskich ludzie ciskają w ZOMO cegłami. Zgromadzeni pod ambasadą chińską próbują dostać się na Starówkę i ZOMO zostaje wzięte w dwa ognie” – relacjonowano na gorąco w „Tygodniku Mazowsze”.

56-letni Mieczysław Radomski najpewniej nie zdawał sobie sprawy ze skali i intensywności tych wydarzeń, choć można założyć, że już wcześniej wiedział o planowanych na ten dzień demonstracjach – przed wprowadzeniem stanu wojennego należał bowiem do „Solidarności”, a i po 13 grudnia 1981 r. nie ukrywał swych sympatii. Brak jednak przekonujących przesłanek wskazujących na to, by był zaangażowany w protesty i by planował w nich uczestniczyć. Po prostu – w święto Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski – szedł na mszę.

Czytaj też:
Szukamy najciekawszych wspomnień ze stanu wojennego

W pewnej chwili, gdy znajdował na wysokości Śródmieścia (ulicy Świętokrzyskiej), niespodziewanie dla siebie samego znalazł się w samym centrum wydarzeń. Obok przebiegali demonstranci. Zaraz dostrzegł też zbliżających się szybko zomowców z wyciągniętymi pałkami. Zewsząd rozlegały się krzyki, skandowano hasła, leciały kamienie, unosił się gaz, buty biegnących funkcjonariuszy waliły w ziemię. Przestraszony i zdezorientowany Radomski zatrzymał się, rozejrzał w jedną i drugą stronę. W tym właśnie momencie nagle zasłabł, chwycił się za serce i upadł głową na bruk.

Mimo chaosu i zamieszania ktoś wezwał karetkę. Kiedy przyjechała, na ulicy zrobiło się już cicho, zniknęli demonstranci i zomowcy. Według niektórych relacji nieprzytomny ślusarz tkwił w pozycji siedzącej na jednej z ławek przy ul. Świętokorzyskiej, według innych leżał na ziemi. Sanitariusze umieścili nieprzytomnego mężczyznę w samochodzie i ruszyli do szpitala. Było już jednak za późno. Radomski zmarł w drodze. Ani milicja, ani szpital nie poinformowali rodziny o umieszczeniu ciała w prosektorium przy ul. Lindley’a. Najbliżsi odnaleźli ciało dopiero dwa dni później.

Wtedy też – 5 maja 1982 r. – warszawska prokuratura otrzymała z zakładów „Unitry” informację, że Radomski miał zostać pobity. Nie ustalono jednak bliższych szczegółów. Mimo to zdecydowano się na przeprowadzenie sekcji zwłok. W analizie jednoznacznie stwierdzono, że przyczyną zgonu była „ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa w przebiegu niedokrwienia mięśnia serca”. Zauważono przy tym „podbiegnięcia krwawe w tkance podskórnej głowy”, które – według analityków sądowych – powstały w wyniku upadku po zasłabnięciu. Sprawa wydawała się zamknięta, a prokuratora umorzyła postępowanie z powodu braku znamion przestępstwa. Żona Radomskiego nie zaskarżyła tej decyzji.

Mimo to pogrzeb mężczyzny stał się okazją do zamanifestowania sprzeciwu wobec komunistycznego reżimu. Uczestniczyło w nim kilkaset osób. Jak donosił „Tygodnik Mazowsze”, „nad trumną zmarłego, spowitą biało-czerwoną flagą z napisem «S» przemawiali koledzy z pracy. Mówili: «Mieczysław Radomski nigdy nie pogodził się z zawieszeniem naszego związku. Nigdy też – mimo nękania dyrekcji – nie zdjął znaczka «Solidarność»”. Wydawało się jednak, że na tym cała sprawa się skończy. Tak jednak nie było.

Śmierć Mieczysława Radomskiego stała się przedmiotem zainteresowania tzw. Komisji Rokity, powstałej na kanwie transformacji ustrojowej w 1989 r., a której celem było ustalenie odpowiedzialności aparatu represji PRL za ponad 100 przypadków tajemniczych zgonów z lat osiemdziesiątych. Adwokat Grażyna Stecka, opiniująca sprawę Radomskiego dla komisji, wskazała na zastanawiające uchybienia w działaniach prokuratury. Ograniczyła się ona tylko do zlecenia sekcji zwłok i wydania decyzji o umorzeniu sprawy. Nie przeanalizowano wątku związanego z pobiciem. Przesłuchano tylko jednego świadka – lekarza z karetki pogotowia, która zawiozła umierającego Radomskiego do szpitala. Nie przeprowadzono wywiadów w zakładach „Unitra” w celu ustalenia szczegółów informacji o pobiciu. Nie przesłuchano żony zmarłego. Nie zrekonstruowano ostatnich godzin życia Radomskiego: kiedy wyszedł z pracy, z kim się spotkał itp.

Stecka, po wyliczeniu tych zaniedbań, postawiła kluczowe pytanie: czy stwierdzone w sekcji zwłok urazy głowy wynikały na pewno z upadku po zasłabnięciu, czy też były skutkiem pobicia przez funkcjonariuszy ZOMO? Przecież Radomski znalazł się w bezpośredniej bliskości ścigających tłum funkcjonariuszy, a ci nie patrzyli, kogo biją. Uderzenie mogło doprowadzić do wstrząsu, ten zaś – do zawału. Było to równie dobre wytłumaczenie wyników sekcji zwłok.

Z perspektywy lat nie było jednak możliwe ustalenie, które urazy powstały najpierw i czy obrażenia były skutkiem upadku w następstwie zawału, czy wynikiem pobicia. Niemniej w podsumowaniu swej opinii prokurator Stecka stwierdziła: „uważam, że naprawdę nie chciano niczego wyjaśniać. Postępowanie ograniczono do niezbędnego minimum i na tym poprzestano”.

Powołując się na te tezy, jedna z podkomisji zespołu Rokity postawiła wniosek o wznowienie śledztwa. Ostatecznie jednak w raporcie końcowym komisja nie zgłosiła żadnych oskarżeń personalnych i wymieniła sprawę w kategorii „niewyjaśnionych zgonów, których związek z działalnością funkcjonariuszy MSW nie został z pewnością ustalony”.

Historia Mieczysława Radomskiego na pewno nie jest oczywista. Mimo to – a może właśnie dlatego – znalazł się on obok 55 innych osób na wystawie „Ofiary stanu wojennego”, przygotowanej przez IPN w 2013 r. Jedno wydaje się pewne: gdyby nie działalność funkcjonariuszy aparatu represji PRL, rzuconych przez władze do rozbijania 3-majowych demonstracji, Radomski nie straciłby w tym dniu życia. Można więc mówić o winie MSW. Jednak jej stopień zapewne już na zawsze pozostanie nieznany.