Jeśliby przeprowadzić sondę i zapytać naszych rodaków, kto według nich jest najwybitniejszym i najbardziej znanym z polskich malarzy, to jestem przekonany, że zdecydowana większość respondentów odpowiedziałaby bez wahania - Jan Matejko.
Dlaczego Mistrz Jan stał się największym polskim malarzem? Ano dlatego, że namalował „Stańczyka”. Odpowiedź może i zaskakująca, zważywszy, że najbardziej znanym jego dziełem jest „Bitwa pod Grunwaldem”.Jednak postać królewskiego błazna Matejko stworzył 15 lat wcześniej, mając wtedy zaledwie 24 lata i to właśnie dzieło uznaje się za kluczowe dla rozwoju jego późniejszej twórczości, za swoiste artystyczne credo krakowskiego artysty. Od tego właśnie obrazu rozpoczyna się wielkie, historyczne malarstwo Mistrza Jana, które nie tylko sprowadza się do ilustrowania dziejów naszego kraju, ale również podejmuje ono próbę krytycznej analizy dziejów Polski i odpowiedzi na pytanie: „kto zawinił, że z mapy świata zniknęło państwo niegdyś tak duże i silne”. Choć 22 lata po namalowaniu tego obrazu Antoni Sygietyński słusznie raczej stwierdzi, że malarstwo historyczne „poszło do grobu”, to jednak za sprawą przede wszystkim Matejki, swoją społeczną i narodową powinność spełniło. Bo jak pisał Eligiusz Niewiadomski:
„Dzieje Polski jako motyw malarstwa w jednym tylko mieszczą się nazwisku – JANA MATEJKI. On jeden tylko odezwał się głosem stuleci minionych, co z dziejowej dali wołały o swego Homera. (…) Dzieło Matejki nie powstało z recept i wzorów szkoły historycznej, ale jest wyprutem z jego trzewiów, zrodzonem w męce ducha i w straszliwym napięciu twórczym”.
Nam, Polakom, miejscowość Smoleńsk źle się kojarzy, szczególnie w odniesieniu do najnowszej historii. Niestety, także i tutaj nie uciekniemy od niej. Warto przypomnieć, że pełna nazwa tego obrazu brzmi: „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”. Ubrany w czerwony, błazeński strój i czapkę z dzwoneczkami mężczyzna siedzi zrezygnowany na fotelu. To nadworny błazen króla Zygmunta I Starego. Jednak jego twarz nie jest uśmiechnięta tak, jak byśmy chcieli widzieć u człowieka parającego się tą profesją. Za jego plecami trwa dworski bal, wszyscy jego uczestnicy zapewne wyśmienicie się bawią. Obok błazna na stole, leży zadaje się, że niezauważany, czy też zapomniany przez wszystkich możnych list. Posłaniec doniósł właśnie, że utraciliśmy na rzecz Rosji ważną twierdzę strzegącą wschodnich rubieży Rzeczypospolitej – Smoleńsk. To wydarzenie miało miejsce w roku 1514. Czyżby tylko on się tą wiadomością przejął? Pisze Jadwiga Stępniowa: „Zza ściany dobiegają dźwięki muzyki. Dwór bawi się wesoło. Bogata i silna jest Polska. Dlaczego więc Stańczyk z takim niepokojem patrzy przed siebie? Czy gniewa go swawola i pustota na królewskim dworze? A może widzi już zapowiedź przyszłych klęsk?”.
Patrząc na to dzieło sztuki musimy zwrócić uwagę na kilka ważnych rzeczy. Rysy twarzy błazna to autoportret Jana Matejki. Ewa Micke-Broniarek spostrzega w jego zadumie i spojrzeniu „symbol przenikliwości i mądrości politycznej, obywatelskiej troski o losy kraju. Malowany pod wpływem nastrojów patriotycznych narastających przed wybuchem powstania styczniowego 1863 roku, zdaje się wyrażać niepokój artysty o to, czy najbliższa przyszłość spełni nadzieje niepodległościowe Polaków”. Historyczka zwraca także uwagę na bardzo istotny fakt, że następujące po sobie trzy obrazy, czyli „Stańczyk”, „Kazanie Skargi” i „Rejtan” - „tworzą określoną sekwencję historiozoficzną - od przewidywania narodowej klęski, poprzez napomnienie i przestrogę, aż do jej tragicznego urzeczywistnienia”.
