Powstańcy styczniowi na Bałtyku. Niezwykła wyprawa Teofila Łapińskiego
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Powstańcy styczniowi na Bałtyku. Niezwykła wyprawa Teofila Łapińskiego

Dodano: 

Nie do końca przyjaźni Szwedzi

Duńczycy naciskali na jak najszybsze opuszczenie portu. Łapiński, chcąc nie chcąc najął tymczasową załogę i popłynął do Malmö, gdzie przybił 30 marca. Szwedzi - ze względu na konflikt z Rosją o Finalndię - byli o wiele bardziej przyjaźnie nastawieni do Polaków. Podczas pobytu wzięli ich częściowo na swoje utrzymanie. Szwedzka armia użyczała też swojego placu, a nawet koni dla ćwiczeń urządzanych przez powstańców.

Łapiński zajął się mustrowaniem nowej załogi i pozyskaniem funduszy na przedłużającą się wyprawę. W trakcie tego przymusowego postoju doszło do wypadków, które postawiły pod dużym znakiem zapytania sens jej kontynuowania. Najpierw w ładowni statku zapalił się węgiel. Pożar groził wybuchem składowanego na statku prochu. Na szczęście ogień udało się ugasić, ale na prośbę Szwedów proch został przeniesiony na barkę poza obrębem portu. Kiedy Łapiński wyruszył do Sztokholmu, żeby pozyskać pieniądze przy wsparciu rezydującego tam ks. Czartoryskiego, wyprawa została pozbawiona całej broni. W obawie przed ucieczką pozostałych Anglików, zastępujący dowódcę były oficer carskiej armii kpt. Tyszkiewicz kazał wprowadzić statek do wewnętrznego portu. Szwedzi, od dawna naciskani przez Rosjan w sprawie stojącego w porcie intruza, kazali rozładować statek, konfiskując całą broń i wyposażenie.

Kosynierzy z powstania styczniowego, rok 1863

Łapiński nie stracił rezonu i obmyślił nowy plan. Kupił szkuner Emilia, a w Kopenhadze karabiny dla członków wyprawy i łodzie do desantu. 2 czerwca wrócił do Malmö. Tam czekał na niego już nowy kapitan statku, który z załogą przybył z Anglii.

W stronę Żmudzi

Następnego dnia, oddział liczący teraz już tylko 112 ludzi opuścił port na statku Fulton. Dla zmylenia Rosjan i ich szpiegów uczestnicy wyprawy najpierw przeokrętowali się w Kopenhadze na wynajęty statek Christina Lorenza, a z niego - pod osłoną nocy na pełnym morzu - na Emilię. Christina Lorenza z udającą powstańców załogą wróciła do Anglii. W Kopenhadze Demontowicz przekazał, że Rosjanie cały czas spodziewają się desantu i utrzymują na wybrzeżu dosyć silne oddziały. Nie wiedział, że zmierzający na pomoc oddział Sierakowskiego został na początku maja rozbity pod Birżami przez fiński pułk lejbgwardii gen. Ganeckiego. Łapiński postanowił więc lądować na pruskiej części Mierzei Kurońskiej, pomiędzy Schwarzort (dzisiejsze Juodkrantė na Litwie) a Kłajpedą. Liczył na to, że łatwo pokona stacjonujących tam pruskich celników, zarekwiruje łodzie rybackie po drugiej stronie mierzei, przepłynie Zalew Kuroński i przedrze się na Żmudź.

Po przybyciu w okolice planowanego desantu, z Emilie rzucono kotwicę, pozorując awarię steru. Na zwiad wysłano kilku ludzi, którzy zbadali miejsce i wywiedzieli się o stacjonujące w pobliżu oddziały pruskie. Operacja rozpoczęła się w nocy z 11 na 12 czerwca zaraz po zapadnięciu zmroku. Do dyspozycji były tylko dwie łodzie, więc lądowanie miało przebiegać w trzech turach. Pierwsza grupa - bardziej doświadczonych bojowo Włochów i Francuzów miała zejść na brzeg w pobliżu zakładu kapielowego, aresztować przebywającego tam jedynego żandarma i przeciąć druty telegraficzne. Następnie miały się desantować główne siły. Do przebycia było ok. 3 kilometry morzem.

Czytaj też:
„Wieszatiel” - krwawy kat powstańców styczniowych

Pierwsza płynęła mała łódź, z Łapińskim na pokładzie. Za nią, na linie większa, w której płynęło 32 powstańców. Ta druga miała dziury i szybko zaczęła nabierać wody, którą ledwo nadążała wylewać załoga. Łapiński wspominał później, że kiedy byli już na morzu, nagle zerwał się silny wiatr i nadeszła burza, która wywróciła dużą łódź. Ze wspomnień innych powstańców wynika, że łódź zatonęła, bo nabrała wody przez dziury w dnie. Lina łącząca łodzie została natychmiast odcięta, a powstańcy z bronią i w oporządzeniu znaleźli się w wodzie. W końcu ze szkunera nadpłynęła szalupa, która zdołała uratować zaledwie osiem osób. Ośmiu Polaków i szesnastu cudzoziemców na zawsze pozostało na dnie Bałyku.

Wyładowanie reszty powstańców mniejszą łodzią i przedarcie się zanim wstanie świt na Żmudź było nierealne. Powstańcy szybko wrócili na szkuner i odpłynęli na Gotlandię. Tam zostali internowani przez szwedzkie władze, które wkrótce odesłały ich do Anglii. Dalszych prób wsparcia powstania tą drogą już nie podejmowano. Teofil Łapiński w 1878 r. powrócił do Galicji i osiadł we Lwowie, gdzie zmarł w 1886 r. Powstańcy, którzy zginęli w czasie akcji, w 1933 r. zostali odznaczeni przez prezydenta Mościckiego Krzyżem Niepodległości z Mieczami.