Wśród klubów ukraińskich dominowały te kojarzone z Ukraińskim Zjednoczeniem Narodowo-Demokratycznym (UNDO), z którym powiązana była m.in. najsilniejsza wówczas drużyna polskich Ukraińców, czyli Ukraina Lwów. We Lwowie konflikty narodowe były tak silne, że w 1930 r. ogień strawił podpalane kolejno stadiony polskiego klubu Czarni Lwów, później Ukrainy, a na koniec żydowskiej Hasmonei. Jednak konflikty istniały również wśród ukraińskiej mniejszości, gdyż w niższych polskich ligach grały również mniej liczne kluby zrzeszające lewicowców.
Sędzia z pistoletem
– Polityka i sport tworzyły mozaikę, która dziś jest nie do pomyślenia – mówi Gawkowski. – Kibice stołecznych klubów powiązanych z lewicą wspierali również żydowskie kluby lewicowe, a gdy na przykład do Warszawy na mecz z którąś z polskich drużyn przyjeżdżała Hasmonea Lwów, mogła liczyć na wsparcie żydowskiej części stolicy – dodaje Gawkowski. Jednak do tego, by na przedwojennym polskim stadionie doszło do awantury, często niepotrzebne były konflikty polityczne. Iskrą zapalną mogła być chociażby decyzja sędziego na niekorzyść gospodarzy. W 1928 r., w drugiej połowie meczu ligowego między łódzkim ŁKS a Wisłą Kraków, arbiter podyktował rzut karny przeciwko łodzianom. Miejscowi kibice, których na mecz przyszło ponad 10 tys., uznali tę decyzję za krzywdzącą i wtargnęli na boisko. Sędziego od linczu uratowała tylko interwencja zawodników, którzy otoczyli go szczelnym kordonem i nie dopuszczali do niego tłumu. Nie zniechęciło to jednak obecnych wśród kibiców oficerów, którzy próbowali dźgać arbitra szablami, wsuwając ramiona między piłkarzy. Nie można się więc dziwić, że niektórzy przedwojenni sędziowie w trosce o swoje bezpieczeństwo biegali po murawie z pistoletami schowanymi pod koszulą.
Na lata przedwojenne datuje się również pierwszy przypadek uspokajania tłumu przez polewanie go wodą. W 1930 r., podczas meczu między Warszawianką a stołeczną Gwiazdą, bramkarz tej drugiej drużyny po wpuszczeniu gola postanowił zrewanżować się napastnikowi przeciwnego zespołu, wymierzając mu kopniaka w plecy. Piłkarze ruszyli na siebie z pięściami, a do awantury ochoczo dołączyła publiczność. Ogólną bijatykę przerwała dopiero interwencja obecnego na trybunach oficera, który uruchomiwszy hydrant, zaczął polewać tłum wodą. Niebezpiecznie było szczególnie w niższych ligach, w których dochodziło nie tylko do awantur, ale także do napaści na piłkarzy, czasem z użyciem noży. Szczególnie złą sławą cieszyli się kibice kresowego Junaka Drohobycz.
Patriotyzm lokalny
W latach 30. piłka nożna zaczęła stopniowo oddzielać się od polityki. – Jeszcze w 1928 r., kiedy w Warszawie otwierano stadion Polonii przy ulicy Konwiktorskiej, doszło tam do napaści i bójek na tle narodowościowym – mówi dr Gawkowski. – Jednak już 10 lat później żydowscy kupcy z Nalewek kibicowali właśnie Polonii, nawet gdy grała ona przeciwko żydowskim drużynom. Piłka nożna sprawiła, że patriotyzm lokalny przezwyciężył myślenie wyłącznie w kategoriach narodowych – dodaje.
Czytaj też:
Polskie imperium kolonialne
Nie znaczy to oczywiście, że w zapomnienie poszły animozje klubowe. W Krakowie konflikt między kibicami Wisły a Cracovii był tak silny, że nie złożyli oni broni nawet podczas niemieckiej okupacji. Mecze w stolicy Małopolski były wówczas rozgrywane regularnie, mimo że Niemcy zabronili Polakom organizowania jakichkolwiek zawodów sportowych. Spotkania organizowano na oddalonych od śródmieścia boiskach. W październiku 1943 r. kilka tysięcy kibiców przyszło na stadion Garbarni, by obejrzeć takie nielegalne spotkanie między Wisłą a Cracovią. Stawką meczu było mistrzostwo Krakowa. Ponieważ mecz był nielegalny, nie było na nim żadnych policjantów ani porządkowych. Cztery minuty przed końcowym gwizdkiem, przy bezbramkowym remisie, sędzia podyktował rzut karny dla Cracovii. Piłkarze zaczęli się przepychać. Kibice Wisły wbiegli na boisko, na co szybko zareagowali fani Cracovii. Arbiter, były zawodnik Cracovii, pisał później w sprawozdaniu meczowym, że „sędzia został narażony na kalectwo, a nawet śmierć z rąk szowinistycznego, pijackiego motłochu, gdyż kierownictwo drużyny TS »Wisła« nie zapewniło mu odpowiedniej ochrony”. Wybuchła wielka bijatyka, która ze stadionu Garbarni przeniosła się na Rynek Podgórski, wprost pod siedzibę miejscowego SS. Od tragicznych konsekwencji uratowała zwaśnionych kibiców nietypowa postawa komendanta SS, Austriaka Hansa Mitschkego, który przed wojną grał w wiedeńskiej drużynie Vienna FC. „A, kibice. Na całym świecie tacy sami. Niech się biją” – miał powiedzieć, gdy zobaczył przez okno kotłujący się tłum.