Kolejna ciekawostka dotyczy pełnego tytułu dzieła. Smoleńsk utraciliśmy w roku 1514. Bona natomiast przybyła na Wawel w roku 1518, czyli cztery lata później. W starszych opracowaniach nikt tego faktu nie zauważył... lub nie chciał zauważyć, bo mogłoby to zapewne zburzyć utrwalaną przez lata wymowę obrazu. Stąd w cytowanych wyżej wypowiedziach brak jest odniesienia do tego faktu.. Odniósł się do tego np. Waldemar Łysiak pisząc: „Czy więc Matejko się »kopnął«, zrobił nazewniczy błąd? Nie sądzę. Często dawał syntezy wydarzeń, zbitki faktów i gremiów, które – naukowo (chronologicznie, topograficznie etc.) rzecz biorąc – nie miały miejsca, gdyż nie chciał robić pędzlem fotografii, tylko ukazać milowe, symboliczne głazy dziejów”.
Czytaj też:
Królewska miłość wbrew wszystkim. Jej śmierć wpłynęła na losy Polski
Znamy tę Matejki syntetyzację dziejów. Niejednokrotnie umieszczał na swoich obrazach osoby, które w opisywanym (obmalowanym) wydarzeniu nie uczestniczyły, a na obrazie się znalazły. Nie sposób ich wymienić wszystkich w tym szkicu. Wskażę tylko jeden z przykładów, który możemy zauważyć na obrazie „Unia Lubelska”. Umieszcza tam osobę siostry króla Zygmunta Augusta, Annę Jagiellonkę, która w wydarzeniu nie uczestniczyła. Po jego śmierci i ucieczce Henryka Walezego została królową („infantką”) Polski, a następnie żoną Stefana Batorego. Matejko w tym przypadku chciał uwiecznić nie tylko sam fakt zwarcia Unii, ale także jej kontynuację.
Tak jak w czasach, o których traktuje „Stańczyk” Polacy nie rozumieli nadchodzących zagrożeń dla swojego państwa, tak i obraz ten nie był zaraz po jego namalowaniu właściwie rozumiany, ba, nawet nie został doceniony jako dzieło sztuki, choć recenzje zaraz po publicznym pokazie miał pozytywną. Stał się później przedmiotem loterii, którą przeprowadziło Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie. Wygrał obraz niejaki obywatel Korytko. Powiesił byle gdzie, w jakiejś wilgotnej suterynie, czasami wycierał ostrą szmatą, czyniąc płótnu masę szkód. Po latach powrócił do Krakowa i tam został poddany konserwacji. W 1881 roku, gdy Matejko już był sławny, obraz został wysłany do Paryża, a tam kupił go nieznany z imienia Józefowicz z Warszawy, który później odsprzedał kolekcjonerowi hr. Korwin Milewskiemu. Ten wiele lat później wyprzedaje swój olbrzymi zbiór polskiego malarstwa. Dzieło trafia do Muzeum Narodowego w Warszawie. W czasie II wojny światowej obraz zaginął na wiele lat. Odnaleziony w ZSRR, rewindykowany w 1956 roku, znalazł ponownie swoje miejsce w warszawskim muzeum, gdzie piszący te słowa wielokrotnie się w niego wpatrywał i wpatrywać jeszcze będzie. W te smutne i zaniepokojone oczy, zatroskaną, mądrą twarz, której Mistrz Jan nadał własne rysy.
Czytaj też:
Okrutny mord na polskim królu
Maria Szypowska: „Stańczyk. Trefniś. Igraszka losu. Błazen w czerwonej sukni. Obraz, który stał się jednym z wielkich nauczycieli narodu”.
I tym pięknym cytatem powinienem opowieść o tym obrazie zakończyć. Jednak jest jeszcze kilka „ale”. Jeżeli Matejko się nie „kopnął” w tytule dzieła, to na czym ta syntetyzacja w tym wypadku miała polegać, że użył imienia Bony? Przecież mógł dać w tytule imię Barbary, ówczesnej żony Zygmunta Starego i byłoby po sprawie. Jednak nie dał. A pamiętajmy, że jest to tytuł autorski. Może Bony po prostu „nie lubił” jak wielu historyków tamtych czasów, a może obarczał późniejszymi niepowodzeniami Polski? We wszystkich starszych opracowaniach spotykamy się z takim wprost stwierdzeniem, że leżący na stole list powiadamia o stracie Smoleńska w roku 1514. Jednak gdy odczytamy dokładnie datę, a jest dobrze widoczna na obrazie, MDXXXIII, czyli rok 1533, to w ogóle tracimy orientację. Czy dbający o szczegóły historyczne Mistrz mógł się pomylić z tą datą, gdyż np. „przemalował” jakiś stary list, do którego miał dostęp? Wątpię. To dlaczego wstawił datę 1533, która nie miała nic wspólnego z utratą Smoleńska? Na ten temat także są snute różnie koncepcje, jednak nie będę się o nich rozwodził, gdyż często pochodzą od tych, co twierdzą, że Matejko był ezoterystą czy okultystą i zostawiał na swoich dziełach różne ukryte przekazy. Będąc tylko i wyłącznie popularyzatorem polskiego malarstwa, nie czuję się na siłach drążyć tego tematu, jednak koniecznym wydaje się jego zasygnalizowanie.
Spójrzmy jeszcze raz na obraz. Za plecami błazna w oknie widzimy kometę. Ogólnie przyjmuje się, że kometa jest symbolem nieszczęścia. Kometa o nazwie C/1533/M1 faktycznie widoczna była na niebie w roku 1533, stąd jej nazwa. Może więc malarz wiedząc o tym z pełną świadomością zapisał na liście ten właśnie rok. Ale dlaczego? Może dlatego, że w tymże roku Zygmunt Stary planował już wojnę z Rosją? Owszem, rozpoczęła się ona w roku następnym, ale kiepsko niestety nam poszło.
I ostatnia już koncepcja „co autor miał na myśli”. Przedstawia ją w biografii Matejki Henryk M. Słoczyński. Autor wątpi, że „malując Stańczyka twórca miał w ogóle rozrachunkowe zamiary, a zwłaszcza by miało one skonkretyzowany wymiar społeczny. (…) Jeżeli Stańczyk jest bodaj najbardziej przejmującym obrazem Matejki, to dlatego, że twórca zawarł tam prawdę o odczuciu własnej kondycji, a tę określały osobiste zawody i lęk przed przyszłością, a nie prorocza czy zracjonalizowana dalekowzroczność”. Pisząc o „osobistym zawodzie” autor odnosi się do odrzucenia wówczas przez Teodorę, późniejszą żoną artysty, jego zalotów. Powołuje się także na jednego z niemieckich uczonych, który analizując to dzieło malarskie uznał, że „jego ideą jest motyw bohatera szukającego właściwej drogi życia, wzbogacony o brzemię, jakie stanowi historia i jej nieuchronny tok”.
Mamy więc do wyboru kilka koncepcji powstania „Stańczyka”, a zapewne nie wszystkie tutaj przedstawiałem. Możemy wybrać tę, która do nas najlepiej przemawia albo zastosować się do propozycji Waldemara Łysiaka, który uważa, że „dawanie dzisiaj Stańczykowi pełnego tytułu – z tym balem u Bony – nie jest konieczne, bo wprowadza trochę zamieszania” lub poszukiwać samemu, gdyż pięknym jest, że pewna część dzieł sztuki tworzonych prze wieloma latami jeszcze do tej pory kryje w sobie tajemnice.
Stańczyk, 1862 rok, olej/płótno; 88 cm × 120 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.